W kwietniu mężczyzna i jego trzy córki: dwunastoletnia Sofia, sześcioletnia Serafina i czteroletnia Alisa, przypłynęli promem ze Szwecji do Polski. W Warszawie, skąd chcieli udać się do Rosji, zostali zatrzymani przez polską Straż Graniczną. Okazało się, że za Denisem Lisowem wystawiono europejski nakaz aresztowania, ponieważ Szwedzi oskarżyli go o porwanie córek. Polski sąd nie zezwolił na wydanie mężczyzny Szwecji.
Lisow tłumaczył polskim służbom, które go zatrzymały, że wywiózł córki ze Szwecji, gdyż w 2017 roku tamtejsza opieka socjalna odebrała mu je i przekazała do imigranckiej rodziny zastępczej. Stało się tak po tym, gdy żona Denisa Lisowa zachorowała na schizofrenię. W Szwecji mężczyzna mógł widywać się z córkami przez sześć godzin raz w tygodniu. Według Rosjanina szwedzkie władze postawiły mu warunek, którego nie był w stanie spełnić - by odzyskać dzieci miał zalegalizować swój pobyt w Szwecji.
Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił szwedzkie żądania o wydanie Rosjanina. Wskazał, że w tej sprawie występuje bezpośrednia obawa naruszenia praw człowieka przez władze Szwecji. Po decyzji sądu Denis Lisow wystąpił o azyl w Polsce, jednak nie został mu on przyznany. Urząd do spraw Cudzoziemców zdecydował, że mężczyzna może wrócić do ojczyzny, ponieważ nie jest w niej ścigany ani politycznie szykanowany.
- Trochę się denerwuję. Ale jestem bardzo szczęśliwy, że w końcu nadszedł ten dzień, na który tak czekaliśmy - polecimy do domu - powiedział Lisow przed odlotem do Rosji. - Chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy nas wspierali i pomagali nam w tych trudnych chwilach dla naszej rodziny - dodał Rosjanin.
Mężczyzna był na lotnisku z trzema córkami i adwokatami. Nie jest jasne, co dzieje się z żoną, która w Szwecji zachorowała na schizofrenię.