Na szczęście podczas obrywu skalnego żaden z ratowników nie był w pobliżu tego miejsca, ale poprawy wymaga całe poręczowanie. - Po prostu są pocięte liny, pracujemy nad tym w tej chwili - zapewnił Jan Krzysztof. Jak dodał, to był duży samoczynny obryw skalny na dużej pochylni w głównym korytarzu, czyli przed miejscem, w którym poszukiwani są grotołazi. - My traktujemy to jako teren dosyć bezpieczny i pewny, natomiast, jak widać, tutaj przy tym bardzo dużym ruchu, który tam ma miejsce, to takie rzeczy są naturalnym elementem w jaskiniach i się zdarzają - powiedział naczelnik TOPR.
Według Jana Krzysztofa, w ciągu sześciu godzin być może uda się dotrzeć do kolejnego korytarza. Nadal nie ma jednak pewności, że ratownicy znajdą tam zaginione osoby. Wejście do korytarza wymaga udrożnienia, czyli kolejnych mikrodetonacji. Ale z tego, co przekazano naczelnikowi TOPR, dalsza część tej pochylni wygląda na tyle obszerną, że da się w niej poruszać bez działań pirotechnicznych. - Ale to jeszcze wszystko potrwa. Mamy wszelkie wskazania, że jesteśmy blisko i szukamy tam rzeczywiście, gdzie oni powinni być - stwierdził Jan Krzysztof, odnosząc się do poszukiwań speleologów.
W ubiegły czwartek do Wielkiej Jaskini Śnieżnej weszła grupa sześciu grotołazów. W czasie eksploracji dwóch z nich zostało odciętych przez wodę, która zalała część korytarza w tak zwanych Przemkowych Partiach. Pozostała część grupy po wyjściu z Jaskini wezwała TOPR. Jaskinia Wielka Śnieżna jest najdłuższa i najgłębsza w Tatrach. Wstęp do niej mają wyłącznie badacze i osoby upoważnione. W wielu miejscach grotołazi muszą poruszać się wąskimi i krętymi korytarzami.