Związek Nauczycielstwa Polskiego rozpoczął ogólnopolską akcję protestacyjną. Domaga się 1000-złotowej podwyżki do wynagrodzenia zasadniczego dla nauczycieli i pracowników oświaty.
Obecnie na zwolnieniach lekarskich przebywa prawie 11 tysięcy nauczycieli. 8 stycznia odbędzie się posiedzenie Rady Dialogu Społecznego ZNP, na który związek zaprasza premiera Mateusza Morawieckiego i minister edukacji narodowej Annę Zalewską.
O akcji informowaliśmy m.in. w poniedziałek w tekście na Next.gazeta.pl. W artykule pisaliśmy o tym, że rodzice uczniów w niektórych szkołach odebrali rano powiadomienia o odwołaniu lekcji z powodu masowych zachorowań wśród kadry pedagogicznej.
Tekst wywołał na fanpage'u Gazeta.pl na Facebooku ogromną falę komentarzy. Wiele osób solidaryzowało się z protestującymi nauczycielami.
Każdy ma prawo być godziwie wynagradzanym za swoją pracę. Jeśli do naszego rządu (zresztą nie tylko do tego, bo do poprzednich też) nie docierają inne argumenty i próby "dogadania" się w cywilizowany sposób, to trudno - muszą stanąć przed ścianą. Może i tym razem podziała. Trzymam kciuki. Dobrze opłacony pracownik to dobry pracownik
- brzmiał jeden z komentarzy.
Jest to ciężka praca, nikt z rodziców na pewno nie zamieniłby się z nauczycielem. W domu czasami nie mogę sobie poradzić ze swoją latoroślą, a co dopiero nauczyciel. Nie na darmo ktoś powiedział "abyś nie musiał uczyć obcych dzieci". Pozdrawiam wszystkich nauczycieli
- czytamy w kolejnym wpisie.
Bardzo dobrze!!! W końcu zaczęli upominać się o swoje! Może w końcu Pani Minister zacznie myśleć
- kibicowała nauczycielom jedna z użytkowniczek.
Nie brakowało jednak głosów przeciwników protestu, którzy przekonywali, że praca nauczycieli wcale nie jest taka ciężka. Zwracali uwagę, że pedagodzy muszą spędzić przy tablicy 18 godzin tygodniowo.
Z całym szacunkiem, ja pracuję po 8 godzin dziennie w prywatnej firmie, plus praca przy kompie w domu. Dodatkowo niedawno pracowałam w nocy, w weekendy, piątek oraz sobotę - każdą, łącznie ze świętami. Nie chodzę i nie protestuję. A wy, bidusie, tacy pokrzywdzeni. Mam koleżanki nauczycielki i nie wmawiajcie ludziom, jaką macie ciężką pracę. Idź do prywatnej firmy, to poznasz pracę
- irytowała się czytelniczka Gazeta.pl.
Jeśli nauczycielom jest źle, to niech się wezmą za rolnictwo lub budowlankę, wtedy będą mieli sporo kasy i się nie napracują...
- komentował inny z użytkowników.
My mamy 26 dni urlopu dopiero po 10 latach pracy, a szanowni nauczyciele wakacje letnie, ferie zimowe, przerwy świąteczne, rok urlopu zdrowotnego i 26 dni urlopu w roku
- napisała jedna z czytelniczek.
Na krytyczne wpisy zareagowali sami nauczyciele. Wskazywali, że sama praca przy tablicy to nie wszystko, a poza czasem spędzonym w klasie mają liczne obowiązki.
Nauczyciel nie posiada 26 dniowego urlopu, a jego urlop rozbity jest na ferie i wakacje. W związku z tym nie ma możliwości wybrania urlopu w ciągu roku, jak każdy pracownik. Sama Pani zapewne miała sytuacje w życiu, w których mogła brać urlop, nauczyciel musi brać urlop bezpłatny
- wytłumaczyła nauczycielka, biorąca udział w dyskusji.
18 godzin, mówicie Państwo... No cóż, zapraszam do szkoły :) 18 godzin to godziny DYDAKTYCZNE! Proszę doliczyć pozostałą prace nauczycieli. Łącznie z jasełkami, akademiami, wycieczkami ( 2-3 dni 24 godziny pełnej czujności), zielone szkoły (maluchy ubrać, umyć ), narady, wywiadówki, szkolenia, przygotowanie lekcji, sprawdzenie prac kontrolnych, konferencje... Mam dalej wyliczać? Czasami lepiej odbębnić 8 godzin z przerwą na kawkę, herbatkę, popierdółki, niż użerać się z roszczeniowymi rodzicami. Czasami nawet do domu dzwonią...
- żaliła się inna.
Kochałam tę pracę, lubiłam moich uczniów, z wzajemnością. Były ogólnopolskie sukcesy, niestety musiałam zrezygnować. Nie byłam w stanie ogarnąć domowego budżetu, przecież pracę przynosiłam do domu. 18 godzin to kłamstwo
- dodała kolejna z nauczycielek.