Twórca Wiosny i Szlachetnej Paczki rezygnację złożył 21 września. Wcześniej Onet opisał relacje współpracowników Jacka Stryczka, z których wynika, że ksiądz stosował wobec podwładnych mobbing. Sprawą zajęły się prokuratura i policja, która przesłuchała już pierwszych świadków.
Niecałe dwa miesiące później Stryczek w rozmowie z "Do Rzeczy" twierdzi, że "Onet zrobił z niego potwora, którym nie jest". Twierdzi ponadto, że jest "sam naprzeciwko dużemu koncernowi mediowemu.
.Jacek Stryczek pytał m.in., czy wiedział o pogłoskach o złej atmosferze pracy, które od dawna krążyły w środowisku krakowskim.
Oczywiście wiedziałem o tych dyskusjach. W ostatnich latach mieliśmy dużą rotację. Kryzys oznacza, że pojawia się wiele negatywnych emocji i ja to szanuję. Proszę zwrócić uwagę, że zarzuty nie polegają na opisie jakiejś konkretnej relacji, która miała charakter mobbingu. Tekst sugeruje raczej ogólną atmosferę, a przed ogólnymi zarzutami trudno się bronić szczegółowo
- bronił się Stryczek. Jego zdaniem cele w stowarzyszeniu były "na tyle szalone, że cała Wiosna musiała mieć w swoich szeregach wiele osób wyrazistych, wybitnych, a przez to dla niektórych trudnych".
Stryczek wyjaśnia również, że organizacja przechodziła kryzys. - Na pewnym etapie, w czasie ogromnego kryzysu od 2015 do 2017 r., struktura Szlachetnej Paczki zaczęła się sypać, a to sprawiło, że właściwie nie było komu zajmować się ludźmi. To prawda. Zadawałem sobie wtedy pytania podczas modlitwy. Dlaczego znowu jestem w takiej sytuacji? Gdzie tkwią źródła problemów i kto za nie odpowiada? Nie miałem jednoznacznej odpowiedzi. Po prostu tak się wydarzyło. Ostatnimi czasy, czyli mniej więcej od czerwca, wszystko zdawało się wracać do normy - mówi.
(...) proszę mi wierzyć, że przez długi czas starałem się po wszystkim zrozumieć, co takiego trudnego we mnie jest, iż może przynosić takie efekty. Wydaje mi się, że znalazłem kilka odpowiedzi. Po pierwsze, pracuję przez wizję, czyli posługuję się pojęciami abstrakcyjnymi. Nie każdy jest do tego przystosowany - a często były to osoby dopiero wdrażające się do organizacji. Po drugie, daję bardzo mocną informację zwrotną. To na pewno zradykalizowało się w mojej postawie, szczególnie w kryzysie, żeby dawać w ogóle organizacji szansę na sukces. Po prostu nazywałem rzeczy po imieniu, niektórzy nie byli do tego przyzwyczajeni. Rzecz trzecia, u nas pieniądze publiczne wydawane były tak jak pieniądze prywatne. Uważam, że nie mogę zatrudniać osób, których praca nie przynosi efektów. To jest zwykła odpowiedzialność społeczna za powierzane przez ludzi środki. Co było nie tak? Na pewno prezes, biorąc odpowiedzialność za całą organizację, nie powinien wchodzić w rolę dyrektora i menadżera. To było dla mnie oczywiste. Tylko tyle, że to nie był mój wybór. Po prostu nie mieliśmy za dużo dobrej klasy menadżerów, a jeszcze kilku wychowywanych u nas pracowników postanowiło zmieniać zatrudnienie. To rodzaj zmiany pokoleniowe
- stwierdza ksiądz w rozmowie z "Do Rzeczy".
Ksiądz przekonuje, że nie może wytoczyć Onetowi sprawy sądowej, bo "nie istnieją takie opcje prawne". Jednak nawet, gdyby istniały, to by z nich nie skorzystał, bo "nigdy nie mówi źle o ludziach". Nie wiem, jak proces a tak dużym medium miałby się dla mnie dobrze zakończyć. Jak miałby udowodnić, że przez tyle lat nie byłem w stanie zakłamywać rzeczywistości? Na zewnątrz prezentować sielankę, a w środku być tyranem. Przecież to jest niemożliwe.
- Prokuratura to może być jedyna droga, aby się oczyścić z zarzutów. Nie mam przecież żadnych spraw w sądzie, kontrola Państwowej Inspekcji Pracy nie wykazała nieprawidłowości. O wielu kwestiach nie mogę mówić publicznie, ale chętnie się moją wersją podzielę podczas przesłuchania. I teraz pytanie: Jeśli śledztwo zostanie umorzone, to co wtedy? Jak odbudować to, co straciłem? Jestem przekonany, że w żadnym miejscu nie złamałem prawa - przekonuje.