Czwartek miał być przedostatnim dniem COP24 w Katowicach. Jednak negocjacje nad porozumieniem, które ma podpisać prawie 200 państw oraz Unia Europejska były tego dnia dalekie od zakończenia - mówili obserwatorzy. Przez cały dzień toczyły się zarówno rozmowy techniczne, jak i negocjacje na poziomie ministerialnym, a do ustalenia pozostało wiele. Możliwe, że szczyt zostanie przedłużony, a ministrowie z poszczególnych państw w najbliższych dobach mogą pracować bez przerwy.
W środę do Katowic po kilku dniach wrócił Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres. Jego wystąpienie dobrze pokazało, że negocjacje nie idą tak dobrze, jak mogłyby. - Widzę, że pomimo pewnego postępu, bardzo wiele pozostaje do zrobienia – powiedział i ostrzegł, że „stawka na COP24 nie mogłaby być wyższa”. Guterres dziękował polskiej prezydencji za jej wysiłek i dodał, że rozumie, iż organizacja takiego szczytu pochłania wiele energii.
- Kluczowe kwestie polityczne pozostają nierozwiązane. To zrozumiałem, te kwestie są skomplikowane. Ale kończy się nam czas – stwierdził. Wzywał do zwiększenia wysiłków i podkreślał, że wzrost ambicji musi być elementem decyzji COP w Katowicach.
Porażka w Katowicach wysłałaby katastrofalny sygnał tym, który są już gotowi na transformację do 'zielonej' gospodarki. Wzywam do porozumienia, aby pokazać światu, że słuchamy go i nie jest nam wszystko jedno
- ocenił i dodał, że „oczy świata są skierowane na Katowice”. - Zmarnowanie tej okazji naruszyłoby naszą ostatnią szansę na zatrzymanie niekontrolowanych zmian klimatu.
To byłoby nie tylko niemoralne, to byłoby samobójstwo. Te słowa mogą brzmieć jak dramatyczny apel, ale są właśnie tym: dramatycznym apelem
- stwierdził.
Guterres dziękował też Fidżi, poprzedniej prezydencji szczytu. Podkreślał, że małe wyspiarskie państwa już teraz zmagają się ze zmianami klimatu i ich ograniczenie to dla nich kwestia życia i śmierci. Te kraje wystosowały własny, mocny apel o dojście do porozumienia i podkreślały, że nie ma czasu do stracenia. CNN w artykule nazwało grupę krajów wyspiarskich "superbohaterem" szczytu, a organizacje pozarządowe przyznały im specjalną nagrodę (antynagrodę dostała z kolei Polska).
Jak zareagowali na to uczestnicy szczytu? - Nastroje są umiarkowane. Nie ma wielkiego optymizmu, ale nie ma też skrajnego defetyzmu. Jest poczucie, że zasady, które mają zostać przyjęte, nie są wystarczająco mocne - mówił w rozmowie z Gazeta.pl Oskar Kulik, specjalista ds. polityki klimatyczno-energetycznej WWF. - Takie wezwanie sekretarza ma znaczenie mobilizujące, ale wynik zależy od wszystkich państw – dodał i podkreślił, że nawet niezgoda jednego państwa może zablokować przyjęcie decyzji przez COP.
W piątek rano po raz pierwszy kompletna propozycja "dokumentu z Katowic" z wszystkimi elementami, który miałby zostać przyjęty przez szczyt. Jednak serwis analityczny "Polityka Insight Climate" informował w tym samym czasie, że "ministrowie ciągle mają do omówienia sporo kwestii technicznych, których nie rozumieją", a do tego "strony konferencji oskarżyły też prezydencję o niezbyt śmiałe przywództwo, delikatnie rzecz ujmując". Dlatego "nieoficjalnie dowodzenie przejął sekretarz generalny ONZ".
Szczyt w Katowicach to ogromne wydarzenie, któremu towarzyszy masa spotkań, paneli, prezentacji i ogłoszeń. Prezentowano nowe raporty (np. raport Banku Światowego o tym, że Polsce ekonomicznie opłaca się odejście od węgla) i dokonywano ogłoszeń - np. Bank Światowy ogłosił, że podwoi środki przeznaczane na walkę ze zmianami klimatu. Eksperci wymieniali doświadczenia, aktywiści wywali do działania. Polska zaprezentowała trzy własne inicjatywy. Jednak to wszystko wydarzenia poboczne, a sednem COP jest przyjęcie końcowych postanowień. W tym roku najważniejszy jest tzw. Paris Rulebook, czyli „paryska instrukcja”. To złożony dokument, który ma opisywać, jak wdrożyć w życie Porozumienie paryskie z 2015 roku: jak mierzyć emisję gazów cieplarnianych, w jaki sposób kraje będą o nich przejrzyście informować i wreszcie kto i jak będzie płacił za walkę ze zmianami klimatu. Jednak nie tylko przyjęcie Rulebooka będzie wyznacznikiem sukcesu szczytu.
- Oprócz Rulebooka, czyli zasad wdrożenia porozumienia, potrzebujemy też jasnego sygnału, że Katowice to nie tylko szczyt techniczny, ale też zakończy się jasnym wezwaniem do podjęcia bardziej zdecydowanych działań na rzecz powstrzymania zmian klimatu – mówił nam Kulik.
Oczekujemy, że w finalnej decyzji COP znajdzie się wprost odniesienie do raportu IPCC (naukowe ciało ONZ ds. zmian klimatu), który wskazuje, że musimy do 2030 roku ograniczyć emisję gazów cieplarnianych o połowę i doprowadzić ją do zera w okolicach połowy wieku – powiedział Kulik. Przypomniał, że bez osiągnięcia tego celu, zmiany klimatu mają być katastrofalne. - Zależy nam też na podkreśleniu kwestii zwiększenia ambicji w deklarowanych działaniach – dodał. Wreszcie ekolodzy w ostatecznej decyzji chcieliby widzieć „decydowane przyjęcie” Dialogu Talanoa. To inicjatywa poprzedniej prezydencji – Fidżi – która zaprasza państwa, ale też stronę społeczną, do rozmowy o swoich działaniach w celu zwiększenia ambicji klimatycznych „bez oceniania”.
Taka wersja to dla przedstawiciela WWF „najlepszy scenariusz”. - Z kolei porażką byłby „słaby” Rulebook – powiedział Kulik. Wciąż negocjowany dokument może mieć różną formę, a wprowadzone na jego mocy mechanizmy mogą okazać się niewystarczające, by spełnić swój cel. Miguel Arias Cañete, komisarz europejski ds. działań w dziedzinie klimatu pisał w środę na Twitterze, że dokumenty COP24 nie są "odważne". "Większość kwestii politycznych pozostaje nierozwiązana" UE i sojusznicy muszą walczyć o większe ambicje" - stwierdził.
- Jeśli tak się stanie, to nie będzie wina kwestii technicznych, ale braku bodźca politycznego – ocenił ekspert WWF. W takim wypadku część winy może leżeć po stronie polskiej prezydencji. - Uważamy, że za późno podjęto dyskusję o ambicjach klimatycznych na poziomie politycznym – ocenił Kulik.
W trwających jeszcze negocjacjach jest wiele punktów spornych. - Jak zawsze chodzi o kwestie finansowe, ale pieniądze to nie wszystko. Mamy spór na kilku płaszczyznach – mówił Kulik. Jak stwierdził, państwa rozwijające domagają się wsparcia zarówno z powodów historycznych, jak i potrzeb inwestycyjnych. - Zaś kraje rozwinięte oczekują jasnych zasad użycia i rozliczania tych środków – dodał. Poza tym negocjatorzy spierali się m.in. o to, w jaki sposób i jak często kraje mają przedstawiać nowe cele oraz rozliczać się z osiągnięć, czy też to, czy wszystkich powinny obejmować te same zasady, czy też mogą być one zróżnicowane np. wobec państw rozwiniętych i rozwijających się.
Kolejnym punktem spornym jest to, jak we wnioskach szczytu ma zostać ujęty Raport Specjalny IPCC. O tym głośnym raporcie mówiło się na COP24 bardzo dużo. Jego najważniejszy wniosek to to, że jest ogromna różnica w szkodach, jakie wyrządzi ocieplenie klimatu o 1,5 stopnia Celsjusza, a ocieplenie o 2 stopnie. A po drugie – że aby osiągnąć cel 1,5 stopnia, musimy mieć o wiele większe ambicje w ograniczaniu emisji gazów cieplarnianych.
Jedno słowo dotyczące raportu wywołało w tym tygodniu ostry spór między większością krajów świata, a małą grupą. W dokumentnie miało pojawić się słowo „welcome” - czyli, że państwa przyjmują i uznają raport IPCC. Przeciwstawiły się temu Arabia Saudyjska, USA, Kuwejt i Rosja (czyli najwięksi producenci ropy), które chciały zastąpić to słowo i zamiast niego napisać, że COP24 jedynie „odnotowuje” publikację raportu. Z powodu tego sporu kwestię przełożono na później. - To pojedyncze słowo, ale ma duże znaczenie. Decyzja COP będzie dokumentem, na podstawie którego można tworzyć prawo – wyjaśniał Kulik. W zaprezentowanej w piątek wersji pojawiła się osłabiona wersja (choć nie do końca taka, jak chciały USA, Rosja i Arabia).
Jeśli nie uda się wypracować porozumienia, lub któreś z państw zablokuje jego przyjęcie, będzie to trudna sytuacja. Możliwe jest wtedy zwołanie dodatkowych negocjacji lub przeniesienie ich na kolejny COP za rok. Miałoby to negatywne efekty zarówno w wymiarze praktycznym – IPCC podkreśla, że każdy rok opóźnienia w działaniach pogarsza sytuację klimatu – oraz wizerunkowym. Cały szczyt i jego uczestnicy wypadli by źle, jednak na pewno część winy byłaby przypisywana Polsce i naszej prezydencji. - Polska będzie wymieniana jako strona, zbyt późno działała i była za mało przygotowana – stwierdził ekspert WWF.
Już od wielu dni mówiło się o możliwości przedłużenia szczytu na sobotę (a może i niedzielę) i teraz wydaje się do coraz bardziej prawdopodobne. Serwis „Polityka Insight Climate” opisywał w czwartek, że szef polskiej prezydencji Michał Kurtyka już trzy razy wydłużał czas, jaki daje stronom na osiągniecie kompromisu. Gdy to się nie udało, zdecydował, że to prezydencja przejmie inicjatywę w negocjacjach. Wcześniej Kurtyka mówił, że negocjacje utknęły. Przejęcie inicjatywy miało nadać nowe tempo w negocjacjach. Jednak według „Polityki Insight” szykowany jest „scenariusz awaryjny”, który oznaczałby przyjęcie dokumentu z otwartymi elementami, które miałyby być przedmiotem dalszych negocjacji.
Jeszcze w czwartek późnym wieczorem szef polskiej prezydencji pisał, że kilka kwestii pozostaje nierozwiązanych. Ogłosił też nowy format rozmów "sejmik", wzorowany na polskiej tradycji parlamentarnej i zaprezentowanie na nim nowej wersji dokumentu Paris Rulebook. - Z całą mocą wzywam, by razem znaleźć rozwiązania - apelował do stron COP. "Miejmy tylko nadzieję, że jego uczestnicy nie zasłyną jak delegaci na polski Sejm, wykrzykując głośne liberum veto" - komentowała "Polityka Insight".