Depresja jest jak psi ogon, który strąca wszystko wokół. Ale jestem jej wdzięczna za to, kim dziś jestem

Wiktoria Beczek
Depresja nie była dla mnie osławionym czarnym psem, a samym jego ogonem, który strącił wszystko w swoim zasięgu. Ale rozsypane elementy da się poskładać - na nowych fundamentach i z instrukcją obsługi w ręku. 23 lutego obchodzimy Światowy Dzień Walki z Depresją.

Depresja to choroba śmiertelna i to o bardzo wysokiej śmiertelności. Gdy będziesz czytać ten tekst, na świecie kilka osób targnie się na swoje życie, a jedną z wiodących przyczyn będzie właśnie depresja. Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że w tym roku stanie się ona drugą najczęściej występującą chorobą na świecie, zaraz za chorobą niedokrwienną serca. Każdy w swoim otoczeniu ma osoby cierpiące z powodu depresji, a statystycznie większość z nas znało też kogoś, kto przez nią odebrał sobie życie. 

Dla mnie samej pytanie o myśli samobójcze to dziś rutynowa procedura, jedno z pytań, które psychiatra zadaje przy każdej wizycie - o sen, apetyt, libido i myśli samobójcze. Kiedyś kłamałam, bo bałam się powiedzieć głośno, że nie jestem specjalnie przywiązana do życia.

Depresja to choroba, która - razem z zespołem lęku uogólnionego, z którym często występuje w duecie - odebrała mi kilka długich lat życia. Przez ten czas rzuciłam studia, odeszłam z pracy i straciłam wiele znajomości. Były okresy, kiedy jadłam tylko po to, żeby bardziej nie martwić moich bliskich, a zasypiałam dopiero kompletnie wycieńczona. Leżenie w łóżku w nocy było bowiem momentem, kiedy myśli samobójcze były szczególnie natrętne, choć - co chyba było w tym wszystkim najsmutniejsze - obok leżała osoba, którą kochałam wtedy i kocham dalej, bardziej niż cokolwiek i kogokolwiek na świecie. Życie zamieniło się w egzystencję.

Domowe sposoby na depresję nie działają

Choroba zmieniła wszystko. Byłam hiperaktywną dwudziestolatką, duszą towarzystwa, studiowałam i pracowałam, kiedy depresja zaprowadziła mnie na skraj przepaści, popchnęła i czekała, aż pęknie ten cienki sznureczek, który jeszcze trzymałam. Dziś jestem wysoko funkcjonującą osobą z zaburzeniami. To znaczy, że nie przestanę być chora, ale to ja trzymam chorobę w ryzach, a nie ona mnie. Nadal miewam złe dni, jak każdy, zdrowy i chory, nadal czasem paraliżuje mnie lęk przed nieznanym, ale potrafię sobie radzić. Wiem, jak opanować atak paniki, wiem, że czasem muszę dać sobie prawo do tego, by czuć się źle. Ale przede wszystkim nauczyłam się mówić o tym otwarcie. Nauczyłam się wprost komunikować swoje ograniczenia, mówić: "wolałabym iść w inne miejsce" czy "wolałabym spotkać się innego dnia". Przy okazji dowiadując się zresztą, że dla większości osób nie stanowi to problemu. Problemem był wstyd, bo "przyznanie się" do depresji przez długi czas wydawało mi się oznaką słabości.

>>> Jak wspierać osobę chorą na depresję?

Zobacz wideo

Po niemal ośmiu latach funkcjonuję zupełnie dobrze. To stan, o którym nawet nie marzyłam, gdy przed laty - po zbyt długim oszukiwaniu się, że przejdzie samo - trafiłam do lekarza. Marzyłam tylko o uldze. Tej, która nie nadeszła z wiosną, nie przyszła mimo biegania i siłowni, spacerów, zdrowego odżywiania, medytacji i pozytywnego myślenia, czyli wszystkich genialnych sposobów, których setki znajdziemy w sieci, w książkach i w telewizji. Miesiącami nie usłyszałam ani nie przeczytałam, że powinnam iść do lekarza, ale wiele osób dzieliło się ze mną swoimi sprawdzonymi sposobami na chandry, doły i spadki formy. 

Mała stabilizacja, która runęła z hukiem

Lekarz ratował mnie silnymi lekami, które początkowo lekko otępiały, usypiały po kwadransie od przyjęcia, ale działały. Dostałam dokładnie to, na co liczyłam - leki, ulga, poprawa. Ale niemal od początku słyszałam, że leki to nie wszystko, muszę zacząć terapię. Broniłam się rękami i nogami, bo koncepcja opowiadania obcej osobie o swoich problemach wydawała mi się tak koszmarna, że była to walka na śmierć i życie. 

Kiedy po wielu próbach udało się dopasować leki i poczułam znaczną poprawę, wydawało mi się, że wygrałam przez techniczny nokaut. - Lekarze nie mieli racji, da się wyzdrowieć bez terapii - myślałam z niemałą satysfakcją, przekonana o swoim sukcesie. Ale moja mała stabilizacja była budowana na bardzo kruchych fundamentach, które runęły mi na głowę ja domek z kart, a każda karta zdawała się ważyć tonę. 

I tak jak gomułkowska mała stabilizacja skończyła się Marcem '68 i masakrą na Wybrzeżu, tak moja również runęła z hukiem. Wszystkie głęboko schowane problemy, mniejsze i większe traumy, to wszystko, z czym leki nie mają prawa sobie poradzić, wyszło na wierzch jakby z nową siłą. I to był punkt zwrotny.

Psychoterapia jest jak łamanie i składanie kości

Z podkulonym ogonem wróciłam do mojej lekarki z prośbą o polecenie terapeuty. Nie sądzę, żeby wówczas, po latach licznych wymówek, wierzyła, że faktycznie na terapię pójdę, ale poszłam. Karnie, tydzień w tydzień spotykałam się z terapeutką. Na początku było dokładnie tak, jak się obawiałam - musiałam opowiadać obcej osobie o swoim życiu i problemach, zwłaszcza tych tłumionych i wypieranych. Nie chciałam rozgrzebywać tego, co bardzo starannie wcześniej zakopałam i przykryłam grubą warstwą ziemi. Rozpamiętywanie wydawało mi się niepotrzebne, nie widziałam sensu, a początkowo nawet nie potrafiłam mówić o rzeczach, które działy się 20 czy 10 lat wcześniej. Ale takie są reguły tej gry. Z niektórymi urazami na terapii jest jak ze źle zrośniętą kością - trzeba ją jeszcze raz złamać i złożyć, żeby mogła się dobrze zagoić.  

Dziewięć miesięcy łamania i składania to nie był łatwy okres, chwilami czułam się, jakby głęboko w pamięci otwierały się szufladki i zwykle nie wychodziły z nich miłe wspomnienia. Dobra terapia na nowo uczy przeżywania emocji, komunikacji i relacji z ludźmi wokół i z sobą samą. To ostatnie było pewnie najtrudniejsze, bo żeby wreszcie poczuć spokój i ulgę, musiałam spojrzeć na siebie sprzed lat - dziecko, a potem nastolatkę, która (z różnych powodów) miała w sobie ogromne pokłady gniewu. 

Składanie siebie z instrukcją obsługi 

Symbolem depresji - spopularyzowanym przez Winstona Churchilla - stał się czarny pies. Pies, który chodzi za nami krok w krok, odbiera chęci, budzi w nocy i wciąż rośnie, i przybiera na sile. Sama nie jestem zwolenniczką tej teorii, czarne psy mają wystarczająco złą prasę, ale myślę, że depresja ma w sobie coś z niszczycielskiej siły psiego ogona, który strąca wszystko, co znajduje się w jego zasięgu. 

Moja depresja była jak ten pies, który wbiegł do pomieszczenia pełnego precyzyjnych konstrukcji z klocków, ogonem rozrzucił je wszystkie i wybiegł. Terapia w tej metaforze jest układaniem klocków od nowa, ale - inaczej niż poprzednio - do dyspozycji jest instrukcja. Dzięki niej buduje się na mocnych fundamentach.  

Być może nie powinnam mówić, że jestem za coś depresji wdzięczna. W końcu to ja sama wykonałam ogrom pracy, żeby dojść do etapu, w którym jestem. To dzięki sobie samej, po niemal ośmiu ciężkich latach, jestem dziś - chyba nie będzie przesadą, jeśli to powiem - lepszym człowiekiem. Umiem komunikować swoje potrzeby, mówić o uczuciach, przepraszać i wybaczać innym, a przede wszystkim sobie. 

I tak jak osoby chorujące na nowotwory nierzadko mówią, że choroba nauczyła je doceniać każdy dzień i cieszyć się z małych rzeczy, tak ja bez depresji pewnie nie nauczyłabym się lepiej żyć. 

Potrzebujesz pomocy?

W związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą może występować zagrożenie życia, wówczas - w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej - zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.

Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, możesz zwrócić się do Całodobowego Centrum Wsparcia pod numerem 800 70 2222. Pod telefonem, mailem i czatem dyżurują psycholodzy Fundacji ITAKA udzielający porad i kierujący dzwoniące osoby do odpowiedniej placówki pomocowej w ich regionie. Z Centrum skontaktować mogą się także bliscy osób, które wymagają pomocy. Specjaliści doradzą co zrobić, żeby skłonić naszego bliskiego do kontaktu ze specjalistą.

Jeśli natomiast potrzebujesz pomocy, a masz mniej niż 18 lat, codziennie od 12:00 do 2:00 w nocy możesz zadzwonić na Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, pod bezpłatnym numerem telefonu 116 111. Swój problem możesz też opisać w wiadomości. 

Więcej o: