Zapłodnienie tylko jednej komórki jajowej, zakaz mrożenia zarodków oraz ograniczenie in vitro do małżeństw - na tych pomysłach opiera się projekt ustawy o zapłodnieniu pozaustrojowym złożony przez niezrzeszonego posła Jana Klawitera, związanego z Prawicą Rzeczypospolitej. Przed dwoma tygodniami marszałek Marek Kuchciński skierował projekt do Komisji Ustawodawczej, która ma zaopiniować jego zgodność z konstytucją. Dlatego prawdopodobnie nigdy nie zostanie nawet poddany pod głosowanie.
Jak zauważa Ferfecki, Komisja Ustawodawcza zyskała złą sławę sejmowej "niszczarki" jeszcze za rządów PO. Dzięki niej w poprzedniej kadencji premier Ewa Kopacz mogła wyrzucić do kosza politycznie niewygodne projekty o związkach partnerskich i rzeczniku ds. przeciwdziałania dyskryminacji.
Zgodnie z regulaminem Sejmu Komisja ma prawo uznać projekt za niedopuszczalny większością trzech piątych głosów i wówczas marszałek może wyrzucić go do kosza. Aktualnie kolejka ustaw do zaopiniowania rośnie. Komisja nie nadaje projektom numeru druku sejmowego, bez którego opozycja nie może złożyć wniosku o uzupełnienie porządku obrad o rozpatrzenie projektu. Jednak jak się wydaje, szef komisji Marek Ast z PiS nie widzi w tym nic złego. Po raz ostatni komisja zebrała się, by zaopiniować jakikolwiek projekt, w maju ubiegłego roku.
"Rzeczpospolita" przypomina, że w ten sposób w sejmowej "niszczarce", poza wspominanym konserwatywnym projektem o zapłodnieniu pozaustrojowym utkwił również m.in. projekt wprowadzający aborcję na życzenie czy projekt o związkach partnerskich.
Do publikacji "Rzeczpospolitej" odniosło się Centrum Informacyjne Sejmu. W specjalnym komunikacie podkreśla, że "decyzja o skierowaniu projektu do KU jest obiektywnie podejmowana na podstawie ekspertyz sporządzanych na wstępnym etapie procedowania każdego projektu", a projekty, które trafiają w tym trybie do Komisji, mają nie tylko charakter światopoglądowy. Ponadto CIS podkreśla, że "w 30-osobowym składzie Komisji zasiada 14 posłów Klubu Parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość".