Przy okazji Świąt Wielkanocnych opisaliśmy niezwykłe historie trzech osób - Kingi Kosińskiej, Przemysława Wójtowicza i Roberta Rutkowskiego. Każda z tych historii opisana jest w trzech osobnych tekstach - Piekło, Czyściec, Niebo. Nasi rozmówcy przeżyli metaforyczne piekło, przeszli przez umowny czyściec, aż w końcu dotarli do "nieba", czyli punktu, który, choć wciąż stawia wyzwania, pozwala na zamknięcie poprzedniego rozdziału. Chcemy, by doświadczenia naszych bohaterów stanowiły dla Czytelników nie tylko nadzieję, ale i inspirację do wprowadzania zmian w swoim życiu.
Zobacz także dwie wcześniejsze części historii Kingi Kosińskiej:
Po wyjściu ze szpitala zaczęłam powoli stawać na nogi. Zdałam sobie sprawę, ile przeszli moi rodzice, w głowie na nowo układałam swój świat. Moje załamanie było intensywne, wtedy stanęłam przed ścianą i nie widziałam dla siebie żadnej nadziei. Myślę, że wiele kobiet z historią korekty płci przechodzi przez to samo, tylko o tym się rzadziej mówi. Jest model tranzycji z happy endem, że przechodzisz to i stajesz się na przykład gwiazdą Instagrama. Jest wiele kobiet, które po korekcie płci cierpią na depresję, mają ze sobą straszny problem. Poznałam wiele historii kobiet, które żyją w skrajnym ubóstwie, które w ogóle nie mówią o swoich doświadczeniach, korzystają z opieki socjalnej, po wielu nieudanych związkach po prostu się poddają.
Mieszkańcy Czeladzi są konserwatywni i przez lata ludzie z osiedla widzieli we mnie dziwadło, o czym już mówiłam. Teraz to się zmieniło. Nawet sprawdzałam, czy tutaj samorząd też przyjął ustawą anty-LGBT, ale nie ma niczego takiego w wykazach.
Nie zdziwiłoby mnie to, poczułabym się po raz kolejny jako element obcy, na temat którego są odrealnione wyobrażenia, a przecież ja zawsze chciałam i nadal chcę być częścią społeczeństwa. Te uchwały mają wymiar symboliczny, bardzo wrogi. Przecież my wszyscy jesteśmy ludźmi, jedziemy na tym samym wózku, kreuje się w nas poczucie zagrożenia, a na pytanie, czego tak właściwie ludzie się boją, słyszymy straszne głupoty. Że dzieci przez nas będą gejami i lesbijkami, że nagle nasi synowie i wnuczkowie zaczną wychodzić za mężczyzn, że będzie jakaś kompletna samowolka. Nawiasem mówiąc ci radni, którzy przyjmują te uchwały, często nie potrafią nawet rozwinąć skrótu LGBT, myli im się to. Jaka to jest ideologia, kiedy ktoś chce zawrzeć związek małżeński? To jest nienaturalne? A ile pan czy pani zrobili nienaturalnych rzeczy, które nie zgadzają się z jakimiś bożymi prawidłami? Ludzie nie potrafią w takich sytuacjach zajrzeć wewnątrz siebie. Zamiast uświadomić sobie własne błędy, grzechy, chętnie demonizują innych ludzi, pozbawiają człowieczeństwa.
Po latach, gdy, zauważyli, że mieszkam tutaj cały czas, podejmuję pewne kroki, sama decyduję o swoim życiu, że moi rodzice mnie zaakceptowali, zaczęli podchodzić do pewnych rzeczy inaczej. Z moim tatą było w jakimś sensie podobnie. To była jedna wielka lekcja życia dla niego. On był bardzo nietolerancyjny, lubił wytykać ludziom inność, gdy jednak miał taki przypadek w swoim domu, to okazało się, że z biegiem czasu człowiek potrafi bardzo wiele zrozumieć. Tata był prostym człowiekiem, wielu rzeczy nie rozumiał, ale w końcu mnie potrafił zaakceptować. Zawsze będę mieć w sercu nasze ostatnie lata pełne miłości i ciepła. Czasami w człowieku zachodzą i takie sprzeczności. Uważam, że człowiek indywidualnie ma w sobie bardzo dużo dobra i empatii. Sama tego też doświadczyłam, choćby niedawno, po śmierci mojego taty. Wielu sąsiadów składało mi kondolencje, na pogrzebie mówili do mnie moim imieniem. Coś strasznego dzieje się z ludźmi, gdy łączą się w grupy i wyznają jakieś ideologie. Człowiek przeobraża się wtedy w wilkołaka.
W pewnym momencie w moje życie wkroczyła grupa Wiara i Tęcza. Jeździłam z nimi na rekolekcje z duchownymi katolickimi. To rzuciło całkowicie inne światło na kościół i to, jak widzę siebie w tym kościele. Prawdę mówiąc, jestem chrześcijanką wątpiącą, nie mam pewności, co do tego, czy jest Bóg, choć Jezus jest dla mnie ważną figurą, figurą pełnego zrozumienia, towarzyszem, który jest we mnie, z którym też mogę porozmawiać. To pewien rodzaj łaski, którą daje mi wiara. Przedstawiciele Kościoła otwartego, którzy dostrzegają i rozumieją skomplikowane zagadnienia, dotyczące ludzi LGBT, nie podchodzą do tego zero-jedynkowo. Pomimo konserwatywnego poglądu zadają pytania, chcą się czegoś o nas dowiedzieć.
Wiele osób w moim środowisku w związku z tym, że jestem wierząca i cenię Kościół, patrzy na mnie podejrzliwie. Mam paru znajomych w stowarzyszeniach LGBT, byłam na kilku spotkaniach, imprezach. Podejście ich jest takie: okej, jesteś wierząca, ale to dlatego, że jeszcze paru rzeczy nie zrozumiałaś, jesteś na niższym stopniu rozwoju. Wiele osób nie potrafi zrozumieć, że są geje, lesbijki, osoby transpłciowe, które chodzą do kościoła. Fundacja Wiara i Tęcza od wielu lat tłumaczy z mozołem, że pewne fragmenty Biblii są mylnie interpretowane, że nie jest tak, że Kościół w swoim rdzeniu odrzuca takie osoby. Z drugiej strony przed pogrzebem mojego taty ksiądz stwierdził, że nie przeczyta formułki "żegnają żona i córka". Najpierw ksiądz stwierdził, że może przeczytać jedynie, że żegna dziecko, ale nie córka. Stanęło na "żegna rodzina".
Bardzo mnie to zraniło, stało się dowodem, że ta instytucja nie szanuje całego procesu, który przeszłam. W końcu nie przystąpiłam do komunii i do spowiedzi. Bolało mnie, że w tak trudnym dla mnie momencie, moja wola nie została uszanowana. A taka wzmianka o córce to przecież drobnostka.
Interesuje mnie tematyka zamkniętej kobiecości, odcięcia od realizacji swojego prawdziwego potencjału. Dotyczy to między innymi kobiet z zespołem Downa. Chciałam pokazać bohaterkę z krwi i kości, świadomą tego, że jest inna, ale zbuntowaną wobec obrazu "downa" w społeczeństwie. Osoby te mają swoją tożsamość, w tym seksualną. Dużo mnie łączy z bohaterką. Książka powstała na bazie poczucia siostrzeńskości i uważam, że jest bardzo feministyczna. Jest wiele wspaniałych inicjatyw, o których wciąż wie mała garstka Polaków. Jest trupa Down Syndrome z drag queens z zespołem Downa, są wspaniałe aktorki, jak Sarah Gordy, odznaczona przez Wielką Brytanię. Mamy wiele oddolnych inicjatyw, jak projektowanie odzieży przez osoby z zespołem, branie udziału w projektach artystycznych. Jednocześnie chciałam, aby moja historia była wciągająca i przełamywała wewnętrzne bariery w czytelniku. To chcę dalej pisać, wydawać książki. Mam nawet już kolejny projekt.
Dzisiaj jestem zadowolona ze swojego wyglądu. Jestem zwolenniczką ciałopozytywności, uważam, że można się nie golić, można być chudym, grubym, ważne, by budować relację ze swoją cielesnością. Dawniej moja psychika chciała, żeby ciało funkcjonowało pod jej dyktando: masz mieć biust, masz mieć to, tamto, a jak nie, to nawet nie wychodź do ludzi.
Jest lepiej, ale ta walka o siebie tak naprawdę trwa do dzisiaj. Docierały do mnie plotki, że znajome z pracy mówiły, że wyglądam jak koleś. Kiedyś koleżanka wprost mi powiedziała, że jestem mieszańcem. Moja historia wciąż nie ma happy endu. Pewną namiastką szczęścia było moje życie z rodzicami, jedynymi osobami, które kochały mnie bezwarunkowo, które nie osądzały tak surowo, jak świat na zewnątrz. Gdy niedawno zmarł mój tata, połowy tej namiastki zostałam pozbawiona i zastanawiam się, czy w ogóle jest niebo. Czasami pytam taty: gdzie ty jesteś? Czy mnie słyszysz?