XIV LO im. Stanisława Staszica w tegorocznym rankingu liceów ogólnokształcących "Perspektyw" zdobyło I miejsce. Twórcy rankingu brali pod uwagę trzy kryteria: sukcesy szkoły w olimpiadach oraz wyniki matur z przedmiotów obowiązkowych i dodatkowych. W 2018 r. "Staszic" w tym samym rankingu zajął trzecie miejsce. W 2017 r. - drugie.
Regina Lewkowicz, dyrektor XIV Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Staszica w Warszawie: Odpowiedziałabym temu dyrektorowi, że zadał złe pytanie, bo powinno ono brzmieć następująco: "Na podstawie rankingów sądzę, że ta szkoła pewnie jest dobra. Jak się robi dobrą szkołę?". Zajmowanie pierwszego miejsca to efekt uboczny działania. To pochodna, która wskazuje, że prawdopodobnie objęliśmy dobry kierunek.
Taki dyrektor usłyszałby ode mnie, że tak szybko mu się nie uda, ponieważ na jakość szkoły pracuje się latami. To nie są rozwiązania rewolucyjne, ale ewolucyjne. Trzeba mieć wizję, określić swoje mocne strony i się na nich oprzeć.
To nauczyciele, kadra. To przecież właśnie nauczyciel skupia młodzież wokół siebie i wokół swojego pomysłu. Obserwuję to, co dzieje się na olimpiadach. Nie mówi się, że wygrał uczeń z tego, czy innego liceum, tylko wymienia się imię i nazwisko jego nauczyciela.
Jest zupełnie odwrotnie. Jeżeli nauczyciel jest profesjonalistą, co oznacza, że jest dobrze przygotowany merytorycznie, metodycznie i chce mu się pracować, dostaje pełną swobodę w kwestii doboru metod, form pracy, podręczników i programu.
Zachęcam nauczycieli do modyfikowania programów. Nauczyciel z danego przedmiotu ma przecież takie obszary wiedzy, które interesują go bardziej i takie, które interesują go mniej. Mówiąc o rzeczach, które bardziej go angażują, potrafi młodzieży naprawdę zaimponować.
Nie ograniczam nauczyciela, nakazując przerobienie "dwóch godzin tego" i "dwóch godziny tamtego". Jeśli czuje, że to jest temat, w którym jest świetny, proszę bardzo, ma na to więcej czasu. Stawiam na samodzielność, dopóki się nie zawiodę. I jakoś tak wyszło, że się nie zawiodłam. Mam wspaniałych nauczycieli.
Zdjęcie ilustracyjne Fot. Damian Kramski / Agencja Wyborcza.pl
W swojej kadrze mam chociażby absolwentów naszego liceum. Na przykład, absolwentkami są biolożka Beata Wanago-Wojtczak i chemiczka Agnieszka Kuś. One wiedziały, gdzie przychodzą i co chciałyby zrobić, zmienić, co chciałyby kontynuować.
Dokładnie tak, wyjął mi pan to z ust. Jeśli chodzi o pozostałych nauczycieli, to przychodzą do nas ambitne osoby po to, żeby się zmierzyć z trudnym zadaniem i osiągnąć sukces, mieć z tego satysfakcję.
Dla młodego nauczyciela jest wyzwaniem to, że przychodzi do szkoły, która ma już wypracowaną pozycję i rozwiązania. Ma się od kogo uczyć. Poza tym, pracuje często z wybitnymi uczniami.
Wbrew pozorom, wcale nie ma tak wielu chętnych. Średnio dwóch kandydatów na jedno miejsce.
Mamy po prostu ściśle określony profil, nasza oferta jest precyzyjnie opisana. Zapraszamy tych, którzy wykazują szczególne zainteresowania i uzdolnienia w kierunku przedmiotów ścisłych. Odradzamy naszą szkołę tym, którzy takich zainteresowań nie mają. Bardzo mocno pracujemy nad kandydatami, żeby się głęboko zastanowili, czy ta szkoła jest dla nich.
Dostaję kilkadziesiąt zgłoszeń rocznie, ale przyznam, że ich nie analizuję. Rotacja w szkole jest bardzo mała. Przychodzi sporo CV od nauczycieli języków obcych, wychowania fizycznego. Za to w ogóle nie zgłaszają się nauczyciele matematyki i fizyki, czyli przedmiotów, które są w mojej szkole wiodące.
Absolwenci wydziałów przedmiotów ścisłych mają propozycje z przedsiębiorstw, banków, firm ubezpieczeniowych. Nawet jeśli ktoś marzy o pracy w szkole, to się na nią nie decyduje. Idzie tam, gdzie zarobi pieniądze, które pozwolą mu się utrzymać. Jestem świadoma, że oświata traci wielu dobrych nauczycieli. Dla mnie konkurencją jest właśnie bank i firma ubezpieczeniowa, a nie inna szkoła.
Zdjęcie ilustracyjne Fot. Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl
Na pewno nie finansowo, bo nie mam finansowych argumentów. Doceniam nauczycieli, dając im swobodę działania. Niektórym to wystarczy.
To nie jest tak, że nie mam rezerwy. Stale współpracuję z moimi dawnymi absolwentami. Gdybym była w trudnej sytuacji, na pewno na któregoś z nich mogłabym liczyć.
Tyle samo, co w każdej innej. Jestem pracodawcą, który nie ma swobody w oferowaniu wynagrodzeń. Jedyną częścią wynagrodzenia, na którą mam wpływ, to dodatek motywacyjny od warszawskiego samorządu wynoszący średnio 600 zł na nauczyciela.
Nauczyciel dyplomowany, który ma także wychowawstwo, zarabia ok. 5 tys. zł brutto.
10 tys. zł brutto. Nie miałabym wtedy problemu z przyciągnięciem młodych nauczycieli, pasjonatów. Nie każdy może sobie obecnie pozwolić na realizowanie pasji w sytuacji, w której musi utrzymać rodzinę.
W mojej szkole pracuje więcej kobiet niż mężczyzn. W naszej kulturze tak się przyjęło, że to zazwyczaj mężczyzna czuje się odpowiedzialny za utrzymanie rodziny.