Lekarka w Wielospecjalistycznym Szpitalu Wojewódzkim w Gorzowie Wielkopolskim pracę rozpoczęła 3 marca. Jej zatrudnienie spotkało się z falą krytyki. Temat podjęły media.
Wedle relacji mamy 4-miesięcznej Marysi, którą przytaczał portal wp.pl, lekarka miała mówić, że w USA naciera się dzieci whiskey. To zaniepokoiło matkę. Lekarka miała też mówić, że dziecko z wysoką gorączką jest zdrowe.
O "powrocie doktor Lindy" do Gorzowa i przerażeniu pacjentów pisały portal gorzowianin.info oraz "Gazeta Lubuska", w rozmowie z którą wiceprezes szpitala mówił wręcz o "psychozie". Wszystkie te media przytaczały wcześniejsze doniesienia nt. tej lekarki. W sieci pojawiła się nawet petycja do ministra zdrowia, w której ludzie domagali się zwolnienia władz szpitala, których politykę kadrową krytykowali.
Dlaczego władze gorzowskiego szpitala nie odmówiły zatrudnienia doktor? - pytali w końcu lokalni dziennikarze. - Jak mielibyśmy to uzasadnić? Że wcześniej były niepochlebne artykuły na jej temat?! - odpowiadał "Gazecie Lubuskiej" wiceprezes placówki. Sama lekarka powiedziała gazecie, że
"to wszystko, co piszą, to kłamstwa" i "trwająca od 20 lat nagonka".
W końcu jednak szpital w Gorzowie "zakończył współpracę" z ww. doktor. W środę na stronie placówki pojawił się krótki komunikat:
(...) w wyniku porozumienia między dr Lindą Hoffman a zarządem szpitala, uprzejmie informujemy, że z dniem dzisiejszym, tj. 06 marca 2019 roku, pani doktor zakończyła współpracę z Wielospecjalistycznym Szpitalem Wojewódzkim w Gorzowie Wlkp.
Jakie publikacje były powodem burzy, która rozpętała się wokół lekarki?
"Duży Format" w 2017 r. opisał historię 74-letniego Henryka Kirpluka. Mężczyzna przyszedł do lekarki z wysoką temperaturą, bólem w okolicach lędźwi i dreszczami. Jak czytamy, był takim stanie, że musiała podtrzymywać go żona. Lekarka, uznając że źródłem bólu jest kręgosłup, przepisała mu tabletki i zastrzyki przeciwbólowe. Po trzech dniach Kirpluk zmarł na nerki. Sprawę Kirpluka w 2017 r. zaczęła badać prokuratura. Jednak w postępowaniu prowadzonym pod kątem narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu śledczy nie oskarżyli wspomnianej doktor. - Nazwisko pani doktor pojawiało się w śledztwie, ale o błędy lekarskie zostały oskarżone trzy inne osoby, a nie ona - mówi "Gazecie Lubuskiej" prokurator Jolanta Waśniewska.
Odciek programu "Państwo w państwie" poświęcił lekarce Polsat. W lutym 2018 roku dziennikarze portalu gorzowianin.com opisywali z kolei, że kobieta, na którą skarżyli się pacjenci, znalazła zatrudnienie w Nowym Szpitalu w Kostrzynie nad Odrą.
Historia publikacji nt. lekarki nie zaczęła się jednak w Wielkopolsce, a w Nowej Zelandii. Tę sprawę szeroko opisywała "Gazeta Wyborcza", a konkretnie "Duży Format" w serii reportaży "doktor Linda". "Wyborcza" opisała, że lekarka, jeszcze jako mężczyzna, studiowała na Akademii Medycznej w Lublinie. Została internistą. Później - po zmianie płci w USA - wyjechała do Nowej Zelandii, gdzie - podając się za psychiatrę - pracowała w Hutt Valley, a następnie szybko awansowała na dyrektorkę zdrowia psychicznego w szpitalu.
W 1997 r. Nową Zelandią wstrząsnęła straszliwa zbrodnia. 23-letni wówczas Leslie Parr zamordował swoją 31-letnią narzeczoną. Mężczyzna kilkakrotne wbił jej w klatkę piersiową dłuto, później obciął głowę piłą i schował do plastikowej torby, z którą później spacerował po mieście. Parr zeznał na policji, że jego narzeczona była diabłem i zabijając ją, ocalił ludzkość. Parr był schizofrenikiem, leczył się między innymi w Hutt Valley, gdzie trafił do gabinetu wspomnianej doktor. Lekarka zwolniła go z przymusowego leczenia.
Z informacji "Wyborczej" wynika, że pod adresem lekarki pojawiły się kolejne skargi i w końcu "została zwolniona z pracy i wykreślona z listy lekarzy w Nowej Zelandii". Poszukiwana przez Interpol i w końcu zatrzymana w USA, została odesłana do Polski. Tu lekarka zaczęła pracować w Tworkach. Awansowała na ordynatorkę geriatrii. Kiedy dotarła do niej telewizja z Nowej Zelandii, odeszła.
W 2006 r. Sąd Rejonowy w Pruszkowie skazał ją na dwa lata więzienia w zawieszeniu za wyłudzenie stosunku pracy. Następnie sąd lekarski pozbawił ją na cztery lata prawa do wykonywania zawodu - pisała jeszcze w 2017 roku "Wyborcza".