11 lutego w Iranie odbędą się uroczystości i manifestacje z okazji 40. rocznicy Rewolucji Islamskiej, podczas której obalono władzę szacha i doprowadzono do powstania trwającej do dziś Islamskiej Republiki. Dwa dni później w Warszawie odbędzie się międzynarodowa konferencja na temat Bliskiego Wschodu.
Jej gospodarzami będą Stany Zjednoczone i Polska, a tematami - teoretycznie - mają być pokój, bezpieczeństwo i stabilizacja na Bliskim Wschodzie. Na spotkaniu na poziomie ministrów mają też zostać omówione szczegóły tworzenia Bliskowschodniego Sojuszu Strategicznego (Middle East Strategic Alliance, MESA), który powołują Stany Zjednoczone.
Według polskiego MSZ zaproszono na spotkanie około 70 państw, w tym Rosję i Chiny, a także przedstawicieli UE, a Polska "miała wpływ na listę zaproszonych". Nie zaproszono jednak Iranu. A jak wynika z amerykańskich zapowiedzi, to ten kraj ma być głównym tematem spotkania w Warszawie. Stosunki USA z Iranem są wrogie od dekad, ale w ostatnim czasie pogorszyły się szczególnie. - To nie jest przedsięwzięcie antyirańskie - przekonywał w Sejmie wiceminister Maciej Lang. Co innego można wnioskować ze słów Amerykanów.
Amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo ogłosił plany zorganizowania konferencji podczas wizyty w Kairze, jednej z serii wizyt w czasie jego podróży po Bliskim Wschodzie. Telewizja Fox News, która jako pierwsza podała tę informację, określiła to jako "kolejny krok administracji Trumpa w kampanii przeciwko Iranowi". Także izraelskie media komentowały, że jednym z celów całego tournee sekretarza po Bliskim Wschodzie jest propagowanie "antyirańskiego przekazu". - Ważnym elementem będzie upewnienie się, że Iran nie będzie destabilizującą siłą w regionie - mówił o konferencji w Warszawie Pompeo.
W wystąpieniu w Egipcie mówił głównie o Iranie, nazywając ten kraj "wspólnym wrogiem", a także o "zagrożeniu ze strony reżimu", który "rozprzestrzenia na świecie terror i zniszczenie". - Bliski Wschód nigdy nie osiągnie stabilności i bezpieczeństwa, jeśli irański rewolucyjny reżim będzie kontynuował dzisiejszy kurs - stwierdził. - Ajatollahowie i ich cyngle mordowali, uwięzili i zastraszali kochających wolność Irańczyków - mówił Pompeo o ruchu protestów sprzed 10 lat, nazwanych Zieloną Rewolucją. Krytykował też poprzednią administrację USA za zezwolenie na zwiększanie wpływów Iranu w regionie.
Przeciwdziałanie złowrogim działaniom reżimu nie ogranicza się do Bliskiego Wschodu. Sojusznicy od Korei Południowej do Polski wsparli nasze wysiłki w zatrzymaniu irańskiej fali zniszczenia w regionie i globalnych kampanii terroryzmu
- powiedział sekretarz. "Przemówienie miało jednoznacznie antyirański wydźwięk" - ocenili w komentarzu eksperci Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
W administracji Trumpa (który sam używa ostrej retoryki wobec Iranu) dominują obecnie tzw. "jastrzębie", czyli osoby o agresywnych poglądach, skłonne do eskalacji. Jednym z nich jest właśnie Mike Pompeo, który przez rok za kadencji Trumpa był szefem CIA. Krytykując negocjacje umowy nuklearnej w 2014 roku mówił, że lepszym rozwiązaniem byłoby "wykonanie dwóch tysięcy nalotów, by zniszczyć możliwości nuklearne Iranu".
Właśnie sekretarz Pompeo i szef polskiej dyplomacji Jacek Czaputowicz są oficjalnymi organizatorami konferencji w Warszawie.
Jeszcze ostrzejsze poglądy ma John Bolton, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Wielokrotnie mówił, że celem USA powinno być doprowadzenie do obalenia reżimu w Iranie. W 2015 roku opublikował artykuł, w którym już w tytule wzywał do zbombardowania Iranu. Według "The Wall Street Journal" w zeszłym roku Bolton wysłał do Pentagonu prośbę o przygotowanie opisu możliwości ws. zbombardowania Iranu. Nie oznacza to, że Biały Dom poważnie rozważa taką możliwość, jednak dokument został przygotowany i wysłany przez Pentagon.
Według "New York Times'a" wysoko postawieni urzędnicy w Pentagonie wyrazili obawy, że polityka Boltona może doprowadzić do konfrontacji z Iranem.
Reakcja Iranu na wiadomość o konferencji w Warszawie była ostra. Chargé d'affaires RP w Iranie został wezwany przez szefa wydziału do spraw Europy Wschodniej MSZ Iranu, a irański ambasador spotkał się z wiceministrem spraw zagranicznych. Odwołany został Tydzień Filmu Polskiego w Iranie. Pojawiły się doniesienia o wstrzymaniu wydawania wiz, jednak zostały zdementowane.
Szef MSZ Iranu Dżawad Zarif nazwał szczyt w Warszawie "antyirańskim cyrkiem" i przypomniał na Twitterze, że Iran przyjął w czasie II wojny światowej uchodźców z Polski. "Polski rząd nigdy nie zmyje tego wstydu" - napisał.
W kilku wywiadach Ambasador Iranu w Warszawie Masud Edrisi Kermanszachi krytykował konferencję jako "antyirańską". - To na pewno pozostawi ślad w świadomości Irańczyków - mówił w radiowej Jedynce. W RMF FM przypominał o "długiej historii relacji" naszych krajów i przekonywał, że jeśli konferencja ma dotyczyć pokoju na Bliskim Wschodzie, to powinno się zaprosić wszystkie tamtejsze kraje. Dodał, że Iran traktuje konferencję jako "zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego", jednak dalsze reakcje kraj uzależni m.in. od tematyki spotkania.
O konferencji pisały irańskie media, zarówno te anglojęzyczne, jak i ukazujące się po persku. Na pierwszej stronie "Vatan e-Emrooz" pokazano zdjęcie Donalda Trumpa i Andrzeja Dudy w Warszawie z tytułem "Głupota w Warszawie". "Teheran Times" napisał, że "Irańczycy nie zapomną Polsce tej zdrady".
Autor strony Iran po polsku na Twitterze zauważył, że "retoryka irańskiej dyplomacji jest, mówiąc delikatnie, bombastyczna", a "za językiem zaś nie zawsze w przypadku Iranu idą czyny". To samo można zresztą powiedzieć o Donaldzie Trumpie, który najpierw groził Korei Północnej "ogniem i furią", a później spotkał się z Kim Dzong Unem na szczycie pokojowym.
W czwartek w Sejmie Maciej Lang, wiceminister spraw zagranicznych, bronił konferencji po pytaniach posłów opozycji. Na przykład Sławomir Nitras zarzucał, że Sejm nie otrzymał "żadnej informacji" o planach MSZ.
Lang przekonywał, że konferencja "wzmocni strategiczne partnerstwo" Polski i USA, a jej wynik ma przyczynić się do stabilizacji Bliskiego Wschodu. Tłumaczył też, dlaczego na konferencję nie zaproszono Iranu. - Trudno wyobrażać sobie taki krok przy obecnym stanie stosunków amerykańsko-irańskich - stwierdził i dodał, że spotkanie delegacji USA i Iranu "byłoby niemożliwe". Zapewnił jednak, że Iran był poinformowany o konferencji i "prowadzimy w tej sprawie dialog". Z kolei były szef MSZ, a wcześniej ambasador w Iranie Witold Waszczykowski, apelował, by zaprosić Iran na szczyt.
MSZ zapewnia, że wsparcie dla amerykańskiej polityki nie oznacza odejścia od wspólnego stanowiska UE (które jest zupełnie inne). - Polska wspiera działania Unii Europejskiej na rzecz utrzymania Republiki Islamskiej Iranu w porozumieniu nuklearnym - powiedział. Dodał jednak, że nieporozumienia między UE a USA w tej kwestii "nie mogą wpływać ma pogorszenie relacji transatlantyckich".
- Konferencja w zamyśle nie ma mieć charakteru sądu kapturowego nad Iranem. (Świadczy o tym - red.) obecność takich państw jak Chiny czy Rosja - nie wyobrażam sobie, aby te państwa brały udział w sądzie kapturowym wobec Iranu. Jak sama nazwa wskazuje, konferencja jest poświęcona kwestiom pokoju i bezpieczeństwa - mówił.
Maciej Lang powiedział, że sam fakt organizacji konferencji w Warszawie stanowi sukces, bez względu na możliwe problemy, które może to dla Polski stworzyć w sferze turystycznej, handlowej czy dyplomatycznej. - Wiemy, jakie mogą nastąpić problemy - stwierdził.
Podpisanie umowy nuklearnej pozwoliło m.in. krajom UE na wznowienie stosunków gospodarczych z Iranem. Rząd PiS chciał traktować to jako szansę dla naszego biznesu. W rządowej Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju do roku 2020 Iran jest wymieniony jako jeden z pięciu "rynków perspektywicznych o szczególnym znaczeniu dla rozwoju polskiego eksportu", gdzie Polska miała prowadzić działania promujące naszą gospodarkę. Rządowa Polska Agencja Inwestycji i Handlu prowadzi stronę dotyczącą promocji inwestycji i handlu z Iranem goiran.gov.pl.
Satyryk arabskiego pochodzenia Karl Sharro stworzył popularny wśród komentujących politykę Bliskiego Wschodu "diagram", pokazujący pajęczynę relacji między krajami Bliskiego Wschodu i innymi aktorami gry geopolitycznej. W zaktualizowanej wersji, uwzględniającej politykę Trumpa, diagram jest dodatkowo niezdarnie pomazany czerwonym pisakiem. Niemożliwy do odczytania wykres wzajemnych relacji jest oczywiście żartem rynkowym, ale też komentarzem do rzeczywistości: stosunki na Bliskim Wschodzie są skomplikowane, zmienne i czasem niejasne. Ale spróbujmy przyjrzeć się w skrócie, czego dotyczy najnowsze zaostrzenie w relacjach USA i Iranu.
Stosunki USA z Iranem pogorszyły się dramatycznie po obaleniu proamerykańskiego szacha w rewolucji 1979 roku. Po niej do władzy doszli przywódcy religijni - Ajatollahowie. Iran stał się krajem teokratycznym, gdzie choć odbywają się wybory, to najwyższa władza należy do nieusuwalnego Najwyższego Przywódcy. Przez pierwsze 10 lat był nim lider rewolucji Ruhollah Chomejni, a po śmierci zastąpił go sprawujący tę funkcję do dziś Ali Chamenei.
Tuż po rewolucji doszło do pierwszego poważnego kryzysu: ponad rocznej okupacji i przetrzymywania zakładników w amerykańskiej ambasadzie w Teheranie. USA nałożyły wtedy na Iran sankcje ekonomiczne. W latach 80. doszło do kilku zamachów, m.in. na ambasadę w Libanie, o który USA oskarżyły wspierany przez Iran Hezbollah. W 1988 roku USA zaatakowały irańskie platformy wiertnicze, a w lipcu amerykańska rakieta zestrzeliła irański samolot pasażerski, zabijając 290 osób. Według Amerykanów został on omyłkowo zidentyfikowany jako samolot wojskowy.
Jednak stosunki nie ograniczają się tylko do tych dwóch państw. Iran jest wrogi wobec Izraela, który z kolei jest najważniejszym sojusznikiem USA w regionie. Kraje arabskie także mają złe stosunki z Izraelem ze względu na kolejne wojny i kwestię Palestyńczyków. Jednak Arabia Saudyjska jako swojego głównego rywala o dominację w regionie widzi Iran (do czego dochodzi kontekst religijny - Iran jest głównie szyicki, Arabia sunnicka, a do tego na jej terenie leżą najświętsze miejsca islamu). Zatem Izrael i Saudowie mają wspólnego wroga i - choć nieoficjalnie - przedstawiciele krajów prowadzą rozmowy.
Najnowszy epizod relacji USA i Iranu to tzw. porozumienie nuklearne (JCPOA), które administracja Baracka Obamy uważała za jeden ze swoich najważniejszych sukcesów. Po długich negocjacjach - które zarówno w Iranie, jak i w USA były krytykowane przez "jastrzębie" polityki zagranicznej - doszło do porozumienia. Iran podpisał umowę z USA, Rosją, Chinami, Unią Europejską (i kilkoma krajami osobno), w której obiecał zawiesić swój program nuklearny w zamian za zniesienie części sankcji. W ramach umowy obserwatorzy otrzymali możliwość kontrolowania irańskich instalacji, by upewnić się, że ten nie łamie umowy.
Porozumienie było ostro krytykowane przez Izrael, a Donald Trump nazywał je "najgorszą umową w historii". W 2018 roku zapowiedział, że USA zrywa umowę i wznawia sankcje na Iran, choć według niezależnych ekspertów nic nie wskazywało na to, że Iran nie wywiązuje się z porozumienia. To rozwścieczyło kraje UE, które w zniesieniu sankcji widziały okazję do ożywienia handlu i inwestycji w Iranie. Dlatego wciąż trwają starania w celu utrzymania umowy bez USA. To może być o tyle trudne, że amerykańskie sankcje obejmują nie tylko podmioty irańskie, ale też zagraniczne firmy, które robią tam interesy.