Na Gazeta.pl trwa wakacyjna akcja "Plaża bez peta". Dowiedz się, dlaczego warto się do niej przyłączyć. Wspólnie stworzymy mapę plaż bez petów - czystych, cudownych miejsc na polskim brzegu. Plakat promujący naszą akcję przygotował grafik Andrzej Pągowski. Jest to nowa, odświeżona wersja słynnego plakatu "Papierosy są do dupy" z 1994 r.
Plakat Andrzeja Pągowskiego do akcji 'Plaża bez peta' (CLP) Andrzej Pągowski/gazeta.pl
Andrzej Pągowski, grafik, plakacista*: Nigdy nie paliłem. No dobrze, paliłem, ale szkolnie. Koledzy częstowali mnie w krzakach za szkołą grubymi, wielkimi papierosami - Partagasami.
Nawet nie chodziło o ich szkodliwość, bardziej o to, że się po nich śmierdziało. Jako nastolatek byłem kochliwy i dziewczyny odgrywały w moim życiu dużą rolę. Pamiętam, że całowanie się z dziewczyną, która paliła, było ohydne. Pomyślałem, że skoro ona tak smakuje po papierosie, to ja przecież także.
A ponieważ to, że nie palę, rozniosło się wśród moich klientów, Ministerstwo Zdrowia zwróciło się do mnie po antynikotynowy plakat skierowany do facetów, potem do kobiet, a trzeci miał być adresowany właśnie do młodzieży. To był 1994 rok.
Plakat Andrzeja Pągowskiego 'Papierosy są do dupy' Andrzej Pągowski
Na początku nie wiedziałem, co mam narysować, a w ministerstwie podsuwali mi hasła takie jak np. "Mamo, tato, nie pal przy mnie". Typowo PRL-owskie myślenie na zasadzie: "czuwaj, twój wróg nie śpi!". Stwierdziłem, że do dziecka coś takiego w życiu nie dotrze.
Moja żona pewnego dnia powiedziała mimochodem, że papierosy są do dupy. I pojawił się pomysł na plakat. Zrobiłem go z dużą pasją, napracowałem się przy nim, to jeden z najbardziej "wycyckanych" plakatów, które namalowałem w życiu. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że przejdzie.
Miałem frajdę z samego tworzenia. Myślałem sobie, że zrobię obrazek, potem oni go nie przyjmą i będę miał święty spokój. Stało się inaczej.
Ten plakat był dystrybuowany głównie w szkołach, przychodniach, wielu ludzi bardzo zdenerwował. Nauczyciele nie pozwalali tego plakatu wywieszać, zdejmowali go ze ścian. Dopiero po latach dowiedziałem się już od dorosłych już osób, że jako uczniowie pełnili dyżury w toaletach, żeby te plakaty uchronić przed zdjęciem.
Nie przypominam sobie, żeby ktoś oburzał się na to, że można dziecku zrobić tyłek z twarzy i jeszcze włożyć w to papierosa. Największe oburzenie wywoływało obecne na plakacie słowo "dupa", stąd wywiązała się w Sejmie cała dyskusja. Politykom nie podobało się, że Ministerstwo Zdrowia zapłaciło za coś takiego z publicznych pieniędzy.
Próbowałem rozpropagować ten plakat za granicą, ale nie wszędzie można to dobrze przetłumaczyć. W języku angielskim wychodziło coś w rodzaju "wsadź sobie papierosa w dupę", a przecież nie o to mi chodziło.
Często rozmawiam z ludźmi, którzy wtedy, w połowie lat 90., byli nastolatkami. Mówią, że ten przekaz na nich wpłynął. Kiedyś spotkałem nawet panią, która powiesiła ten plakat synowi w pokoju i rzeczywiście przestał palić.
Plakat ma już 25 lat, zyskał status kultowego, wciąż najlepiej sprzedaje się w mojej galerii. Przez wiele lat mnie nękał…
Gdziekolwiek się przedstawiam, to ludzie mówią "ojej, pan zrobił przecież ten plakat "Papierosy są do dupy". A ja przecież mam na koncie plakaty do filmów Bergmana, Wajdy, Polańskiego, Kieślowskiego…
Kiedyś rozmawiałem na ten temat z Andrzejem Wajdą, byliśmy wtedy jeszcze na "pan". Mówię mu: "panie Andrzeju, zrobiłem tyle fajnych plakatów, a ludzie cały czas o tych papierosach". Na to Wajda: "widzi pan, a ja tyle filmów zrobiłem, a ludzie ciągle tylko o "Popiele i diamencie".
Nie wierzę, że dziś można już kogokolwiek zawstydzić. Poddałem się, doszedłem do sufitu.
Nie mam złudzeń, że mówienie o szkodliwości papierosów cokolwiek da. Kiedyś byłem świadkiem sytuacji, gdy na stacji benzynowej do kasy podszedł facet i powiedział: "poproszę dwa z rakiem wątroby i jeden z dzieckiem". Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Miał na myśli oczywiście opakowania papierosów. Jeżeli kogoś takie obrazki nie ruszają i nie brzydzą, to jesteśmy przy ścianie.
Poza tym, coraz więcej osób korzysta z papierosów elektronicznych, a te, chociaż nadal szkodzą, nie śmierdzą, więc odpada też argument dotyczący zapachu.
Przede wszystkim musi być zauważalny. Jeśli nie jest, to znaczy, że ktoś niepotrzebnie wydał pieniądze. A poza tym, tak, musi zawstydzać, szokować, oburzać. Oczywiście, jeżeli jest taka potrzeba.
Wcześniej dostawałem propozycje od firm, które za duże pieniądze chciały umieszczać na swoich produktach antynikotynowych dupę z papierosem. Pomyślałem, że jeśli się na to zgodzę, to zniszczę właśnie tę kultowość. Plakat z 1994 r. nie jest dotknięty komercją, wielkimi honorariami. To prosty przekaz: "palenie to obciach, żenujące jest śmierdzieć jak kibel”.
Nagle pojawiła się propozycja od was - od redakcji Gazeta.pl, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Plakat dostał drugie życie, uczestniczy w kampanii społecznej, która ma przynieść coś dobrego.
Byłem pewien, że wysypie się na mnie hejt, a stało się wprost przeciwnie. Kiedy umieściłem nową wersję plakatu na Facebooku, ludzie strasznie się ucieszyli. Mimo, że nie ma na nim napisu "Papierosy są do dupy", odbiorcom to hasło automatycznie się w głowie nasuwa.
Gdybym nic nie zmienił, byłaby to po prostu reprodukcja oldschoolowego plakatu. Poprzedni plakat robiłem akrylami na tekturze, a nowy - elektronicznym ołówkiem na tablecie. Grafika jest kolorowa, barwna, bardziej wakacyjna, doszło słoneczko, mewy.
Programy graficzne umożliwiają stworzenie wielu wersji, w zależności od potrzeb klienta. Podam przykład: wiele lat temu zrobiłem fajny plakat i klient powiedział, że co prawda mu się podoba, ale wolałby inny kolor tła. Pomyślałem sobie wtedy: "Pągowski, koniec z takim malowaniem". Kupiłem wtedy konieczny sprzęt. Dziś już tak naprawdę nie ma znaczenia, czy maluje się akrylami na kawałku tektury, czy elektronicznym narzędziem na elektronicznej kartce.
Faktem jest, że niestety na tablecie nie mogę wykonać pewnych zabiegów. Aby uzyskać fakturę kurtki na plakacie "Papierosy są do dupy", musiałem nałożyć odpowiedni grunt, farbę, a potem przecierać to niebieskim i czarnym kolorem. W programie graficznym jest to niewykonalne.
Robię to w zasadzie nieustannie, kocham media społecznościowe. Kiedyś reagowałem bardzo szybko, teraz, zanim zrobię plakat, odczekuję, "oglądam film". Czasem trwa to dwa dni, czasem tydzień.
Bardzo mną wstrząsnęło to, co się wydarzyło w Białymstoku, szczególnie fakt, że do narodowców dołączyli zwykli ludzie. Nie mieli żadnych oporów, by krzyczeć do młodych dziewczyn "kurwy", rzucać w nie torebkami z moczem. Przeraziła mnie też nalepka "Strefa wolna od LGBT", dodawana do "Gazety Polskiej". Wydaje mi się, że przykazanie "miłuj bliźniego swego" jest dzisiaj najczęściej łamanym przykazaniem w Polsce. Zrobiłem więc grafikę "Strefa wolna od nienawiści", która musi być w głowie. Jeżeli tam jest miejsce na nienawiść, to mamy przerąbane.
Czytałem, że tam w Białymstoku ludzie rzucali w tłum kostką brukową. A uderzenie kostką w skroń zabija. To się prędzej czy później skończy śmiercią. Potem będziemy kładli miliony zniczy, będą organizowane marsze milczenia. Po co? Jeżeli teraz dopuścimy do tego, żeby to wszystko się działo, to ten kamień prędzej czy później w kogoś trafi.
Przyjaciółka powiedziała mi kiedyś, że media to bańki, bo zwolennicy PiS-u nie czytają "Gazety Wyborczej", a zwolennicy opozycji - "Do Rzeczy". Podobnie z telewizjami - ci nie oglądają TVN-u, a tamci TVP. Te bańki się nie zazębiają. I potem okazuje się, że w jednym medium "koń jest biały", a w drugim czarny, w jednym jedzie w lewo, a w drugim w prawo.
W mediach społecznościowych jest inaczej, bo mają taką siłę, że nie wiemy, do kogo ostatecznie to trafi. To roznosi się jak wirus. Tak było chociażby z rozdartym serduszkiem, które umieściłem w sieci po śmierci Pawła Adamowicza. Potem je skleiłem. Chciałem dać ludziom nadzieję, a oni to podchwycili i reprodukowali lub udostępniali na swoich stronach.
Jeden zobaczy plakat i schowa peta do torebki, pudełka. A inny tylko podrapie się po jajkach i po prostu zostawi spalonego peta na plaży. Ludziom często wydaje się, że są "panami", że to inni powinni po nich sprzątać. Mam wrażenie, że taką postawę paradoksalnie reprezentują głównie ci, którzy na co dzień czują się w życiu poniżani, niedoceniani, upodleni.
Plakat przemówi do ludzi, których jesteśmy jeszcze w stanie jakkolwiek zawstydzić, którzy mają świadomość tego, że coś może być niezręczne. Jeśli ktoś przekroczył granicę chamstwa, to nic do niego nie dotrze.
* Andrzej Pągowski (ur. 1953 r.), autor ponad 1,5 tys. plakatów, kilku tysięcy rysunków i kilkuset portretów. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Do jego najsłynniejszych prac należą m.in. plakat "Papierosy są do dupy", a także plakaty promujące filmy "Miś", "Krótki film o zabijaniu", czy "Kler". Laureat kilkudziesięciu nagród polskich i zagranicznych.