Niedziela 23 lutego. Kilka minut po godzinie 13 spod kościoła Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Hajnówce wyrusza V Hajnowski Marsz Żołnierzy Wyklętych. Powiewają biało-czerwone flagi i falangi ONR-u, na czele marszu i po bokach duże banery z wizerunkami wyklętych - m.in. Romualda Rajsa "Burego" czy Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". Marsz jest głośny, ale trudno mówić o frekwencyjnym sukcesie - idzie jakieś 200-300 osób. Godzinę przed startem odbywa się inne wydarzenie. Grupa mieszkańców Hajnówki i okolicznych miejscowości spotyka się na skwerze Dymitra Wasilewskiego w centrum miasta by oddać hołd ofiarom "Burego".
- Możemy w ten sposób uczcić pamięć ofiar i pokazać w mądry i godny sposób sprzeciw wobec marszu, którego uczestnicy otwarcie mówią, że będą czcić morderców - mówi Seweryn Prokopiuk, jeden z organizatorów wydarzenia. - To godzi we wszystkich w Hajnówce. I prawica, i lewica, katolicy, prawosławni, Białorusini, Polacy, wszyscy są przeciwni temu marszowi - mówi.
Na skwerze odczytano nazwiska wszystkich osób zamordowanych przez "Burego" i jego ludzi, a następnie zapalono znicze przed pomnikiem ofiar przemocy i represji. Większość polityków nie była zainteresowana wydarzeniem, przyjechała tylko reprezentacja Lewicy. Znicze zapalili wicemarszałkini Senatu Gabriela Morawska-Stanecka, Robert Biedroń i Adrian Zandberg. Kandydat na prezydenta podkreślał, że gorszące jest "nazywanie zbrodniarza bohaterem". Przypominał, że rodzina "Burego" dostała odszkodowanie, a żadnego zadośćuczynienia nie uzyskały jego ofiary. - Nie chodzi tylko o zadośćuczynienie finansowe, ale i moralne. Państwo powinno stanąć po stronie ofiary, a nie zbrodniarza. I kiedy państwo nie stoi po stronie ofiary, to jest słabe - mówił Biedroń.
Hajnówka. Nacjonaliści znowu prowokują przez miasteczko przeszedł V Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Rozmawiamy z zebranymi na skwerze Wasilewskiego. Wśród nich jest m.in. mieszkanka Łodzi, która przyjechała do Hajnówki na jeden dzień tylko po to, by uczcić ofiary. O "Burym" i marszu narodowców mówi: - Ten żołnierz wyklęty, choć ja bym go nazwała przeklętym, wyrządził wiele złego w Zaleszanach. Ten marsz nie powinien się odbywać, zwłaszcza w miejscu, gdzie żyją potomkowie ofiar. Od kolejnej naszej rozmówczyni, mieszkanki wsi pod Hajnówką, słyszymy: - Tata opowiadał mi o partyzantach, głównie o AK i mówił na ogół dobre rzeczy, ale wiem, że było różnie, że często to były zwykłe bandy. Ten marsz to tylko prowokacja. Mógłby się odbywać gdzie indziej.
>>> "W życiu bym nie pomyślała, że w Hajnówce będą organizowane marsze ku czci Burego"
Przed marszem na ulicach Hajnówki spotykamy niewielu miejscowych; ci, z którymi rozmawiamy są przeciwni marszowi. - "Burego" czcić, jak on niewinnych cywilów zabijał? Rozumiem, z milicją, z Ludowym Wojskiem Polskim walczyć, bo ja za komuchami nie jestem, ale on wioski palił - mówi starszy mężczyzna, którego pytamy o drogę do kościoła, spod którego wyrusza marsz. Więcej niż mieszkańców widać policji. Już przy samym wjeździe do miasta zatrzymują samochody i pytają o cel wizyty. W samej Hajnówce z powodu trasy marszu wiele dróg jest zamkniętych, policjanci kierują na objazdy.
Gdy pochód narodowców rusza, mieszkańcy ustawiają się wzdłuż ulic i obserwują. Niektórzy są obojętni, inni - głównie ci starsi - głośno reagują na hasła, które słychać i widać na manifestacji. Pojawiają się okrzyki "'Bury' morderca!". "Banda! Banda! Precz z bandą!" - krzyczy spod sklepowego parkingu jeden z mieszkańców. "'Bury' bohater! - odkrzykuje mu kobieta z marszu. Do mężczyzny na parkingu podchodzi uczestnik wydarzeń, nazywa go bydlakiem i odchodzi.
Hajnówka. Nacjonaliści znowu prowokują przez miasteczko przeszedł V Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Narodowcy cały czas wznoszą okrzyk "cześć i chwała bohaterom". Jeden z mieszkańców im odpowiada: "Cześć i chwała ludobójcom". Uczestnicy marszu szybko go przekrzykują, słychać wyzwiska, ktoś nazywa go pajacem, ktoś inny krzyczy: "zamknij się czerwony pająku"
Na chodnikach przed rondem na trasie marszu ustawili się kontrmanifestanci. Niektórzy miejscowi, inni przyjechali z Warszawy. Trzymają tablice z nazwiskami pomordowanych i datą śmierci. Wcześniej rozsypali białe róże, mające być symbolem niewinnych ofiar. Uczestniczka kontrmanifestacji przekonuje, że wśród narodowców nie ma mieszkańców Hajnówki i okolic, że większość to przyjezdni. Sugeruje też, że nieliczni miejscowi, którzy idą w marszu zostali wcześniej przekupieni wódką lub piwem. Kolejna osoba powtarza tezę o prowokacji narodowców.
Marszowi przewodzi młody mężczyzna. Czas między wykrzykiwanymi hasłami i przyśpiewkami o wieszaniu komunistów urozmaica pogadankami. Tłumaczy w nich na przykład, że wyklęci, owszem, mordowali, ale komunistów i zdrajców, żali się, że w szkołach poświęca się "niezłomnym" mało uwagi. - Jesteśmy odpowiedzią na tę całą postkomunę, chcemy przywracać pamięć o tych bohaterach. To naprawdę nie byli bandyci, a w szkołach nie ma o tym mowy - mówi.
Marsz kończy się przed Hajnowskim Domem Kultury, gdzie do zgromadzonych przemawia Krzysztof Tołwiński, poseł Konfederacji. Nie kryje dumy z maszerujących. - Dajecie świadectwo prawdzie, nie dajecie się zastraszyć. Postawa żołnierzy wyklętych po 45. roku jest potrzebna i dzisiaj, w 2020 roku. Przed nami stoją te same zadania - mówi przez megafon.
W nie do końca zrozumiałym, ale gromko oklaskiwanym monologu, Tołwiński odnosi się do hasła "Bury nie jest naszym bohaterem" . - To jego trzeba zapytać, czy on by chciał być bohaterem części ludzi. Należy zapytać, czy on chciałby być waszym bohaterem - słyszymy.
Poseł wspomina też o ofiarach cywilnych, ale tylko tych, które rzekomo wspierały komunistów. - Każda ofiara cywilna działań wojennych jest dla nas problemem, jest plamą na naszym mundurze, ale jeśli ktoś był człowiekiem, który walczył z wiarą prawosławną, który zakochał się w komunie i chciał nowej religii, nie może być męczennikiem wiary prawosławnej, to się nie godzi. To jest hańba, na miły Bóg, wiem o czym mówię - mówi.
Poseł Tołwiński komentuje w ten sposób ubiegłoroczne postanowienie soboru polskiej Cerkwi o wpisaniu do grona Męczenników Chełmskich i Podlaskich nazwisk 30 furmanów, których pod koniec stycznia 1946 roku zamordowało Pogotowie Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, dowodzone przez "Burego". W 2005 r. Instytut Pamięci Narodowej zakończył w sprawie morderstw żołnierzy Rajsa śledztwo. IPN nie miał wątpliwości, że doszło do zbrodni o znamionach ludobójstwa, nie znaleziono wówczas żadnych dowodów na działalność komunistyczną zabitych w Puchałach Starych furmanów. Wiadomo za to, że "Bury" spośród kilkudziesięciu mężczyzn puścił wolno tych, którzy zadeklarowali polskie pochodzenie, resztę rozstrzelano.
Na początku 1946 r. ludzie "Burego" dokonali zbrodniczego rajdu na terenie powiatu Bielsk Podlaski. Zabili 30 furmanów w Puchałach Starych i spalili wsie Zaleszany, Szpaki, Zanie i Końcowizna. Łącznie z rąk oddziału zginęło 79 osób, sami cywile, w tym kobiety i dzieci.
Hajnówka. Nacjonaliści znowu prowokują przez miasteczko przeszedł V Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Po marszu narodowców w Hajnówce udajemy się do liczących kilkudziesięciu mieszkańców Zaleszan. To tutaj 29 stycznia 1946 roku od ognia, dymu i kul zginęło 16 osób. Wieś przecina wąska droga, po jednej stronie znajduje się wiejska świetlica, trochę dalej monaster, jeden z sześciu żeńskich klasztorów prawosławnych w Polsce.
W wiejskiej świetlicy jesteśmy umówieni z sołtysem Radosławem Leończukiem. Na spotkanie przychodzą też ojciec sołtysa Mikołaj Leończuk, Michał Leonczuk i Mikołaj Sacharczuk. Kilkadziesiąt metrów od świetlicy znajduje się krzyż z tablicą upamiętniającą ludzi pomordowanych przez żołnierzy "Burego". Krzyż postawiono w miejscu domu Dymitra Sacharczuka, w którym 74 lata temu żołnierze PAS-u zarządzili zebranie mieszkańców, a następnie zamknęli drzwi i okna i podpalili.
Byli tam nasi rozmówcy. Leończuk nic nie pamięta, bo pamiętać nie może - miał wtedy kilka tygodni, więc zna jedynie relacje rodziców. Dużo pamięta za to Sacharczuk, energiczny jak na swój wiek 90-latek. - Miałem niecałe 16 lat, już się za dziewczynkami człowiek rozglądał, taki to wiek. Jak to pamiętam? No przyjechali i nas rozbombili, spalili całą wieś, ludzi, zwierzęta - mówi.
W trakcie rozmowy Leonczuk i Sacharczuk próbują ustalić, ilu żołnierzy tragicznego 29 stycznia przyjechało do Zaleszan. 100? 50? 30? Stanęło na około 50, ale pewności nie ma. - Otoczyli wieś, pozwalali wchodzić, ale już nie wypuszczali - mówi Leonczuk.
- Byłem na tym zebraniu 29 stycznia z mamą, jakby mnie nie było, to pewnie bym nie żył. Przyjechali rano, na początku do nas nikt nie przychodził, później przyszedł jeden, żeby owsa dać. To był mundurowy - wspomina Sacharczuk.
90-latek nie może sobie przypomnieć, czy żołnierz miał karabin, pamięta za to worek z owsem. - Te worki wtedy były cenne, trzeba było je tkać, prać, więc powiedziałem do niego: może pan odda ten worek. On na to tylko burknął: "wieczorem przyjdziesz do tego mieszkania i sobie weźmiesz" - opowiada. - Już wtedy wiedział, że będą nas palić - stwierdza.
Michał Leonczuk, który wtedy miał siedem lat, też mówi, że spalenie wioski było planowane wcześniej. - Kazali ludziom przynosić słomę do domu, niby, że spać będą. Później już było wiadomo, że to po to, żeby domy się szybciej paliły. Oni w strzechy ze słomy strzelali z amunicji zapalającej, domy w mig stawały w płomieniach - opowiada.
W Zaleszanach wtedy było ok. 45 gospodarstw. Wieś była biedna, ludzie żyli ze sobą po dwie rodziny. Sacharczuk: - Jak oni, ludzie "Burego", zagnali mieszkańców do chaty, to cała się wypełniła. Nikt wtedy nie pomyślał, że będą palić, inaczej to ludzie by klamki poodmykali w budynkach, żeby chociaż inwentarz uciekł.
Na zebranie mieszkańców Zaleszan wezwano po południu. Żołnierze chodzili od chaty do chaty, sprawdzali, czy nikt się nie ukrył. - Mogło być nawet 180 osób - mówi Sacharczuk.
Gdy już wszyscy byli w środku, mundurowi wywołali mieszkańca sąsiadujących z Zaleszanami Suchowolców, Aleksandra Zielinkę, i 16-letniego syna sołtysa Zaleszan Piotra Demianiuka. Zostali zabici. Sacharczuk opowiada: - Tuż przed podpaleniem wyprowadzili syna sołtysa i bach - zastrzelili. Wcześniej, gdy wyprowadzali Demianiuka, chyba zrozumiał, że go zastrzelą i zaczął całować nogi jednemu z bandytów.
Jeden ze świadków, którego w swoim raporcie przywołuje IPN, opowiadał, że młody Demianiuk chciał przebłagać oprawców, całując ich po nogach i rękach
Ze śledztwa IPN: "W domu, w którym zorganizowano zebrania dowódca zwrócił się do mieszkańców słowami: 'wieś pójdzie z dymem, a wy przestaniecie istnieć'. Mikołaj S. zeznał, iż miał on przy tym dodać 'za to, że wieś jest polityczna' (zaznanie k. 86). Wiktor L. zapamiętał natomiast, że przed zabiciem drzwi wejściowych gwoździami do budynku wszedł zastępca 'Burego', który powiedział 'za wasze wychowanie dzieci będziecie spaleni'. Według Wiktora L. chodziło mu o to, że dzieci rzucając śnieżkami uderzyły kogoś z oddziału. Natomiast Piotr L. zeznał , iż ojciec mu opowiadał, że 'Bury' odczytał ludziom rozkaz z którego wynikało, że wszyscy zginiemy za współpracę z bolszewikami".
Pierwszą myślą Sacharczuka - i pewnie wszystkich zebranych - było "jak się stąd uwolnić". Chata szybko stanęła w ogniu. W końcu komuś udało się sforsować drzwi, na zewnątrz wybiegł jeden z mężczyzn i zaczął machać do pozostałych, żeby też uciekali. - Było tak ciasno, że gdy ktoś upadł, ludzie nie patrzyli, biegli po nim - wspomina 90-latek.
Gdy ludzie wybiegli, żołnierze otworzyli ogień, ale strzelali ponad ich głowami. Ci, którzy przyszli na zebranie, przeżyli. Strzelano do tych, którzy pochowali się w swoich domach. Grzegorz Leonczuk, wujek Michała Leonczuka, ukrywał się z dwójką dzieci na strychu. On został prawdopodobnie zastrzelony, jego dzieci, według naszych rozmówców, podusiły się dymem między położonymi blisko siebie budynkami.
W Zaleszanach zginęła cała rodzina Niczyporuków. Jeden ze świadków mówił w śledztwie, że nie poszli na zebranie, bo "bo nie mieli w czym, byli biedni, nie mieli nawet butów". - Jan Niczyporuk miał chore nogi, chyba przez Heinego-Medina. Pamiętam, jak wynosił swojego dzieciaka, spalił się. Jego żona dostała w brzuch, w jelita, strzelono też do jej córki. Matka się męczyła, a ta dziewczynka tak płakała "mamusiu, przytul mnie, boli mnie brzuszek", ale matka była obojętna. Ktoś położył rękę na tę dziewczynkę i uspokoiła się. Dziecko chwilę później zmarło. Po matkę przyjechał brat z Grabowca, chciał ją zabrać do Bielska, ale nie dowieźli - mówi Sacharczuk.
Michał Leonczuk wspomina: - Pamiętam tylko, że mnie z tego płonącego domu starszy brat uratował. Przerzucił przez okno w ogródek, a później poniósł na Saki (wieś obok Zaleszan - red.). Później dziadek podjechał i zabrał nas do Zielanki, gdzie żyła moja matka. Na Zielance żyliśmy rok albo dwa zanim ojciec mieszkanie postawił. Bieda była straszna.
Sacharczuk wspomina przeraźliwe wycie płonących zwierząt. - Wyszliśmy i co mamy robić? Tu krowy krzyczą, konie rżą, świnie kwiczą. U mnie były trzy krowy i dwa konie. To była po prostu tragedia. Polak taki modlący się i zwierzęta żywcem spalił. Niemcy nawet nie palili żywego inwentarza. Koń był wtedy na pierwszym miejscu, najważniejszy. Jak koń padnie, to jeden płacz, tylko można iść z torbami o chleb prosić. Jak można mówić teraz, że oni walczyli? - mówi Sacharczuk.
Po spaleniu wsi żołnierze ruszyli na sąsiednią Wólkę Wygonowską. Tam również podpalili budynki i strzelali do cywilów. Zabito Jana Zinkiewicza i Stefana Babulewicza. Rolnicy prawdopodobnie próbowali wyciągnąć z płonących gospodarstw sieczkarnię. Gdy już im się to udało, zostali zastrzeleni przez żołnierzy. Następnego dnia ludzie "Burego" uderzyli na Szpaki i Zanie, gdzie zginęło 36 osób.
Hajnówka. Nacjonaliści znowu prowokują przez miasteczko przeszedł V Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Dla mieszkańców Zaleszan koszmar trwał. - Cała wioska spalona i gdzie pójdziesz? Przyjechał kuzyn i nas zabrał. Moja matka z tego wszystkiego zachorowała. Rano wróciliśmy i zobaczyliśmy te zwłoki, te martwe krowy i konie. Można było zwariować. Brzuchy popękane u krów, martwe cielaki. Matka popatrzyła i dostała depresji, zaszliśmy do gminy, mamę zabrali do szpitala na leczenie.
Starsza siostra Sacharczuka wyjechała na ziemie odzyskane, tam wyszła za mąż. Do niej i do jej męża wyjechała też matka. - Ja tu zostałem, miałem 16 lat, ani matki, ani ojca, bo ojca to jeszcze wcześniej, przed spaleniem, Niemcy zabrali. Bieda była straszna, nie było co jeść. Od kuzyna z Pawlinowa chatkę mi przywieźli. W pegeerze dostałem pracę przy wypasaniu krów, później pracowałem w cegielni.
Po tragedii mieszkańcy Zaleszan powoli odbudowywali dobytek, ale strach cały czas był obecny. - Ludzie się po prostu bali, że jeszcze raz przyjdą i nas spalą. Długo się w tym strachu żyło - mówi Sacharczuk.
- Moja mama mawiała: ludzi się piekłem straszy, a przecież my w Zaleszanach, jak nas palili, już piekło przeżyliśmy - wspomina Leończuk.
Sołtysa Zaleszan Radosława Leończuka pytamy o marsz w Hajnówce. - Jak to widzimy, to trochę czujemy strach, bo nie wiadomo, co takim do głowy przyjdzie. Zachowują się jak nieobliczalni kibole, a jak krzyczą "śmierć wrogom ojczyzny", to myślę, że tym wrogiem jest każdy, kto myśli inaczej niż oni. My też dla nich pewnie jesteśmy wrogami ojczyzny i ostatnim bastionem komuny - mówi. - W ubiegłym roku przy pomniku ofiar ktoś zostawił znicz z naklejką ONR. Wcześniej przyjechała tutaj grupka osób busem, na znaku Zaleszany i na pomniku pojawiły się naklejki z żołnierzami wyklętymi. Dla nas to bardzo dwuznaczny gest - dodaje.
Sacharczuk zżyma się, gdy słyszy o "bohaterstwie 'Burego'". - Jak oni tacy bohaterowie, to czemu Niemców czy radzieckich nie wyganiali? - pyta.
- Jak Niemcy byli, to oni w podziemiu siedzieli - odpowiada Leonczuk.
Bury w 1948 r. został aresztowany, rok później osądzony i stracony w Białymstoku. We wrześniu 1995 roku Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił wyrok. W uzasadnieniu stwierdzono, że Rajs walczył w stanie wyższej konieczności. W 2005 r. zakończyło się śledztwo IPN, 14 lat później Instytut podważył efekty własnych badań, odrzucając religijne bądź narodowościowe podłoże zbrodni "Burego" i jego ludzi. IPN przywołał ustalenia dr. Kazimierza Krajewskiego z warszawskiego IPN-u oraz mec. Grzegorza Wąsowskiego z Fundacji Pamiętamy, badania Michała Ostapiuka z olsztyńskiego IPN, a także ustalenia badaczy dziejów Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, dr. Mariusza Bechta i dr. Wojciecha Muszyńskiego. Ich zdaniem zabójstwa miały "charakter polityczny i wiązały się z czynnym poparciem lokalnej ludności dla reżimu komunistycznego". "Zgodnie z Ustawą z 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego (art. 2, pkt. 1) - 'Stwierdzenie nieważności orzeczenia uznaje się za równoznaczne z uniewinnieniem'. W świetle obowiązującego prawa Romuald Rajs i Kazimierz Chmielowski są zatem niewinni" - napisano w komunikacie.
"Ten marsz to prowokacja. Mógłby odbywać się gdzie indziej, powinien zostać zakazany". Zobacz wideo: