Do tragicznego zdarzenia w sali zabaw na Bemowie doszło 25 listopada około godziny 17. Jak informowaliśmy wcześniej, 4-latek i jego 34-letni ojciec w ciężkim stanie trafili do szpitala, gdzie obaj zmarli. Mężczyzna najprawdopodobniej wcześniej otruł siebie i syna. Mieli przebywać w sali zabaw pod opieką kuratora i na chwile oddalić się do toalety.
Na jaw wyszła właśnie informacja, że żona mężczyzny była w zeszłą środę bohaterką reportażu "Uwaga" TVN. 35-latka mówiła, że jest w trakcie rozwodu z ojcem swoich dzieci - 4-letniego syna i 6-letniej córki, która również była w sali zabaw w momencie tragedii.
Kobieta w rozmowie z dziennikarzami "Uwagi" podkreślała, że jej dzieci są w niebezpieczeństwie, bo mąż może się z nimi widywać bez nadzoru kuratora, mimo że ma postawione prokuratorskie zarzuty dotyczące uporczywego nękania jej i dzieci.
Kobieta mówiła też, że jej mąż wielokrotnie porywał dzieci i ją prześladował. - Porwań było dużo, nawet nie liczyłam. Jeździł za mną i za dziećmi do parków, na place zabaw. Pojawiał się wszędzie - mówiła dziennikarzom "Uwagi".
Jak dodała, mężczyzna w środku nocy wynosił też chłopca na dach. - Jak mam dać dwójkę dzieci człowiekowi, który z jednym z dzieci trzy razy wchodził na dach, w środku nocy, pod wpływem alkoholu? - pytała.
Od marca tego roku małżonkowie mieszkali osobno. Do czasu pierwszej rozprawy rozwodowej 4-letni chłopiec mieszkał z ojcem, ale w maju sąd rodzinny zdecydował, że dwójka dzieci zostanie przy matce. Ich ojciec miał zapewnione kontakty z dziećmi.
Sąd Okręgowy we Wrocławiu (tam mieszka mężczyzna) wiedział o nękaniu kobiety i dzieci przez mężczyznę, ale mimo to zezwolił mu na kontakty z dziećmi bez obecności kuratora. Postanowienie sądu dotyczące widzeń ojca z dziećmi zostało zmienione w ostatnich dniach, po zakończeniu zdjęć do "Uwagi" TVN. Według nowych wytycznych ojciec mógł się widywać z synem i córką w obecności kuratora.
- Nie jestem wariatem. Nie jestem człowiekiem, który mógłby zrobić coś sobie, albo dziecku. Nie jestem osobą, która może robić skrajne rzeczy - przekonywał 34-latek w reportażu TVN, który wyemitowano pięć dni przed tragedią.