Do zdarzenia doszło w niedzielę około godziny 6.00 w Lesie Łagiewnickim w Łodzi. Pan Robert biegł jedną ze ścieżek, trenując do kwietniowego maratonu, kiedy z lasu wybiegły trzy psy: dwa mieszańce wilczura i mieszaniec mastifa z bokserem.
- W ogóle nie widziałem w nich emocji. Od razu wzięły się za mnie - wspominał w rozmowie z TVN 24. Z jego relacji wynika, że zwierzęta dopadły jego nóg i zaczęły ciągnąć każdy w swoją stronę. Mężczyzna próbował się bronić, jednak psy nie reagowały na jego ciosy. - Na chłodno realizowały cel. A tym celem była moja śmierć - dodał.
Ciągle atakowany próbował uciec w kierunku ośrodka "Prząśniczka". Jak mówi, wiedział, że to jego jedyna szansa. Po drodze przynajmniej raz upadł z braku sił. Na szczęście sytuację dostrzegł ktoś znajdujący się w ośrodku. - Pamiętam ludzi, którzy krzesłami odganiali psy. Nie wiem, czy od razu uciekły w las. Myślałem tylko o tym, że muszę przeżyć - opowiadał pan Robert.
Niedługo potem na miejscu pojawiła się karetka. Okazało się jednak, że ran nie da się zaszyć, trzeba poczekać aż same się zagoją.
Pan Robert znajduje się w szpitalu pod obserwacją, ponieważ nie wiadomo, czy psy chorowały na wściekliznę. Łódzka policja próbuje ustalić, czy zwierzęta były bezdomne, czy uciekły komuś z posesji.