Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania, nie kryje entuzjazmu dla pomysłu, by wprowadzić zakaz zawożenia dzieci pod szkoły samochodami. Jako jedni z pierwszych ten pomysł wprowadzili w życie urzędnicy z Wiednia, a wynikami ich testu oficjalnie zainteresowali się już urzędnicy z Krakowa, teraz do tego grona dołączył także prezydent Poznania.
Prezydent miasta napisał na swoim profilu na Facebooku, że chce uzyskać więcej danych o wyniku wiedeńskiego testu, bo pomysł ograniczenia ruchu samochodowego przed szkołami bardzo mu się spodobał:
Oczywiście już w komentarzach pod postem pojawiły się głosy sprzeciwu. Były dyplomata i publicysta Witold Jurasz napisał niezbyt dyplomatycznie, że to głupi pomysł:
Facebook
Inni piszą: "głupota", "nie zabronisz mi tego" ,"kolejny zakaz, super". Pojawiła się propozycja by taki zakaz owszem wprowadzić, ale dla urzędników. "A może wprowadzić ten zakaz dla urzędników miejskich i państwowych, żeby świecili przykładem?" - pisze jedne z komentujących pod postem. Drugi dodaje: "z Prezydentem włącznie, co Pan na to?".
Jedna z matek zauważa, że pomysł jest dobry, ale miastu brakuje odpowiedniej infrastruktury. "Niestety w przypadku braku dobrej komunikacji miejskiej pomysł nie wypali, a szkoda" - pisze w komentarzu.
We wrześniu 2018 roku w szkole podstawowej Vereinsgasse w Wiedniu zaczął się projekt, który miał przede wszystkim na celu poprawę bezpieczeństwa dzieci w drodze do szkoły. Pomysł był prosty - przez około dwa miesiące pomiędzy 7.45 a 8.15 rano ruch na ulicy, przy której stoi szkoła, był zamknięty dla samochodów. Nikt nie mógł tam w tym czasie wjechać, łącznie z okolicznymi mieszkańcami. Przebieg akcji był na bieżąco nadzorowany.
Inicjatorka projektu Petra Jens z wiedeńskiej Agencji Mobilności w rozmowie z krakowską "Gazetą Wyborczą" podała dokładne efekty tego eksperymentu:
Samochodami przyjeżdża 7 proc. dzieci, pieszo przychodzi 56 proc., roweru używa 10 proc., a transportu publicznego 12 proc.
Wiedeńscy urzędnicy nie mają wątpliwości, że wprowadzenie tego zakazu przyczyniło się do zwiększenia bezpieczeństwa w okolicy szkoły i spowodowało, że więcej uczniów dotarło tam na piechotę lub na rowerze. Co więcej, Petra Jens podkreśla, że ten projekt cieszy się uznaniem osób, które w nim uczestniczą:
Dzieci i rodzice są zadowoleni z efektów pilotażu. Chcą, by zakaz nadal obowiązywał. Wydaje się też, że miarą tego sukcesu jest zainteresowanie w innych częściach miasta: w tej chwili wprowadzenia podobnych rozwiązań domaga się 20 wiedeńskich szkół.
Wyniki testu z jedną szkołą były na tyle obiecujące, że udziałem w projekcie zainteresowali się urzędnicy z Krakowa. Przedstawiciele miasta wysłali do Wiednia pismo z prośbą o dokładniejsze dane z efektów pilotażowego projektu.
Zaangażowany w projekt krakowski radny, Łukasz Wantuch, powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że ten projekt miałby pomóc przede wszystkim w walce z otyłością wśród dzieci, a także miałoby pomóc zmniejszyć smog w Krakowie. Dodaje też, że nikt nie chce zamykać kluczowych ulic w Krakowie:
Od razu zastrzegam, że nie myślimy o zamykaniu w godzinach porannych ulic przelotowych, nie chcemy ograniczać możliwości transportowych miasta.
Z kolei w Łodzi rzecznikiem tego pomysłu jest radny Bartosz Domaszewicz. W rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim" zauważa, że często to auta rodziców blokują chodniki przed szkołami, utrudniając innym dzieciom dotarcie do szkoły. Warto też zauważyć, że w przypadku tego rozwiązania wcale nie chodzi o faktyczny zakaz zawożenia dzieci do szkoły autem, a raczej na zakazie zatrzymywania auta przy szkole. To w praktyce oznaczałoby parkowanie w oddaleniu od szkoły.