Rybnik: Wychowawczyni 14-letniego Pawła usłyszała zarzut. Chłopak od roku jest sparaliżowany

14-letni Paweł Rek z Rybnika od roku leży bez ruchu. Nie może jeść, mówić ani przełykać. Zarzuty w tej sprawie usłyszała jego wychowawczyni oraz lekarz, który zadecydował, że nie zabierze chłopaka karetką do szpitala, gdy ten źle się poczuł.

Paweł Rek po urodzeniu zachorował na wodogłowie, dlatego założono mu zastawkę, która drenem odprowadzała z głowy płyn rdzeniowo-mózgowy. Chłopiec rozwijał się tak samo, jak jego rówieśnicy. Różniła go od nich jedynie zastawka, która nie rosła wraz z nim. Rodzice wiedzieli, że kiedy Paweł będzie miał objawy, które wskazują na to, że zastawkę trzeba wymienić, trzeba natychmiast zabrać go do szpitala. Poinformowali o tym szkołę, w którym uczył się chłopak.

>>> Jak pomóc osobie, która się dławi?

Zobacz wideo

Nauczycielka wysłała chorego chłopca do domu w asyście jego kolegi z klasy

Mimo, że w dzienniku klasy Pawła znajdowała się karteczka mówiąca o stanie zdrowia nastolatka, do zdarzenia doszło na szkolnej wycieczce, kiedy chłopak był pod opieką wychowawczyni. 12 czerwca 2018 roku nastolatek wracał z klasą autobusem. Wówczas zaczęła boleć go głowa. Jego nauczycielka nie poinformowała o tym rodziców chłopca, nie zadzwoniła też na pogotowie. Zamiast tego poprosiła kolegę Pawła, aby odprowadził do go domu.

- Po wyjściu z autobusu Paweł schwycił mnie za ramię i spytał, czemu go ta głowa tak boli i czemu ma te odruchy wymiotne. W autobusie jeszcze nie płakał, bo był twardy przy wszystkich. Ale ino wysiadł... To nie był zwykły płacz. Ja takiego płaczu jeszcze nie słyszałem. To był okropny płacz. Nie da się tego opisać inaczej. Doszliśmy do chodnika i zaczął wymiotować krwią - mówił w reportażu "Uwaga TVN" kolega Pawła, Bartek.

Bartek próbował prowadzić Pawła, jednocześnie krzycząc, że potrzebuje pomocy. Mijający go dorośli nie zareagowali. Zadzwonił na pogotowie, ale dyspozytor miał powiedzieć mu, że "się naćpali" i nie wysłał na miejsce karetki. Chłopców zauważyła jednak pani sprzątająca pobliską komendę. Zawiadomiła dzielnicowego, który przyszedł do chłopców, żeby im pomóc. Zadzwonił po karetkę i zawiadomił mamę Pawła.

Gdy karetka przyjechała na miejsce, lekarz nazwał mamę Pawła histeryczką i mimo że powiedziała mu o zastawce w głowie syna, nie wziął go do szpitala. Chłopca przewieziono do domu. Tam stracił przytomność. Rodzice Pawła znów wezwali pogotowie. Wówczas usłyszeli, że ich dziecko symuluje. Lekarz wpisał to do dokumentów. Choć finalnie chłopiec został przewieziony do szpitala, doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu.

Lekarz pogotowia i wychowawczyni Pawła usłyszeli zarzuty

Od sierpnia 2018 roku sprawą zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. 6 marca zarzut usłyszał lekarz pogotowia, który został wezwany do chłopca dwukrotnie. Zdaniem prokuratury popełnił liczne błędy, m.in. podejmując decyzję o przewiezieniu chłopca do szpitala, nie nadał jej najwyższego trybu pilności. Prokuratura zdecydowała, że przedstawi zarzuty także nauczycielce Pawła, bo nie powinna ona wypuszczać ucznia w złym stanie zdrowia, nawet jeśli nie wiedziałaby o zastawce. Zarówno lekarz, jak i wychowawczyni Pawła nie przyznają się do winy - relacjonuje tvn24.pl

Więcej o: