Antoś oblał się wrzątkiem. Rodzina: W szpitalu nie mieli nic na oparzenia. Ten odpowiada

Półtoraroczny Antoś wylał na siebie wrzątek. Według rodziny w szpitalu w Grójcu, do którego trafił, nie udzielono mu odpowiedniej pomocy. - Nie mieli nic na oparzenia, tylko jakąś piankę. Popsikali nią. A z oddziału przynieśli czopek przeciwbólowy i to miała być pomoc - twierdzi babcia chłopca. Szpital jednak odpowiada, że "dziecku udzielono pierwszej pomocy".
Zobacz wideo

Sprawą Antosia zajęli się dziennikarze "Uwagi" TVN. Chłopiec trafił do szpitala w Grójcu, gdy podczas przygotowywania przez mamę obiadu, strącił na siebie szklankę z gorącą herbatą. Jego mama, Paulina Dąbrowska, po udzieleniu pierwszej pomocy, razem ze swoją mamą pobiegła do znajdującego się po drugiej stronie ulicy szpitala. Z izby przyjęć przekierowano je do poradni chirurgicznej. 

- Chirurg natychmiast wyprosił nas z gabinetu. Ale jak zobaczył, że Antoś krzyczy i cierpi, to się nami zainteresował. Wzięto nas do gabinetu. Zaczęli go smarować maścią, Antoś zrywał gazę, bo bardzo go bolało - opowiada kobieta. Jej mama zaznacza, że w szpitalu nie mieli żadnego środka na oparzenia, który pomógłby chłopcu. - Mieli tylko jakąś piankę. Popsikali nią. A z oddziału przynieśli czopek przeciwbólowy i to miała być pomoc - oburza się Renata Dąbrowska.

Z relacji rodziny wynika, że pielęgniarka, która przyszła z oddziału dziecięcego, chciała wezwać pogotowie, jednak lekarz miał zacząć na nią krzyczeć, próbując ją powstrzymać. Miał mówić, że "szpital będzie musiał za to płacić". Tymczasem stan chłopca pogarszał się. 

Pomogli ratownicy z Góry Kalwarii

Mama Antosia przypadkiem przed szpitalem natknęła się na ratowników medycznych z Góry Kalwarii. Według niej tak naprawdę dopiero oni udzielili chłopcu pomocy.

- Założyliśmy opatrunki hydrożelowe. Poprosiliśmy o wezwanie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, by szybko przetransportować dziecko do placówki przystosowanej do tego typu przypadków - powiedział Piotr Weremko, ratownik medyczny, Meditrans. Chłopiec trafił do Szpitala Dziecięcego przy ul. Niekłańskiej w Warszawie. Okazało się, że 18 proc. jego ciała było poparzone, w tym 10 proc. to poparzenia 2. stopnia.

Lekarz: Robiłem, co mogłem

Rodzina dziecka uważa, że lekarz z Grójca zbagatelizował obrażenia chłopca. Ten zaprzecza. - Po pierwsze pacjent był źle przysłany, bo to jest poradnia chirurgiczna dla ogólnych. My tu nic nie mamy. Próbowaliśmy założyć opatrunek, nie udało się, sprowadziliśmy z pediatrii leki przeciwbólowe - powiedział. Twierdził również, że zaczął organizować transport. Podkreślał, że "robił, co mógł".

W szpitalu prowadzone jest postępowanie wyjaśniające. Jak zaznaczył dr Paweł Kubik, zastępca dyrektora d.s. medycznych szpitala w Grójcu, "z tego, co zostało ustalone, dziecku udzielono pierwszej pomocy, został też zorganizowany transport".

Więcej o: