Ekspert: Nauczyciele to zdecydowanie najtrudniejszy przeciwnik rządu

- To sytuacja jak z dwoma samochodami, które pędzą w swoją stronę. Strona, która wcześniej ustąpi, stwierdzi, że będzie mądrzejsza, wygra w oczach społeczeństwa - mówi w rozmowie z Gazeta.pl politolog dr Olgierd Annusewicz, ekspert ds. marketingu politycznego z INP UW.
Zobacz wideo

GAZETA.PL: Kilkadziesiąt godzin przed strajkiem – zapowiedź dopłat do krów i tuczników. Kilkanaście godzin przed strajkiem – podpisanie „porozumienia” z nauczycielską „Solidarnością”, której przewodniczy były kandydat z list PiS-u do rady powiatu. Wizerunkowo nie zostało to przez rządzących rozegrane najlepiej.

DR OLGIERD ANNUSEWICZ: Zacznijmy od tego, że program prześmiewczo nazwany już „Krowa plus” i „Świnia plus” to świetny pomysł. Z punktu widzenia politycznej walki o elektorat wiejski, dziwię się, że PiS nie wpadło na to przed wyborami samorządowymi. Niezależnie od tego, skąd te pieniądze się weźmie, to jeśli chodzi o pozyskiwanie elektoratu wiejskiego i odbierani wyborców PSL – znakomity ruch.

Powtórzę: w przededniu gigantycznego strajku nauczycieli, który dotknie setki tysięcy, jeśli nie miliony osób.

Zgoda. Dlatego problem polega na tym, że genialny pomysł został ogłoszony w fatalnym terminie. Nikt nie pomyślał, jak to zostanie odebrane. Po raz kolejny pokazuje to, że w polskiej polityce mało kto zarządza ryzykiem komunikacyjnym. Oczywiście, w bańce informacyjnej prawicy wszyscy będą prześcigać się w wychwalaniu tego ruchu. W bańce opozycji – w krytykowaniu od góry do dołu. Tyle że mamy też duży elektorat środka, który nie jest za bardzo podatny na przekazy z baniek informacyjnych jednej czy drugiej strony.

Podpisanie porozumienia z panem Proksą to podobna sytuacja. Jak można podpisać porozumienie z własnym radnym powiatowym i wierzyć, że nikt tego nie wyciągnie? Przecież to jest mistrzostwo. A umowę z premier Szydło podpisać mógł każdy, ktokolwiek inny. Naprawdę można to było przemyśleć, zadbać o ten jeden arcy ważny detal. Tymczasem 15 minut po ogłoszeniu porozumienia w internecie i mediach społecznościowych wystrzeliły plakaty Proksy z ostatnich wyborów samorządowych. Inna sprawa, że z tego, co obserwuję wcale nie jest tak, że nauczyciele zrzeszeni w "Solidarności" nie biorą udziału w proteście. Nauczyciele protestują niezależnie od związku, w którym są zrzeszeni.

Antystrajkowy przekaz rządu już chyba poznaliśmy. W sieci pojawiło się mnóstwo wpisów uderzających w nauczycieli, a chwalących rząd. Do tego – politycy i sympatycy obozu władzy podkreślają, że nauczyciele krzywdzą dzieci, a strajk był akcją zaplanowaną przez opozycję.

Z przekazem rządu jest przede wszystkim taki kłopot, że, słuchając wczoraj premier Szydło, zupełnie nie wiedziałem, o co jej chodzi. Zrozumiałem, że będą jakieś podwyżki, ale jakie konkretnie, dla kogo, kiedy, z czego finansowane – tego wszystkiego już nie wiem. Gdyby pani premier powiedziała przykładowo, że wszyscy nauczyciele od stycznia dostaną 400 zł, a od września kolejne 600 zł i łącznie da to tysiąc, o który zabiegali – to byłby prosty i zrozumiały przekaz.

Tymczasem ona opowiadała wszystko dookoła, posługując się mocno technokratycznym językiem. Mam wobec tego dwie hipotezy – albo nie umie się skutecznie komunikować, albo próbowała zagadać rzeczywistość, posługując się mocno technokratycznym, a więc niezrozumiałym dla szerokiego grona odbiorców, językiem. W tym drugim przypadku celem jest chociażby ucieczka od trudnych pytań.

Wybory za pasem, w sondażach Koalicja Europejska dogoniła Zjednoczoną Prawicę. Trudne pytania nie są teraz w cenie.

Nie ukrywajmy, w tej sytuacji cała gra idzie o poparcie społeczne. Gdyby ten strajk odbywał się w rok albo w dwa lata po wyborach, miałby wymiar niemal wyłącznie ekonomiczny. Wymiar polityczny byłby znikomy, bo do wyborów pozostawałyby dwa lata, czyli cztery sezony polityczne. A tutaj w końcówce sezonu wiosennego mamy naprawdę spore wydarzenie – wybory europejskie.

Kto zdobędzie to poparcie społeczne – rząd czy nauczyciele?

Sam jestem rodzicem i wiem, że my-rodzice jakoś sobie z tym strajkiem poradzimy. Nie będziemy, oczywiście, zadowoleni, będzie nas to kosztować nieco więcej pieniędzy i jeszcze więcej zachodu. Ale poradzimy sobie nawet odczuwają problemy. Nauczycielom, związkowcom i politykom jesteśmy jednak w stanie to wszystko wybaczyć.

Tyle że cały czas mam w głowie bardzo duży znak zapytania co do tego, jak społeczeństwo zareaguje w przypadku egzaminów gimnazjalnych i egzaminów ósmoklasisty. Przecież te egzaminy mają bezpośrednie przełożenie na przyszłość dzieci – wybór ich liceów, a przez to często pozycję startową na studia. I o ile my-rodzice jesteśmy w stanie wybaczyć politykom, że musimy zerwać się z pracy, czy zapłacić za opiekunkę do dziecka, to nie wybaczymy im, jeśli naszym dzieciom stanie się krzywda.

Dlatego dla mnie to jest sytuacja jak z dwoma samochodami, które pędzą w swoją stronę. Zderzenie nastąpi 10 kwietnia, bo wtedy mają się rozpocząć egzaminy gimnazjalne. Moim zdaniem ta strona, która wcześniej ustąpi, stwierdzi, że będzie mądrzejsza, wygra w oczach społeczeństwa.

Nauczyciele straciliby całą przewagę negocjacyjną.

Niekoniecznie. Bo mogą powiedzieć, że strajk strajkiem, ale nie zamierzają mieszać w to dzieci, więc egzaminy odbędą się normalnie, a potem wrócą bezterminowo do akcji strajkowej. Z drugiej strony, rząd mógłby wyjść i we wtorek po południu powiedzieć, że jednak interes dzieci jest najważniejszy, więc dogadają się z protestującymi nauczycielami. W takiej sytuacji to rząd wyszedłby z tego sporu z tarczą. Proszę zauważyć, że nie bez powodu w sporze z nauczycielami w ogóle nie ma premiera Morawieckiego. A jeśli rząd ma odnieść sukces, to musi być sukces premiera albo prezesa Kaczyńskiego. Nikogo innego.

Ostatnie działania obozu władzy nie wskazują raczej na łagodzenie linii, tylko na utwardzanie stanowiska.

Trudno dzisiaj powiedzieć, jak rząd to rozegra. Rządzący uważają, że społeczeństwo opowie się po ich stronie. Nie podejmuję się oceniać, na ile mogą mieć rację. Może dysponują wewnętrznymi badaniami? Mimo wszystko, ja na ich miejscu tak mocno bym nie ryzykował.

Do tej pory PiS z protestami i strajkami radziło sobie bardzo skutecznie. Niezależnie od tego, jaka grupa protestowała – posądzani o bycie kastą sędziowie, potrzebni władzy policjanci czy teoretycznie najsłabsi w społeczeństwie niepełnosprawni. Nauczyciele to najtrudniejszy jak dotąd przeciwnik?

Zdecydowanie najtrudniejszy. Dlaczego? Popatrzmy. Sędziowie? Przecież nie znamy sędziów. To środowisko trudno rozpoznawalne. Ich sprawy i to, o co walczyli były trudne do zrozumienia dla szerokiego grona wyborców.

To, o co walczyli niepełnosprawni do zrozumienia było o wiele łatwiejsze, a jednak im też się nie udało.

Niepełnosprawni chwytali Polaków za serce, ale ich protest oglądaliśmy trochę w trybie serialu telewizyjnego. Co prawda było to wzruszające, ale nie mamy wokół siebie aż tak wielu niepełnosprawnych, żeby z płaszczyzny telewizyjnej przenieść tę sprawę na nasze własne życie.

Wreszcie policjanci. Bardzo szanuję ich zawód, który zresztą cieszy się coraz większym szacunkiem w społeczeństwie. Niestety policjanci zmagają się z wieloma negatywnymi stereotypami, które sprawiają, że bardzo trudno tutaj o pełną solidarność społeczną z tą grupą.

A nauczycieli znają wszyscy, wszyscy mniej lub bardziej się z nimi stykają?

Kłopot rządzących z nauczycielami polega na tym, że ich protest jest wydarzeniem na olbrzymią skalę. Bo nie chodzi tylko o liczbę strajkujących, ale również o liczbę osób dotkniętych efektami ich strajku – dzieci, które mogą stracić egzaminy, rodziców, którzy poniosą koszty opieki nad dziećmi i będą musieli zwalniać się wcześniej z pracy, dziadków, którzy będą szli z odsieczą, żeby opiekować się wnukami.

Strajk policjantów też dotknął wielu osób.

Policjanci protestowali m.in. tak, że nie wystawiali mandatów, bo to uderzało finansowo w skarb państwa. Patrząc od strony obywateli – taki strajk mógłby trwać cały czas. Niepełnosprawni – wszystkim, którzy obserwowali ich strajk było smutno, ale co najwyżej kończyło się na wzięciu udziału w jakiejś akcji charytatywnej. W przypadku nauczycieli – wiele osób nie poszło do pracy lub musiało zabrać pracę do domu, musiało też wynajmować opiekunki albo telefonicznie ściągać dziadków. Zresztą nawet jeśli ktoś nie ma dzieci, to i tak odczuje ten strajk, bo na przykład będzie musiał wziąć na siebie obowiązki kolegi czy koleżanki z pracy, bo ci musieli zająć się dziećmi. Dla PiS to bardzo ryzykowne, dlatego tym bardziej dziwię się, że nie mogli lub nie chcieli dogadać się z nauczycielami.

To nie było takie zaskoczenie. Rządzący od początku mówili o politycznym wymiarze strajku. A patrząc czysto ekonomicznie – rząd nie ma kilkunastu miliardów złotych dla nauczycieli, bo dopiero co zapowiedział "piątkę Kaczyńskiego", która będzie kosztować 40 mld zł rocznie. Gdyby zgodzili się na roszczenia nauczycieli, zaraz mieliby pod drzwiami też innego grupy zawodowe.

Zaskoczeniem było dla mnie raczej to, że PiS nie robiło wszystkiego, co mogło, żeby doprowadzić do porozumienia. Byłem pewny, że wczoraj strony się nie dogadają. Chociażby dlatego, że związki zawodowe nie chcą dopuścić do tego, żeby zakończenie strajku było sukcesem premier Szydło. Znane są relacje między ZNP a SLD i Platformą, czyli de facto całą opozycją. Właśnie dlatego, że mamy wybory ZNP nie chciało dopuścić, żeby premier Szydło ogłosiła zakończenie strajku. Gdyby to dopięła, z krajowej polityki odchodziłaby w glorii chwały.

Strategia rządzących wobec protestów czy strajków wyglądała dotychczas niemal identycznie – pozorne/minimalne ustępstwa, intensywna antyprotestacyjna kampania w prorządowych mediach, cierpliwe przeczekiwanie kryzysu, pozwolenie opozycji na upolitycznienie protestu i "przegrzanie" sprawy. Ten schemat ma szansę zadziałać i tym razem?

To wszystko, o czym pan mówi się powtórzy lub już się powtarza. Ale kluczowe dla przebiegu wydarzeń jest to, co stanie się we wtorek wieczorem i w środę. Jeśli się okaże, że nie będzie egzaminów, zrobi się naprawdę poważnie i żadne "rozmasowywanie" tego w prorządowych mediach tego nie zmieni. Jeśli okaże się, że strajk nie skończy się teraz, i nauczyciele nie dostaną czegoś, co sprawi, że będą mogli odejść od stołu z poczuciem sukcesu, to problem nie zniknie, nie rozmyje się w upływem czasu. Ten strajk jest bezterminowy, a na horyzoncie już mamy matury. Dlatego nie sądzę, żeby strategia, o której pan powiedział, sprawdziła się tym razem. Skala tego protestu i jego potencjalne konsekwencje są zbyt poważne, żeby można było do tego podejść w ten sposób.

Strajkują też taksówkarze. Tajemnicą poliszynela jest, że o akcjach strajkowych myślą także inne grupy – rolnicy, medycy czy pracownicy "budżetówki". Jak zmienia to położenie PiS-u w szczycie kampanii do europarlamentu?

Prawda jest taka, że każdy rząd w ostatnich dziewięciu miesiącach swojej kadencji zderza się z akcjami protestacyjnymi i strajkowymi. Związkowcy doskonale wiedzą, że nigdy nie mają szans osiągnąć tyle, co tuż przed wyborami. PiS dodatkowo pada ofiarą własnego sukcesu. Nawet jeśli nie jest to sukces rzeczywisty, a jedynie nieustanne komunikowanie o sukcesie. Pojawiają się kolejne programy – „Świnia plus”, „Krowa plus”, „Piątka Kaczyńskiego” – więc kolejne grupy społeczne mówią: my też czegoś chcemy. I tak uważam, że największa fala protestów i strajków czeka nas wcale nie na wiosnę, a we wrześniu. W kampanii parlamentarnej rządzącym znacznie trudnij będzie zbywać związkowców, czy migać się od trudnych decyzji. W zależności od tego, która grupa zawodowa zdoła przekonać do swoich racji społeczeństwo, z tą rządzący będą zmuszeni się dogadać.

Zobacz wideo
Więcej o: