Wszystko rozgrywało się kilka dni po zabójstwie prezydenta Pawła Adamowicza w Gdańsku. 22 stycznia Polskę obiegły doniesienia, że ktoś próbował sforsować zabezpieczenia przy Pałacu Prezydenckim w Warszawie. Później okazało się, że mężczyzna najpierw przy ul. Focha potrącił policjanta, gdy jechał pod prąd, a dopiero później uderzył w barierę.
Piątkowy "Fakt" w kontekście tego zdarzenia przypomina relacje Służby Ochrony Państwa i policji. Rzecznik SOP ppłk Bogdan Piórkowski wskazywał, że 36-letniego kierowcę "natychmiast zatrzymało" SOP, z kolei policja nie wykluczała wątku zamachu.
Tymczasem "Fakt" dotarł do nagrań z monitoringu, które zadają kłam takiej relacji. Na przedstawionych przez dziennik zdjęciach widać, że volkswagen golf, którym kierował 36-letni Tomasz S., po prostu wjechał na teren Pałacu Prezydenckiego, ponieważ między słupkami przed budynkiem nie było zawieszonego łańcucha. Tak naprawdę więc nie było mowy o żadnym "forsowaniu".
Dalej jest tylko gorzej, gdyż - jak relacjonuje dziennik - dopiero po kilku minutach od samego wjazdu między dwie rzeźby lwów kierowca golfa... na polecenie SOP zaczyna cofać. W międzyczasie założono już wspomniany wcześniej łańcuch, na który najeżdża golf.
Po siedmiu minutach pojawia się bus z pasażerami, który zatrzymuje się przed pałacem. Ci wychodzą mimo tego, że funkcjonariusz SOP wskazuje, że tam stawać nie można. "Fakt" podliczył też, ile zajęło policji dotarcie na miejsce - 10 minut od momentu, gdy golf przejechał przez bramę wjazdową.