"Gazeta Polska" zapowiedziała niedawno, że wraz z jej najnowszym numerem będą sprzedawane naklejki "Strefa wolna od LGBT". "Gadżet" tygodnika ma być dostępny od 24 lipca, jednak już teraz sprawa jest szeroko komentowana i krytykowana, zwłaszcza że wiele osób wskazywało, iż widzi w takich działaniach analogie do nazistowskiej polityki z XX w.
Paweł Rabiej, wiceprezydent Warszawy, zapowiedział, że złoży zawiadomienie do prokuratury w związku z zapowiadaną naklejką "Gazety Polskiej". Teraz głos w sprawie zabrała ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher, która napisała na Twitterze:
Jestem rozczarowana i zaniepokojona tym, że pewne grupy wykorzystują naklejki do promowania nienawiści i nietolerancji. Szanujemy wolność słowa, ale musimy wspólnie stać po stronie takich wartości jak różnorodność i tolerancja.
Warto też przypomnieć, że Mosbacher już wcześniej, wielokrotnie podkreślała przywiązanie do obrony praw LGBT, zwłaszcza w trakcie Pride Month. Natomiast pracownicy ambasady USA brali udział w tegorocznym Marszu Równości w Warszawie.
Jednak jej wypowiedź zamieszczona w serwisie społecznościowym spotkała się z odpowiedzią redaktora naczelnego "Gazety Polskiej" Tomasza Sakiewicza, który zaczął tłumaczyć Mosbacher, że wolność oznacza tyle, że on szanuje jej poglądy, a ona jego. Naklejkami - według redaktora naczelnego - chce tylko wyrazić sprzeciw wobec "narzucania poglądów siłą".
Bycie działaczem ruchu gejowskiego nie czyni nikogo bardziej tolerancyjnym
- twierdzi Sakiewicz, a potem uderza... w historyczne tony. Pada, że Polacy "kochają wolność i znają od wieków słowo tolerancja". Dowód? "Dlatego wspierali powstanie USA" - kwituje naczelny "GP".