PROF. BARTOSZ ŁOZA: Mam problem ze słowem "walka". Od razu przywodzi na myśl słowo "przegrana". Z depresją się nie walczy. Warto nie zamieniać tego dnia w wielką ścianę płaczu. Zapomnijmy o wyleczeniu depresji poprzez walkę. Szczerze mówiąc mam również problem z tym, jak posługujemy się pojęciem depresji i w konsekwencji, jak do niej podchodzimy jako społeczeństwo.
Często myślimy, że depresja jest jakimś nieszczęśliwym wypadkiem w naszym dobrze ułożonym życiu. Przychodzi i wywraca samochód, którym jedziemy po wyznaczonej drodze. Liczymy, że "wygramy" z depresją i wrócimy do tej samej jazdy. Będąc w depresji myślimy o tym okrutnym dla nas wywróceniu, ale nie widzimy poślizgu przed wypadkiem, nie pamiętamy, z kim rozmawialiśmy i co zaprzątało nam umysł, kiedy wchodziliśmy w niebezpieczny zakręt. Oddalamy pytanie o to, dlaczego się śpieszyliśmy i byliśmy nieuważni. Na koniec, jak w dobrej komedii mieszczańskiej, udajemy, że nie wiemy co się stało, czekamy na współczucie i pomoc.
Słowo depresja nie znaczy dziś tego, co znaczyło w czasach naszych rodziców. W połowie dwudziestego wieku jedna z firm farmaceutycznych nie chciała zainwestować w leki antydepresyjne. Uważała, że są one nieperspektywiczne. A od końca zeszłego stulecia na liście dziesięciu najlepiej sprzedających się leków są już zawsze antydepresanty. Dzisiaj w Polsce depresja jest na pierwszym miejscu, jeśli chodzi przyczyny zwolnień lekarskich, a leki przeciwdepresyjne są najczęściej zapisywaną kategorią leków na receptę. Nie mówimy więc o drugim czy trzecim miejscu. Pojawia się więc wątpliwość - jak zawsze, gdy mówimy o "zbyt wielkim” zjawisku - jaka jest odpowiednia miara rzeczy. Jak powiedział twórca "Odysei Kosmicznej” Arthur C.Clarke, od pewnego momentu zjawiska przestają być opisywalne i stają się raczej czymś metafizycznym. Depresja to dziś znacznie więcej niż po prostu choroba.
Mamy do czynienia ze zjawiskiem, które właściwie dominuje współczesny styl życia, kładzie się cieniem na całą naszą kulturę. Mówienie o depresji staje się wręcz pułapką pojęciową: skojarzenia są bardzo różne i żadne z nich dobrze nie nazywa zjawiska, z którym się mierzymy. Depresja nawiązuje do wielu odniesień. Mówimy o braku motywacji, braku radości, braku sensu. W gąszczu popularnych sformułowań można się pogubić i wystraszyć. Ludzie tak bardzo boją się depresji, że musimy tworzyć specjalne dni, by o tym powiedzieć.
Dlatego karierę robią określenia zbliżone, ale uciekające od terminu depresja, jak "przewlekły zespół braku sensu” - trochę straszne, trochę malownicze. Jesteśmy już trochę osłuchani z "zespołem wypalenia". "Jestem tak porządnym człowiekiem, że zaharowałem się na śmierć" - zdają się myśleć osoby, które go używają. Albo "zespół przewlekłego zmęczenia” - to też brzmi tak jakby godnie, "jestem bardzo zmęczony, ale ostatkiem sił kupię sobie większy samochód, większą willę albo sprawię sobie jeszcze inną nagrodę”.
Akademicka odpowiedź brzmi, że chodzi o zdiagnozowanie co najmniej czterech z dziesięciu charakterystycznych objawów. Mowa o objawach takich jak: smutek, brak energii do działania, brak przyjemności z czegokolwiek, stałe zmęczenie, brak nadziei, niska samoocena, trudności w koncentracji, problemy ze snem, utrata lub wzmożenie apetytu czy myśli samobójcze.
By mówić o depresji, objawy te utrzymywać muszą się przez co najmniej dwa tygodnie, przez większość czasu i z odpowiednią intensywnością. Do tego dochodzą jeszcze dwie rzeczy: społeczna dysfunkcjonalność i subiektywne poczucie szkody. Czyli nie jest to wieszcz na Judahu skale, tworzący sonety z tęsknoty za Marylką (chodzi o Adama Mickiewicza - red.). W depresji sonetów się nie układa.
Nawet w krajach takich jak Stany Zjednoczone, czyli bogatych krajach z rozwiniętą kulturą terapeutyczną i szerokim dostępem do leków przeciwdepresyjnych, ciężkie postacie depresji - nie mówiąc już o lżejszych - leczone są w 25 - 30 procentach przypadków.
Biorąc pod uwagę problemy polskiej służby zdrowia, które są tematem na cały oddzielny wywiad, u nas jest znacznie gorzej. Mimo tego że, jak mówiłem, w Polsce depresja jest "chorobą numer jeden". W naszym kraju nie ma niestety ogólnodostępnej psychiatrii i nie realizujemy żadnych standardów gwarantujących wysoką jakość terapii. W tej sytuacji zwiększenie dostępności do pomocy – o ile zaczniemy wreszcie realizować jakiś "plan” lub "program” - ujawni tylko ogromną skalę zjawiska.
"Statystycznym pacjentem” jest kobieta w wieku 35-45 lat, leżąca teraz samotnie w swoim łóżku, nie zgłaszająca się do nikogo po pomoc, łykająca suplementy z reklam i czekająca, by dotrwać, aż jej cierpienie przeminie - tak wygląda rzeczywistość. Depresja dotyczy jednak obu płci i wszystkich grup wiekowych. Epidemiologia depresji przesuwa się w swojej ciężkości na coraz młodsze pokolenia.
Właściwie najlepszą formą leczenia, jaką można otrzymać dziś w Polsce, jest zwolnienie lekarskie. Dzięki niemu można wyjść z codziennej rutyny stresu, zapracowania, braku snu, braku sensu, monotonii. Dlatego fundamentalnie nie zgadzam się z krytyką, że ze zwolnieniami lekarskimi z powodu depresji wiąże się jakaś manipulacja, bo rzekomo tak łatwo je dostać. Co to za spryt życiowy pójść na zwolnienie?
Na szczęście powszechnie dostępne są w Polsce leki przeciwdepresyjne. Ich popularność pokazuje zarówno ich siłę, jak i słabości. Zapisywane są z reguły nie przez psychiatrów, ale przez lekarzy rodzinnych. Tak jest na całym świecie, co nie zaskakuje, bo nie dałoby się być właściwie lekarzem rodzinnym nie lecząc depresji, która jest po prostu powszechna. Co piąty-dziesiąty pacjent, który przychodzi do dowolnego lekarza, ma depresję. Jednak zapisanie leków powinno być tylko częścią pewnego programu naprawczego, towarzyszyć temu powinna zmiana stylu życia, objaśnienie, co najmniej elementy psychoterapii. Badania dowodzą, że w ponad połowie przypadków zapisaniu leków przeciwdepresyjnych nie towarzyszy żadne "objaśnienie”.
Ludzie tak naprawdę nie boją się leków przeciwdepresyjnych, tylko przyznania się - przed samymi sobą i przed innymi - że mają depresję. Dlatego tak cenni są ci, którzy otwarcie mówią "miałam depresję" czy "mam depresję". Cała prawda o lekach depresyjnych polega na tym, że czasowo powstrzymują one skutki stresu i dają nam czas na rehabilitację. To jednak tylko pomoc "warunkowa”. Antydepresanty są ważnym, często koniecznym elementem leczenia. Jednak to nie one sprawią, że wyjdziemy ze stresu, zmienimy nasze życie, rozwiążemy problemy. To sprawią nasze decyzje. Dlatego optymalne jest łączenie psychoterapii i farmakoterapii.
Są trzy możliwości. Pierwsza jest taka, że bierzemy leki, idziemy na zwolnienie i zaczynamy zmieniać swoje życie: pracujemy nad naszymi nawykami myślowymi, reakcjami emocjonalnymi i wzorcami zachowań. Próbujmy oduczyć się szkodliwych automatyzmów myślowych, a toksyczne relacje zastąpić produktywnymi.
Dla wyjścia z depresji kluczowe jest zrozumienie, że działają w nas pewne automatyzmy. Pan patrząc na ten fotel widzi błękitny kolor, błyszczące guziki i ładną olchową podbudowę, a ja -będąc człowiekiem depresyjnym - mogę widzieć smutny niewygodny mebel, w którym przesypiam swoje bezsensownie przemijające życie. Takie postrzeganie może dotyczyć wszystkiego: pracy, rodziny, osiągnięć...
Druga możliwość jest taka, że początkowo pod rozpostartym parasolem farmakologicznym następuje poprawa, ale później ochoczo wracamy do wcześniejszego trybu życia. Nie umiemy oprzeć się pokusie, by "znowu wrócić do gry". Ten zryw "by zapomnieć”, "żyć jak wcześniej”, etc. prowadzi nieuchronnie do nawrotu. Depresji nie można traktować jak smutnego, ale krótkiego filmu, który za chwilę się skończy. Nawet epizod pojedynczy trwa z reguły pół roku i wywołuje skutki, które są trwałe, np. utratę pracy czy rozpad związku.
Jest jeszcze trzecia możliwość, która aż do końca dwudziestego wieku, kiedy słowo "Prozac" było na ustach wszystkich, wydawała się niemożliwością. W tym scenariuszu gdzieś około czterdziestego roku życia depresja zmienia się z nawrotowej na chroniczną. To jest już zupełnie inne zjawisko i inne cierpienie. Gdy depresja utrwala się, nie pomoże nam zwolnienie lekarskie farmakoterapia, kilka sesji psychoterapii, czy wypad za miasto w długi weekend. Nie można bezkarnie powtarzać cały czas, że "jestem beznadziejna", a "moje życie nie ma sensu". Takie przekonania utrwalają się i stają rzeczywistością, tworzy się osobowość depresyjna.
Źródła są dwojakie, wewnętrzne i zewnętrzne. Część osób ma pierwotną niestabilność emocjonalną, biochemiczną, genetyczną. To nie jest tak, że rodzimy się i jesteśmy jak tabula rasa u Arystotelesa, zdrowi, krzepcy i wolni od wrodzonych predyspozycji, a potem spotykają nas jakieś przykrości w życiu i to one są przyczynami zaburzeń depresyjnych. Niestety istnieją bardzo dobrze opisane predyspozycje psychofizyczne.
Przy czym predyspozycje te nigdy nie determinują nas do końca. Jeśli dołączą się niekorzystne traumy, stresory, ujemny bilans emocjonalny, to rozwiną się stany depresyjne. Oznacza to tylko, że możemy wiele zmienić modyfikując styl życia. Przeciążenie, eksploatacja, kompulsyjność, stałe napięcie - to są powszechne dziś przyczyny depresji. Z czasem kolejne nawroty pojawiają się jednak całkowicie autonomicznie. Nawet przeciążenie "szczęściem” będzie wówczas ryzykowne.
Mamy dzisiaj całe generacje wkraczające w charakterystyczne dla siebie zaburzenia depresyjne.
Mamy do czynienia z pokoleniem nastolatków ze wzrokiem utkwionym w ekranach swoich telefonów, kompulsyjnie wykonującym całą masę czynności w sieci. Pokolenie to żyje w stałym napięciu relacyjnym i bezskutecznie dąży do jego zmniejszenia. Jest od tego napięcia uzależnione. Dzisiejsze nastolatki, żyjąc w stanie samotworzącego się stresu, przeżywają swoje pierwsze epizody depresji jeszcze przed osiemnastym rokiem życia.
To zupełnie inny świat, porównując do pokolenia trzydziestolatków i czterdziestolatków. Ci z kolei poświęcają życie karierze, w pogoni za high-endową tożsamością, wyśrubowanymi wynikami. Ale równocześnie powtarzają, nawet zajmując wysokie pozycje, że chcą tylko skromnie "stanąć na nogi”, chcą "się ogarnąć”. Biegną w takim stanie, bo żal im spauzowania życia, boją się, że gdy balon ambicji zostanie przebity, nic nie będzie ich już w stanie cieszyć. Tymczasem już od dawna nie cieszy. Zapuszczają brody i jeżdżą na rowerach wzdłuż Wisły zastanawiając się, jak założyć rodzinę, no i czym właściwie jest miłość, o której przeczytali w książkach oraz czy zdecydować się na dzieci czy może dorobić jeszcze zdalny fakultet na Cambridge? W poszukiwaniu odpowiedzi kupują "Wysokie Obcasy", a półki w ich mieszkaniach uginają się od poradników o rozwoju osobistym. Ceną za niespełnienie, zagubienie tożsamości jest depresja. Takie dusze będą się wiecznie tułać, nie będą wpuszczane nawet do "Piekła” Dantego.
Często powtarzana jest bajka o nieodpowiedzialnych milenialsach. Rzeczywistość jest wręcz odwrotna. Oni próbują dogonić wszystkich wokół, doświadczyć jak najwięcej. Do tego czują się odpowiedzialni za cały świat: za globalne ocieplenie, sytuację polityczną w Europie i technologie, nad którymi nikt z rodziców nie panuje.
Paradoksalnie najlepiej trzymają się najstarsi. Charakterystyczne jest to, że po raz pierwszy w historii rodzice współżyją seksualnie częściej niż ich dorosłe już dzieci. Powszechność depresji rozregulowuje więc nawet naszą pierwotną popędowość. Elementem tego jest też epidemia otyłości. Jednak najważniejszym popędem jest popęd społeczny - dążenie do kontaktu z drugą osobą, tworzenie relacji. To tutaj leży sedno niespełnienia.
Ale dlaczego nie jest w stanie? A czy można funkcjonować w ciągłym napięciu, poczuciu zagubienia, braku sensu? Niektórzy wprost postulują, tak jak Viktor Frankl, "terapię sensem". Celem jest poznanie i akceptacja siebie oraz jednoczesne osadzenie się w realnym świecie, w którym funkcjonujemy. Osoby, które są w stanie budować tworzą swego rodzaju "społeczne światło", do którego grawitują inne osoby. Powstają pary, rodziny, tworzą się uzdrawiające relacje, terapeutyczne kręgi.
Ideał wiecznego, choć niespełnionego rozwoju, prowadzi do przeciążenia jednostek, wypalenia i zmęczenia. Nie mamy dziś czasu i energii, by rozwijać intymne relacje. Walka z depresją wygląda dzisiaj na zmagania prawej ręki z lewą. Walkę zastąpmy więc refleksją nad tym, co przeżywana depresja mówi o nas samych.
Bartosz Łoza - psychiatra, specjalista terapii środowiskowej. Kierownik Kliniki Psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Prezes Polskiego Towarzystwa Neuropsychiatrycznego. Prezes Towarzystwa Przyjaciół Pacjentów AMICI.