W niespełna 50-tysięcznym Radomsku marsz równości przeszedł bez większych zakłóceń. Około 300 osób przeszło ulicami miasta pod hasłem "Miłość. Równość. Akceptacja". Jeden z organizatorów, 18-letni Michał Kiwerski, podczas otwarcia marszu mówił:
Istnieje straszna odpowiedź na tę naszą walkę o podstawowe prawa człowieka - nienawiść. Każdy z nas ją odczuł. Ale nie bójmy się jej, bo to co niesie ten marsz równości to miłość, równość i akceptacja.
Pamiętajcie, że ci, którzy rzucają wyzwiskami z wykrzywioną twarzą tak naprawdę się boją. Bo jak się nie bać, jeżeli ich jedynym źródeł informacji o nas jest jad wypływający z tak wielu miejsc. Dlatego tak ważne są marsze. Bo jedyne co mamy do zaoferowania to miłość, akceptacja i równość.
Na busie, którym przyjechali organizatorzy znajdował się transparent z tęczową mapą Polski i napisem. "Byliśmy, jesteśmy, będziemy w twojej szkole, pracy, rodzinie, w twoim sklepie, szpitalu, autobusie, kościele, urzędzie i w rządzie. Zaakceptuj rzeczywistość".
Jak relacjonuje Oko.press, na miejscu była też kontrmanifestacja licząca około 30 osób. Wykrzykiwali m.in. "wy***rdalać" i śpiewali "zakaz pedałowania". Funkcjonariusze zepchnęli protestujących na bok i marsz przeszedł bez większych problemów. Zatrzymany został jeden mężczyzna, który ukradł tęczową flagę uczestnikom marszu, a policjanci kilkadziesiąt razy interweniowali, by zapobiec atakom na uczestników. Kilka osób próbowało się przedostać przez kordon policji, funkcjonariusze powstrzymywali ich siłą. Wówczas nacjonaliści obrzucili policjantów jajkami.
Jak podaje łódzka "Gazeta Wyborcza" w ostatnich dniach w Radomsku trwała "wojna na ulotki i plakaty". Informacje o marszu zasłaniano homofobicznymi plakatami, na których podawano, że do miasta przyjadą "mężczyźni poprzebierani za psy" i "porozbierani dewianci".
Wcześniej przeciwnicy I Marszu Równości w Radomsku mieli zgłaszać się do prezydenta Jarosława Ferenca (bezpartyjny), by zakazał jego organizacji, ale ten nie przystał na ich prośby.
W relacji "GW" czytamy też wypowiedź jednej z uczestniczek, 75-letniej Barbary Lesińskiej. - Nie zamierzałam tu być, ale jak zobaczyłam te radiowozy, pomyślałam, że będą robić krzywdę tym tęczowym dzieciakom. Trzeba je obronić! - powiedziała reporterowi.
Z kolei w rozmowie z Oko.press młoda dziewczyna, w którą jajkiem rzucono na osiedlu, na którym mieszka, powiedziała, że zna osoby, które atakowały marsz. - Chodziliśmy razem do szkoły, do przedszkola - tłumaczyła.