11 kwietnia przed godziną 17 do służb dotarła wiadomość o ataku w kościele pw. św. Augustyna na warszawskiej Woli. Napastnik zaatakował dwóch znajdujących się tam mężczyzn - jednym z nich był ksiądz. Chwilę później okazało się, że pierwszy z zaatakowanych nie przeżył.
Czytaj także: Atak na plebanii na Muranowie. Zginął ojciec jednego z księży. Kardynał Nycz: to dla mnie szok
Jak relacjonowaliśmy w piątek, 38-letni Jan B. był bardzo silny - trenował sztuki walki. Prokuratura ustaliła wstępnie, że nie używał żadnego narzędzia. Pobił 65-latka na śmierć, przewracając go na posadzkę i zadając ciosy pięściami. Proboszcz parafii św. Augustyna opowiedział w rozmowie z TVN24, jak wyglądała przerażająca zbrodnia.
- (...) napastnik go napadł w przedsionku i zaczął tłuc. Nie żadną butelką, udusił go rękami, walił pewnie głową o podłogę albo mur, rozwalił czaszkę. To był niestety taki sposób śmierci - relacjonuje proboszcz z Woli. Dodaje, że Jan B. nie miał żadnego powodu, aby tego dokonać - nie chodziło o rabunek czy powody religijne. Mówi także, że księża ze św. Augustyna nie znali dobrze sprawcy - 38-latek miał jednak raz być w kancelarii parafii, aby załatwić swoje sprawy.
"Rozlegle obrażenia czaszkowo-mózgowe"
Relacja księdza jest zgodna z ustaleniami prokuratury. - Dysponujemy już wstępnym protokołem sekcyjnym. Wynika z niego, że przyczyną śmierci były rozlegle obrażenia czaszkowo-mózgowe powstałe w wyniku ciosów zadawanych przez napastnika - mówi w rozmowie z Gazeta.pl rzecznik prokuratury Łukasz Łapczyński.
38-letni napastnik został zatrzymany przez policję, która zjawiła się na miejscu kilka minut po zdarzeniu. Gdy funkcjonariusze próbowali go obezwładnić, mężczyzna stracił przytomność - był reanimowany, a następnie trafił do szpitala. Nie usłyszał jeszcze zarzutów ani nie został przesłuchany.