W budynku, w którym 4 grudnia doszło do wybuchu gazu, mieszkało w sumie dziewięć osób. W wyniku eksplozji zginęło osiem osób: jednym ze zmarłych jest 39-letni Wojciech Kaim, trener narciarstwa alpejskiego. Razem z nim zginęła jego żona, trójka dzieci, siostrzeniec oraz rodzice. Jedna z mieszkających w domu kobiet w momencie wybuchu nie przebywała w domu.
Tragedia bardzo dotknęła także mieszkańców Szczyrku, którzy znali zmarłych. Ofiarami są członkowie wielopokoleniowej rodziny, od lat mieszkających w tym regionie i zajmujący się sportami zimowymi. Rodzina prowadziła wyciąg narciarski, który znajdował się w pobliżu ich domu oraz serwis sprzętu narciarskiego. - To była wspaniała rodzina, która kochała sport, narciarstwo, góry - powiedziała w rozmowie z Onetem dyrektorka Miejskiego Ośrodka Kultury Promocji i Informacji Sabina Bugaj.
Mieszkańcy przekonują, że rodzina była miła i otwarta, organizowali nawet bezpłatne zawody sportowe dla najmłodszych mieszkańców Szczyrku. - To była dobra rodzina - dodaje kolejny rozmówca portalu. O rodzinie opowiadał też burmistrz miasta, który jeszcze podczas akcji poszukiwawczej przyznał, że rodzina ta była bardzo szanowana w regionie - To jest małe środowisko, wszyscy się tu znamy. To jest rodzina, która od pokoleń tu mieszka, pracowita, ciesząca się szacunkiem. Żal serce ściska. Dopiero dziś do wszystkich zaczyna dochodzić, co się stało. To mógł być każdy z nas - mówił burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy.
- To była bardzo dobra rodzina. Dzielili się tym, co mieli. Co roku dokładali cegiełkę w ramach akcji "Podziel się nartami". Nie byli nastawieni na wielkie zyski - powiedział podczas rozmowy z portalem bielsko.biala.pl proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Szczyrku Salmopolu, ksiądz Jan Byrt. - Zginęli dobrzy i sympatyczni ludzie. Z dziada pradziada szczyrkowianie. Przed nimi było całe życie - dodał duchowny.