Dramatyczny apel centrum onkologii Przylądek Nadziei. "Przyjmiemy do pracy choćby jutro"

Jednemu z oddziałów wrocławskiego centrum onkologii Przylądek Nadziei, na którym leży czternaścioro dzieci walczących o życie, grozi zamknięcie. Powodem jest brak personelu. Kierownik oddziału wystosowała apel do potencjalnych pracowników. - Przyjmiemy Was choćby jutro - napisała.
Zobacz wideo

Przylądek Nadziei, czyli Klinika Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej działająca w strukturach Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, z problemami kadrowymi zmaga się od dłuższego czasu. Niedawno zamknięty został na noc oddział dzienny centrum wykorzystywany przez lekarzy innych oddziałów właśnie nocą m.in. do przeprowadzania transfuzji czy przygotowywania małych pacjentów do tomografii komputerowych. Teraz to samo zagrożenie dotyka kolejnego oddziału.

Oddział, na którym przebywa 14 dzieci, może zostać zamknięty

- Od jakiegoś czasu już zespół pielęgniarski nam się wykruszał. Dziewczyny zaszły w ciążę, są na zwolnieniach, urlopach macierzyńskich. Zespół ma średnią wieku ponad 53 lata, więc część osób częściej choruje. Doszło do tego, że nie dało się ułożyć grafiku na czerwiec. Jest on ułożony do 5 czerwca - informuje w rozmowie z Gazeta.pl. kierownik kliniki prof. Alicja Chybicka.

Sytuacja jest dramatyczna, bo na oddziale znajduje się czternaścioro dziecięcych pacjentów walczących o życie. - Na połowie łóżek leżą dzieci po transplantacjach z powikłaniami, a na drugiej połowie dzieci czekające na chemioterapię - tłumaczy kierownik kliniki.

O zamknięciu oddziału prof. Alicja Chybicka nie chce nawet myśleć. - Spowoduje to wydłużenie kolejek do chemioterapii, co w ogóle jest niedopuszczalne, bo chemia musi być stosowana zgodnie ze światowymi czy europejskimi protokołami. Nie będziemy też mogli wykonać przeszczepów dzieciom, które mogłyby być poddane transplantacji, ani przyjmować nowych pacjentów - wyjaśnia. - W ogóle nie wchodzi w rachubę, że nam się nie uda. Oddział musi działać i koniec - dodaje.

Żeby sytuacja była stabilna, potrzeba przynajmniej 12 pielęgniarek i ratowników medycznych.

Kierownik kliniki apeluje na Facebooku: Ratujcie dzieci

Aby zapobiec najgorszemu, prof. Alicja Chybicka zaapelowała o pomoc na Facebooku. "Kochani! Potrzebujemy pilnie pomocy dla walczących o życie dzieci chorych na nowotwory. Brakuje pielęgniarek i stoimy przed zagrożeniem zamknięcia jednego z oddziałów. Pielęgniarki i i ratownicy medyczni przyjdźcie do nas do pracy i ratujcie dzieci. W onkologii dziecięcej liczy się czas. Przyjmiemy Was choćby jutro. Dzięki temu uda się uratować wiele istnień dziecięcych. Zgłoszenia przyjmuje sekretariat Kliniki Przylądek Nadziei we Wrocławiu. Zespół Kliniki" - napisała.

- Sytuacja jest groźna, stąd ten dramatyczny apel. Życie każdego dziecka jest bezcenne, a skoro to życie jest zagrożone z powodu braku personelu, to nie pozostało mi nic innego jak tylko błagać ratowników medycznych i pielęgniarki, by pomogli - mówi nam.

Znalazło się już 5 osób chętnych do pomocy

Jej post został udostępniony 3,9 tys. razy. Sprawą zainteresowały się lokalne media, m.in. "Gazeta Wyborcza". Dzięki temu już zgłaszają się osoby, które są gotowe pomóc, choć nie wszystkie z nich mają odpowiednie kompetencje. - Odezwał się do mnie m.in. weterynarz, który pytał, czy może się przeszkolić, żeby móc wypełnić tę lukę w grafiku. Napisali też psycholog i pedagog. Jest też jedna polska pielęgniarka z Niemiec, która przyjedzie do nas na wolontariat. Nie chce pieniędzy, przyjdzie po prostu, żeby pomóc obstawić dyżury. I oczywiście zgłosiło się kilku ratowników, którzy w czwartek zjawili się już w szpitalu - opowiada prof. Alicja Chybicka.

Chwilę przed naszą rozmowę kierownik kliniki otrzymała informację, że znalazło się już pięć osób, które pomogą uratować oddział. - Już wiem, że będzie można ułożyć grafik powyżej 5 czerwca. Widzę światełko w tunelu, ale żeby sytuacja była stabilna, potrzebujemy jeszcze przynajmniej siedem osób - mówi.

Przyznaje też, że ma nadzieję, że może uda się w ten sposób znaleźć również osoby chętne do pracy na oddziale dziennym. - Może ta akcja spowoduje, że wreszcie będziemy mieli wystarczającą liczbę personelu z marginesem bezpieczeństwa, że jak ktoś się rozchoruje, to nie będzie katastrofy - dodaje.

Więcej o: