Starogard Gdański. "Uwaga! TVN": Karne lewatywy w szpitalu psychiatrycznym. Poszkodowani czekają na wyrok

Personel szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim miał znęcać się nad nieletnimi pacjentami. Aby ich ukarać, miał też stosować wobec nich lewatywy i zastrzyki - informują reporterzy prowagamu "Uwaga! TVN". Choć sprawa została nagłośniona 10 lat temu, wciąż nie zapadł wyrok.

Dziennikarze programu odbyli rozmowę z jednym z byłych pacjentów tej placówki oraz z jego matką. W 2009 roku Norbert trafił do szpitala w Starogardzie Gdańskim, o co starali się jego rodzice. Chłopak miał 16 lat i coraz poważniejsze problemy z alkoholem. Kiedy trafił do szpitala, szybko dowiedział się, że ordynator Anna M. prowadziła na oddziale swoje praktyki terapeutyczne.

Starogard Gdański. Nieletnia pacjentka miała spędzić w izolatce pięć miesięcy

Norbert opowiedział dziennikarzom, że jego rodzice mogli go odwiedzać tylko raz w miesiącu przez 15 minut. Spotkania te zawsze były nagrywane, gościom towarzyszył także personel szpitala. Mimo to Norbert opowiedział swoim rodzicom, jakie kary miano stosować wobec pacjentów jego oddziału.

- Kolega z pokoju podczas spaceru po korytarzu machał rękami i zauważyła to ordynator. Związali mu ręce na tydzień, żeby się nauczył chodzić jak człowiek. Jak ordynator weszła na oddział i któryś z pacjentów nie zdążył otworzyć jej drzwi, to dostawał karę za to, że przed kobietą nie otworzył drzwi. To było przykładowo pięć godzin stania, albo zastrzyki z soli fizjologicznej. Jeżeli zastrzyków otrzymywało się kilkadziesiąt czy kilkaset, to było to bolesne, bo wszystko było opuchnięte, fioletowe, pojawiały się skrzepy. Jak nie było gdzie kłuć na pośladkach, to kłuli pod nogami - relacjonował Norbert.

>>> Jak naprawić służbę zdrowia? Zandberg: „Dziura w podatku CIT wciąż zieje”

Zobacz wideo

Rodzice 16-latka postanowili wtedy, że wyciągną swojego syna ze szpitala w Starogardzie Gdańskim. Poprosili sąd o zmianę ośrodka terapeutycznego, ale nie zdradzili prawdziwych powodów, dla których się o to ubiegali. Sąd odmówił. Norbert był świadkiem kolejnych dramatycznych sytuacji na oddziale.

- Podczas odwiedzin któryś z rodziców przekazał pacjentowi paczkę papierosów i zapalniczkę. Papierosy zostały skonfiskowane, a zapalniczka przez któregoś z pacjentów została wyrzucona przez okno. Pani ordynator wpadła na pomysł, że trzeba koniecznie znaleźć zapalniczkę, bo może dalej znajdować się na oddziale. Jako jedną z form kary wszyscy chłopcy, którzy tam byli, mieli zrobione lewatywy w celu znalezienia zapalniczki. Pacjenci, którzy się buntowali, byli doprowadzani przez salowych na siłę. Wykręcano im ręce, doprowadzano do pomieszczenia, gdzie ordynator stała w rękawiczkach i wykonywała badanie - powiedział Norbert.

Według jego relacji, wobec nieletnich pacjentów stosowano także inne kary. Ze słów Norberta i jego matki wynika, że np. dzieci nosiły na sobie tabliczki z napisami "złodziej" czy "kłamca", a jedna z pacjentek była ciągnięta za włosy przez pielęgniarza, który doprowadzał ją do izolatki. Tam przypięto ją do łóżka i wypuszczano tylko raz na dwa dni, aby posprzątała swoje odchody. W takich warunkach spędziła pięć miesięcy.

Rodzicom Norberta udało się go wyciągnąć ze szpitala, a do Rzecznika Praw Dziecka trafiła anonimowy donos o tym, co dzieje się w szpitalu w Starogardzie Gdańskim. Placówka zwolniła dyscyplinarnie ordynator Annę M., ale lekarka odwołała się do sądu pracy i odeszła ze szpitala za porozumieniem stron.

Od 10 lat nie zapadł wyrok w sprawie Anny M. Była ordynator wciąż leczy ludzi

Sprawą zajęła się prokuratura. Ustalono, że poszkodowane zostały 42 osoby. Postawiono zarzuty trzem osobom - ordynator Annie M. oraz dwóm pielęgniarzom. Po pięciu latach postępowania prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia. Choć od tamtej pory minęło kolejne pięć lat, w sprawie nie zapadł wyrok. Sąd Rejonowy w Starogardzie Gdańskim wyjaśnia, że jest to związane z dużą liczbą świadków, bo prokurator powołał ich aż 112. 

- Sędzia przesłuchał już ponad stu z nich, do przesłuchania pozostało jeszcze około 10 osób. Są to świadkowie najbardziej problematyczni, jeżeli chodzi o możliwość wezwania na rozprawę, jedna z osób jest poszukiwana listem gończym, ale oczywiście nie w tej sprawie - powiedział Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.

Anna M. w dalszym ciągu jest lekarzem. Pracuje w jednej z przychodni w Malborku. Kiedy dziennikarze "Uwagi!" udali się tam wraz z panem Norbertem okazało się, że wzięła urlop.

Zebrane przez prokuraturę dowody są znane izbie lekarskiej, ale mimo to nie wydano postanowienia o tymczasowym zawieszeniu prawa wykonywania zawodu. Okręgowa Izba Lekarska w Gdańsku wystąpiła do sądu z pytaniem, kiedy zapadnie wyrok w sprawie. Wyjaśnia, że Annie M. niczego do tej pory nie udowodniono. Dziennikarze programu "Uwaga! TVN" ustalili, że wyrok w tej sprawie może zapaść w tym roku. 

Więcej o: