7 grzechów głównych - pod takim hasłem w trakcie Wielkiego Tygodnia publikujemy w Gazeta.pl 7 tekstów o zjawiskach, które często dotykają nas, Polaków. Opisujemy je z nieoczywistej strony, czasem luźno związanej z fundamentalnym grzechem. Liczymy, że w tym wyjątkowym czasie pobudzą nas do refleksji.
7 grzechów głównych Marta Kondrusik, Gazeta.pl
W Polsce mamy 222 tys. sprzątaczek i sprzątaczy - o takich liczbach mówią statystyki GUS. W rzeczywistości może ich być znacznie więcej, bo gusowskie dane uwzględniają tylko przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej dziewięciu osób.
Statystycznie zarobki w tej branży rzadko przekraczają 2300 zł brutto, czyli ok. 1700 zł na rękę (według portalu wynagrodzenia.pl mediana płacowa w branży jest jeszcze niższa i wynosi 1630 zł) przy ośmiogodzinnym dniu pracy pięć dni w tygodniu. Pracujące w zawodzie kobiety, z którymi rozmawiamy, opowiadają różne historie, ale mianownik jest wspólny: żal, a czasem frustracja granicząca ze wściekłością, spowodowane niskimi zarobkami. Sprzątaczki mówią wprost: szefowie są skąpi, a za fizyczną eksploatację nierzadko odpłacają się kantami na przepracowanych godzinach.
Poprzez krótką sondę w firmach sprzątających orientuję się, co do cenników. Po szybkim przeliczeniu stawek firm na godziny, wychodzi, że w kieszeniach sprzątaczek zostaje 1/4, czasem 1/5 tego, ile kosztowałaby mnie usługa.
Jedna z warszawskich firm zgodziła się sprzątać zmyślone przeze mnie niewielkie biuro (250 mkw.) za 238 zł (jedno sprzątanie). Pozostałe przedsiębiorstwa nie są zainteresowane świadczeniem usługi dwa dni w tygodniu. Nalegają na sprzątanie od poniedziałku do piątku i ceny podają za pełen miesiąc. Tam, gdzie dzwoniliśmy, ceny wahają się od 1400 do 2500 zł brutto. Rozbieżność spora, bo i polityki firm są różne. W jednym przedsiębiorstwie sprzątaczka przychodziłaby do biura na dwie godziny, w innej usługa realizowana byłaby przez nieokreślony z góry czas.
Małgorzata, 50-letnia sprzątaczka z dużego zespołu szkół w Świętokrzyskiem, po 25 latach pracy zarabia niecałe 2300 zł, ale przez długi czas nie mogła liczyć nawet na gusowską płacę. - Przez wiele lat dostawałam 2 tys. złotych. Oczywiście brutto - mówi. Po latach udało się wywalczyć premię i Małgorzata ma 2280 zł, po odliczeniu składek i raty pożyczki na życie i rachunki zostaje jej 1400 zł. Małgorzata wylicza to i zaczyna się uśmiechać. - Ja już nie nawet płaczę, tylko się z tego śmieję - mówi.
Sprzątaczki w szkole Małgorzaty pracują na dwie zmiany: 6-14 i 16-22. Szkoła jest duża: dwie sale gimnastyczne - jedna mniejsza, druga większa, bardziej jak hala sportowa; sale lekcyjne, korekcyjne, korty tenisowe. Placówka wynajmuje swoje obiekty, żeby budżet jakoś się dopinał, więc i roboty jest więcej, nierzadko też w nocy. - Trzeba posprzątać po wynajmujących. Czysto musi być zawsze - mówi.
Sprzątaczka w szkole Tomasz Fritz / Agencja Wyborcza.pl
Szkoła dzieli się na cztery segmenty, ok. 2 tys. metrów kwadratowych każdy. Jakieś sześć lat temu pracowało tam 12 woźnych, każda miała swoje piętro i panie się wyrabiały. Po cięciu etatów na jedną przypada dwa albo nawet dwa i pół piętra. Dla jednej sprzątaczki oznacza to około 1400 metrów kwadratowych zamiatania, zmywania i polerowania. To są olbrzymie hole, toalety, średnio około 10 sal lekcyjnych.
Małgorzata mówi wprost: posprzątanie tego wszystkiego w osiem godzin jest niemożliwe. - Fizycznie niewykonalne, więc staramy się to jakoś dzielić: jak w jednym dniu wytrę podłogę albo pozamiatam, to kolejnego robię coś innego, na przykład wycieram ławki wymazane długopisami. Za moich czasów mazało się po ławkach i teraz się maże - mówi. Czasami woźne muszą pomagać w kuchni. 200 obiadów w szkole przygotowywanych jest przez trzy kucharki. Nierzadko potrzebne są więc dodatkowe osoby do sprzątania i zmywania.
Po odliczeniu raty pożyczki i rachunków, na przyjemności Małgorzata pieniędzy po prostu nie ma. Ma za to reumatyzm, to częsta choroba w tej pracy.
Ręce w wodzie są właściwie cały czas. Po 15 latach pracy musiałam zacząć leczyć się u reumatologa. Jak miałam wolne i ręce przestały pracować, wyskoczył mi ganglion [guzek, pojawiający się najczęściej na nadgarstku - red.]
- mówi Małgorzata.
Oczywiście w wodzie są też żrące płyny do czyszczenia, które przez lata fatalnie wpływają na skórę i drogi oddechowe. Do tego dochodzą problemy ze stawami, zwłaszcza, gdy placówka lub firma nie ma odpowiedniego sprzętu - choćby wózka na przyrządy do sprzątania, którego brakuje w szkole Małgorzaty. Woźne ciągną więc za sobą 120-litrowe worki ze śmieciami od sali do sali, do tego szczotki, ścierki, wiadro z mopem. - Nie możemy się tego wózka doprosić, zawsze jest coś potrzebniejszego, a nas odstawia się na bok. W zmianę nie wierzę, szkoły są coraz biedniejsze - mówi.
Małgorzata zatrudniona jest na umowie o pracę, bezpośrednio przez szkołę, którą sprząta. Teraz ogromną część rynku usług takich jak utrzymywanie czystości przejęły firmy zewnętrzne. W outsourcingu stagnacja i tak niskich zarobków to jedno, a stosunek przełożonych drugie. Hanna, emerytka z Mielca, sprzątaniem dorabia sobie do skromnej emerytury.
Pracuje dla dużej ogólnopolskiej firmy, jednej z największych w branży. W Mielcu firma obsługuje przede wszystkim biurowce, w którym mieszczą się banki. Hanna sprząta w dwóch takich budynkach.
- Swego czasu mieliśmy panią koordynator z Tarnowa, była sumienna, pomocna, jak trzeba było, to znalazła kogoś na zastępstwo, bo ja z moją umową urlopu oficjalnie nie mam. Ale to minęło. Przyszedł nowy pan, koordynator na całe Podkarpacie i się zaczęło - mówi. Konkretnie: pensje w tajemniczy sposób stawały się szczuplejsze. Wydawałoby się, że niedużo - o kilkadziesiąt złotych - ale jak się dorabia (300-400 zł) do emerytury (1000 zł), to braki w portfelu od razu się zauważa.
Jak z pensji zniknęło mi ni stąd, ni zowąd 70 złotych zapytałam wprost, gdzie są te pieniądze. Koordynator mi powiedział, że zamawiam za dużo ręczników papierowych, a na środki czystości idzie z mojej kieszeni. Ale jak to z moich? Przecież faktury przychodzą na bank, a nie na mnie
- opowiada Hanna.
Innym razem Hanna przeliczyła, że z półtorej godziny dziennie przepracowanej w banku zrobiła się godzina. Chciała od koordynatora wyrównania, bo jak sama mówi - za frajer pracować nie będzie. - Usłyszałam, że od września mam w banku godzinę, czyli dwa miesiące pracowałam więcej niż powinnam, nikt mi wcześniej o tym nie powiedział - mówi.
Pieniądze zawieruszają się nagminnie, a tłumaczenia koordynatora są takie, że pracownicy niewiele z nich rozumieją. Raz Hanna wygarnęła mu, że jest okłamywana. Powiedział, żeby nie pyskowała, bo wyleci. - Może to pana zdziwi, ale ja lubię tę pracę. Jestem na emeryturze, mam dużo wolnego czasu. Lubię wyjść z domu, pracować, zwłaszcza, że panie w banku są miłe, ale nie lubię być oszukiwana i pracować za półdarmo - mówi.
O firmie, w której pracuje Hanna, dużo pisze się na forach internetowych, na których pracownicy oceniają pracodawców. Lektura komentarzy pokrywa się z opowieścią Hanny. Warunki, w jakich pracują sprzątaczki i sprzątacze są ściśle uzależnione od regionalnych koordynatorów. Jeden przełożony może dbać o premię, układać grafik i pilnować terminów wypłat, inny rozrzuca pracowników tak, że cały dzień schodzi im na "bieganie od obiektu do obiektu", pomiata ludźmi pod sobą i obcina pensje.
Kobieta sprzątająca halę sportową Tomasz Waszczuk / Agencja Wyborcza.pl
Od obiektu do obiektu biega na przykład Beata, lat 55. Sprząta biura i magazyny w Rzeszowie, o czasie wolnym nie ma mowy. - Zwłaszcza po tym, jak zamieniono mi obiekty. Trzy firmy, które sprzątam rozsiane są po całym mieście - mówi Beata. Na rękę ma 2100 zł. Ma też postanowienie: znaleźć inną pracę, jakąkolwiek. - Od dwóch lat pracuję 10 godzin dziennie, ale na dojazdy między obiektami tracę jakieś dwie godziny. Wcześniej pracowałam na kasie, ta firma skusiła mnie rzekomym socjalem, który okazał się bujdą - mówi. Beata ma umowę-zlecenie i musi leczyć się na kręgosłup. Jej lekarz twierdzi, że to przez dźwiganie w pracy. - Leczę się publicznie, tyle w temacie pakietów socjalnych - mówi. Nie lubi targania za sobą ciężkich worów ze śmieciami z magazynu, ale naprawdę nienawidzi sprzątania toalet w tej firmie. - Pracownicy nie spuszczają po sobie wody, albo siedzą na sedesie i plują na podłogę, aż się kałuża robi. Oczywiście ja to muszę sprzątać.
45-letnia Aneta z Warszawy też jest weteranką branży. W przeszłości była zatrudniona bezpośrednio przez firmę, w której pracowała. Teraz sprząta za pośrednictwem kilkunastoosobowego przedsiębiorstwa. Ma porównanie i potwierdza, że praca w outsourcingu jest najgorsza. Na banalne pytanie o to, co najbardziej jej dokucza w pracy sprzątaczki, odpowiada wprost: - Pracodawca nas wykorzystuje. Ja sprzątam w dwóch obiektach, na jednym zarobię 600 zł, na drugim 800 miesięcznie. Ale w mojej firmie są panie, które zarabiają jeszcze mniej. Widziałam faktury i wiem, ile mój szef dostaje za jeden obiekt.
Aneta z domu wychodzi o szóstej rano, w pierwszej pracy jest o siódmej. - Sprzątanie zaczynam od kuchni, zmywam naczynia, wycieram stoliki, sprzątam salę konferencyjną, biura, łazienki, szatnie. Do tego muszę posprzątać dużą halę produkcyjną. Tam muszę wyrzucić ciężkie worki ze śmieciami. Później sprzątam na drugim obiekcie, jak wracam do domu jest 19 - mówi.
Teraz sprzątanie jest dla Anety drugą pracą. Gdy zajmowała się tylko tym, po sprzątaniu dużych obiektów szła dorabiać u ludzi w mieszkaniach. Dzień pracy kończyła o godzinie 21, ale bez tych mieszkań by nie wyżyła. Przez długi czas pracowała bez umowy, co nie jest rzadkością w branży. Gdy w końcu doprosiła się umowy, szef obciął jej 150 zł z wynagrodzenia, żeby wyrównać koszty.
To, o czym mówią nam sprzątaczki, jak na dłoni widać w statystykach Państwowej Inspekcji Pracy. W 2017 r. Inspektorzy przeprowadzili 943 kontrole w firmach sprzątających. Najwięcej nieprawidłowości dotyczyło nieprzestrzegania przepisów i zasad BHP oraz zaniżenia wynagrodzenia lub po prostu nie płacenia. Ponadto pracodawcy zawierali umowy cywilnoprawne w warunkach, kiedy powinna być zawarta umowa o pracę, często dopuszczali osoby do pracy przed podpisaniem umowy i nie pozwalali ludziom korzystać z urlopu i nie prowadzili koniecznej dokumentacji.
Jednak na 943 kontrole PIP nałożyła tylko 113 mandatów, skierowała do sądu 36 wniosków o ukaranie. Inspektorzy zastosowali też 142 środki wychowawcze - czyli po prostu pouczyli. Jedynie w czterech przypadkach kontrola zakończyła się skierowaniem do prokuratury pisma o możliwości popełnienia przestępstwa.
Sprzątaczka w jednej z poznański szkół Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl
Grzegorz Ilnicki, prawnik, który w sądach reprezentuje pracowników sprzątających zrzeszonych w OPZZ Konfederacja Pracy, potwierdza to, o czym mówią nam sami pracownicy: praca w tej branży to zwykle pasmo upokorzeń, którym towarzyszą niskie zarobki i poczucie zagrożenia związane z utratą pracy. - Trzy główne problemy ludzi z tej branży to zwolnienia, niska płaca i folwarczne zarządzanie - wylicza prawnik. - Zanim wprowadzono minimalną stawkę godzinową pracownik miał kolosalny problem, by uzyskać wynagrodzenie na poziomie 10 zł brutto. Dzisiaj problemem jest to, że pracownik nie ma umowy o pracę, co więcej, nie wie, że powinien ją mieć, ponieważ wykonuje swoje zadania w czasie i miejscu wyznaczonym przez pracodawcę i pod jego kierownictwem. A to obliguje do zatrudniania na umowę o pracę - stwierdza.
Jednak uczciwa umowa o pracę, która daje stabilne zatrudnienie, nie likwiduje problemu niskich zarobków, bo w tym zawodzie płaci się jak najmniej. - Osoby w tej branży niemal bez wyjątku pracują za najniższą krajową, czyli dla nich jedyną szansą na podwyżkę jest wzrost płacy minimalnej zgodnie z przepisami ogólnymi. Niestety, pracodawcy w tym przypadku będą zawsze płacić swoim pracownikom tak mało, jak tylko się da - przyznaje Ilnicki.
- Do niskiego wynagrodzenia dochodzi cała masa problemów związanych z zarządzaniem, zwłaszcza w firmach outsourcingowych. Osoba w tej branży nierzadko traktowana jak "sztuka pracownika", a nie jak człowiek, który ma swoje potrzeby i oczekiwania. Pracę tych ludzi traktuje się jak niemającą żadnej wartości. Nie tworzą się żadne więzi wspólnotowe, poczucie przynależności zawodowej czy jakakolwiek ambicja. Pracownik ma po prostu umyć podłogę, okna, wyrzucić śmieci i tyle, pracodawca nie traktuje go dobrze, bo nie musi - jutro przyjdzie ktoś inny i będzie traktowany tak samo.
Adwokat mówi niemal dokładnie to samo, o czym opowiadają nasi rozmówcy. - Jest diametralna różnica w traktowaniu pracowników zatrudnionych bezpośrednio w danej firmie lub placówce i tych pracujących przez firmę outsourcingową. Widać to bardzo dobrze na przykładzie szpitali, gdzie w związku z reorganizacją i wejściem outsourcingu pracownicy utracili więź prawną z placówką. Sprzątaczka robi dokładnie to samo, co przez poprzednie 20 lat, a jest zupełnie inaczej traktowana i ma wyraźnie niższe wynagrodzenie - mówi i wylicza: upokarzanie, często wyzywanie, układanie grafików tak, że nie da się pogodzić życia prywatnego z zawodowym, groźba zwolnienia pod byle pretekstem.
Sprzątająca kobieta Fot. Adam Golec / Agencja Wyborcza.pl
- To wszystko nie było tak widoczne w formule bez outsourcingu, ale oczywiście nie jest tak, że teraz jest fatalnie, a kiedyś problemów nie było wcale. W Polsce mamy problem z szacunkiem do osób, które wykonują prace usługowe: ochroniarzy, sprzątaczek, konserwatorów. Uważa się, że wykonywanie takiego zawodu to rodzaj kary za to, że ktoś zapewne nie starał się odpowiednio, aby zdobyć dobre kwalifikacje i dobrą pracę. Tymczasem pracy tych osób wszyscy potrzebujemy i jest ona społecznie ważna - kończy Ilnicki.
W szkole, w której pracuje nasza rozmówczyni Małgorzata podwyżka była jedna, z trudem wywalczona przez związek zawodowy i - delikatnie mówiąc - niewywołująca euforii (ponad 200 zł). - Po tylu latach to nadal bieda z nędzą - stwierdza Małgorzata, która sama jest działaczką związkową i wie, jak wyglądają rozmowy z władzami szkoły czy miasta.- Dyrektor rozkłada ręce i mówi "co ja mogę", a poprzedni prezydent straszył nas firmą zewnętrzną i że wyrzuci nas wszystkich na bruk - wspomina. Małgorzata szczerze wyznaje, że wypłaty w ogóle nie widzi, bo wszystko idzie na studiujące dzieci. - Suchy chleb mogę jeść, ale dzieci studia muszą skończyć - mówi.
7 grzechów głównych Marta Kondrusik/Gazeta.pl