Polskie wyobrażenia na temat ojców walczących o prawa do opieki nad dziećmi ukształtował Bogusław Linda w filmie "Tato". Była połowa lat 90., Linda u szczytu sławy zagrał ojca, który o opiekę nad córką walczy z chorą byłą żoną i mściwą eksteściową. Ojcem był może nieporadnym, nieokrzesanym, może nie do końca znał instrukcję obsługi dziecka, ale przecież kochał córkę ponad życie.
Patrzyliśmy na niesprawiedliwy sąd i Lindę, który łamiącym się głosem prosił, by nie karać jego i córki za to, że ją porwał. - Nie niszczcie tego, co udało nam się z Kasią zbudować, bo ja to może jeszcze jakoś wytrzymam, ale ona... Dla niej to będzie coś, czego nie zrozumie. Ma przecież ojca, który kocha ją nade wszystko w świecie - mówił.
Nie ma wątpliwości, że takie historie się zdarzają. Statystycznie w ogromnej większości przypadków opieka nad dzieckiem po rozwodzie przypada matkom lub jest naprzemienna. Ojcom przyznaje się wyłączną opiekę nad dzieckiem zaledwie w kilku procentach spraw. Ale choć "Tato" jest perełką polskiej kinematografii i filmem niezwykle poruszającym, to z pewnością nie wyłania się z niego prawdziwy obraz walki o dziecko i rzecznictwa pokrzywdzonych ojców. Tych samowolnie reprezentuje bodaj największe stowarzyszenie tego typu - Dzielny Tata, które przy okazji tragedii w jednej z warszawskich sal zabaw pokazało swoje najgorsze, patologiczne oblicze.
Sprawa Tomasza M. ciągnęła się od miesięcy. Mężczyzna twierdził, że matka izoluje go od dzieci. Matka z kolei, że ojciec stanowi dla nich zagrożenie. Nie bez powodu - M. kilkukrotnie porywał młodszego synka, w związku z czym ciążyły na nim zarzuty prokuratorskie, a widzenia miał odbywać w obecności kuratora. Podczas jednego z porwań wszedł z dzieckiem na dach wysokiego budynku i groził, że zrobi krzywdę sobie i jemu. Tak się też stało - podczas wyjścia z dziećmi i mimo obecności kuratora, zdołał zabrać czteroletniego syna do toalety, gdzie śmiertelnie otruł jego i siebie.
Tomasz M. natychmiast stał się męczennikiem Dzielnego Taty. W oficjalnym komunikacie przesłanym mediom aktywiści pisali o bólu, zadumie, konieczności zapobiegania tragediom, wyciąganej z niej lekcji i o tym, że nie szukają winnych. Ale to tylko upudrowana fasada. Prawdziwe oblicze jest zupełnie inne.
Zakładając nawet, że mężczyzna był ofiarą ogromnej niesprawiedliwości, że to nie on prześladował byłą partnerkę, lecz ona jego i że cierpiał przez brak kontaktu z dziećmi, trudno znaleźć usprawiedliwienie dla zabójstwa własnego dziecka i trudno tego nie potępiać. Dzielni ojcowie deklarują jednak, że "nie oceniają jego czynów" i - choć mieli nie szukać winnych - oskarżają m.in. sądy rodzinne, Zbigniewa Ziobrę i Patryka Jakiego.
Śmierć ojca i syna stowarzyszenie wykorzystuje do własnych celów, w tym… walki z prawem do aborcji. "Wszystkim, którzy tak łatwo osądzają Tomasza M. przypominamy, że w polskich szpitalach w wyniku aborcji 'matki' zabijają zgodnie z KONSTYTUCJĄ 1000 dzieci rocznie! Pytanie brzmi jaka instytucja lub osoba trzecia doprowadziła do tej straszliwej zbrodni... SĄDY, a może zostali otruci?" - czytamy na facebookowym profilu organizacji. Wpis, podobnie jak inne komentarze na temat M., opatrzono kuriozalnym w tym kontekście hashtagiem "stop zabijaniu dzieci". Gdy ktoś z komentujących sprzeciwia się tej przedziwnej analogii, dostaje odpowiedź: "wypier....j z D[zielnego] T[aty] jak nie wiesz, że życie zaczyna się od poczęcia!".
W komentarzach stowarzyszenie broni swoich racji. Adwersarzom sugeruje, że - przypominam słowa o nie szukaniu winnych - "mają krew na rękach". Pisze też, że "w Polsce niszczy się rodziny" i jest to "holocaust Polaków", a kto ogląda TVN "ten w d...pie był i g...no widział" (to nawiązanie do reportażu "Uwagi" TVN o rodzinie M., wyemitowanego kilka dni przed tragedią).
Argument ostateczny pojawia się pod komentarzem członka organizacji, który opisuje swoją historię walki o prawo do opieki, jednak kwituje ją stwierdzeniem, że "nigdy, przenigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby zrobić krzywdę dziecku". "Dał życie to i je zabrał" - odpowiada administrator strony Dzielny Tata. Komentarz, jak nie trudno się domyślić, po jakimś czasie zniknął.
Czym właściwie zajmuje się organizacja Dzielny Tata? Gdyby sugerować się opisem opublikowanym na Facebooku, można stwierdzić, że głównie szkalowaniem matek i kobiet w ogóle. Czytamy tam bowiem, że "baby są dzisiaj zepsute do szpiku kości, kłamczuchy, pozbawione jakichkolwiek zasad moralnych i etycznych, wrabiające ojców i mężczyzn bez mrugnięcia okiem w pedofilię, w molestowanie, w przemoc domową, w znęcanie się nad rodziną i inne parszywe świństwa po to aby uzyskać rozwód z winy męża, a co za tym idzie nie tylko alimenty na dziecko, ale i także na siebie (do końca życia)".
W Sądach mimo jednak, że tak sędziowie jak i adwokaci doskonale wiedzą, (a wręcz instruują kobiety do wrabiania mężczyzn), panuje istna zmowa milczenia. Baby są traktowane jak święte krowy, jak "biedne, poszkodowane Matki Polki", które z takim wizerunkiem nie mają nic wspólnego. To podłe, zawistne, działające w myśl zasady: Zniszczę cię (chodzi o ojca dziecka, czy byłego partnera) - HARPIE
- głosi fragment manifestu [pisownia oryginalna - red.].
W zarządzie stowarzyszenia zasiada trzech mężczyzn - Michał Fabisiak, Erwin Błażewicz i Zenon Nowak. Ten pierwszy jest niezwykle aktywny w mediach społecznościowych. W ciągu zaledwie kilku ostatnich dni zdołał umieścić kilkanaście antysemickich wpisów, do tego kilka rasistowskich i homofobicznych. O dziecku cisza.
Ten ostatni to z kolei człowiek orkiestra. Na początku 2015 roku z dwiema innymi osobami zakładał partię Dzielny Tata - został jej przewodniczącym i kandydatem na prezydenta. Wśród postulatów partii zapisano walkę z dyskryminacją ojców, pomoc ofiarom "niesprawiedliwości sądów", ale też sprzeciw wobec "wyprzedawania majątku narodowego".
Żeby nazwisko Nowaka znalazło się na karcie do głosowania, ten musiałby przedstawić 100 tysięcy podpisów pod swoją kandydaturą. Zebranie ich to niełatwy wyczyn, więc na dwa miesiące przed pierwszą turą wyborów Nowak przekazał swoje poparcie Januszowi Korwin-Mikkemu. Od tego czasu Zbigniew Nowak występuje jako dziennikarz i z mikrofonem z logo "Studio ZN" (to nazwa jego kanału na YouTubie) biega po korytarzach sejmowych i demonstracjach. W 2017 roku na wniosek założycieli partię Dzielny Tata wykreślono z Ewidencji Partii Politycznych.
O Dzielnym Tacie już raz było głośno pod koniec 2016 roku, kiedy aktywiści opublikowali przeróbkę zdjęcia z bramą do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zamiast hasła "arbeit macht frei" pojawiło się "praca na alimenty czyni wolnym". Rząd zapowiedział wówczas, że alimenciarze będą odpracowywać długi w robotach publicznych. "Czy nie widzisz że one zabrały nam dzieci - teraz będą zmuszać do pracy, przecież to się nie różni niczym od obozów pracy Hitlera" - oburzali się.
Aktywiści przekonywali również, że system alimentacyjny to "Judaizm XXI wieku - byle kraść, kraść, kraść". Tymczasem, abstrahując od wątku antysemickiego, statystyki mówią, że milion polskich dzieci nie dostaje alimentów (zadłużenie wobec dzieci przekracza 10 miliardów złotych), a 96 proc. niepłacących rodziców to ojcowie.
Ojciec śmiertelnie otruł siebie i czteroletniego synka. Dokonał morderstwa, a nie - jak przekonują dzielni ojcowie - "został doprowadzony do ostateczności" czy "desperackiego kroku".
Zabicie dziecka to nie "ostateczność", to czyn, którego nikt nie powinien rozważać, a tym bardziej nikt nie powinien usprawiedliwiać. Bogusław Linda w filmie "Tato" mówi do córki: "Kiedy mówię ci, że cię kocham, to znaczy, że mógłbym oddać za ciebie życie". Oddać życie, a nie je odebrać.