Morderstwo, a potem poćwiartowanie zwłok. Kłótnia byłych kochanków ujawniła zbrodnię sprzed lat

Marek zniknął ponad 20 lat temu. Sąsiedzi myśleli, że wyjechał. Jak się okazało, opuścił mieszkanie, ale nie ze swojej woli. I do tego w kawałkach. Głowa osobno, tułów osobno, nogi i ręce też.

Wszyscy wokół wiedzieli, że Marek po prostu wyszedł kiedyś z domu i nie wrócił. Przecież wcześniej zdarzało mu się znikać. Lubił wypić, miał wielu kolegów i kochankę Lodzię z warszawskiego Grochowa. Marek nie pokazywał się jednak już od ponad 20 lat. W rodzinie jakimś cudem tego tematu praktycznie nie poruszano.

Aż do pewnego wieczora w marcu ubiegłego roku. Wtedy Jerzy puścił przy policjantach parę z ust.

Pod wspólnym dachem

Marta nie ma łatwego dzieciństwa. Ojciec pewnego dnia odgraża się, że podpali jej sukienkę od pierwszej komunii, jeśli nie dostanie pieniędzy na alkohol. Nauczycielka Marty w podstawówce odnotowuje "sytuację domową" jako powód trudności dziewczyny w nauce.

Jako 16-latka ma już za sobą dwie próby samobójcze. Co na to Marek? Nawet nie odwiedza córki w szpitalu.

Pojawia się również wątek pedofilski. Ojciec miał dotykać Martę koło uda. Raz lub dwa razy. Dziewczyna miała też paść ofiarą swojego wujka. On sam twierdzi, że tego nie pamięta.

1992 rok. 15-letnia Marta poznaje o 7 lat starszego Jerzego, z zawodu frezera. Spotykają się. Co przyciąga nastolatkę do dorosłego mężczyzny? Dziewczyna dorasta w trudnym domu. Ojciec - Marek - pije, a matka - Elżbieta - leczy się psychiatrycznie.

Jerzy wprowadza się do mieszkania zajmowanego przez Martę i jej rodziców. Marta i Jerzy zgodnie mówią, że z Markiem zawsze były problemy.

Marta: Nie odzywał się do mnie, nie było między nami więzi. Mamie robił awantury. Bałam się.

Partner stanął raz w jej obronie, gdy ojciec chciał ją uderzyć.

Jerzy: On po alkoholu zawsze się czepiał. Jak przyszła renta pani Elżbiety, to żeby pieniądze dać. Dlaczego nie ma obiadu. I dlaczego nie ma alkoholu.

Brat Elżbiety, matki Marty: Marek po pijanemu pokłócił się z Elą i szarpał ją za ubranie, widziałem, jak uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Wstawiłem się wtedy za Elą, a on groził mi, że mam u niego podpadkę.

Jerzy: Marek miał swój świat, sprowadzał sobie różne osoby i to było jego życie. Jak był trzeźwy, zamykał się w swoim pokoju i coś tam oglądał, robił sobie coś do jedzenia. A jak był po alkoholu, to Marta się bała, bo nie wiedziała, co mu odbije, czy będzie ciągnął pieniądze na alkohol. On nic przy sobie nie robił. Wysługiwał się Martą. Krzykiem wymagał, żeby mu podać herbatę czy wodę.

Mieli kiedyś rower. Rower zniknął.  Marek potrzebował funduszy na kolejną butelkę.

Jerzy: Marek wrócił kiedyś pijany i zadzwonił domofonem. Matka odebrała. W domu od razu panika. Matka do Marty, żebyśmy się oboje schowali w pokoju. Powiedziała, że spróbuje mu dać herbaty i jakoś go uśpić.

Sam Jerzy zresztą też święty nie był.

Elżbieta: On kiedyś mi groził nożem. Córce też. Wsadzał mi proszki psychotropowe do jedzenia. Przyznał się, bo je wyczułam. Wlał mi kiedyś „Ludwika” do herbaty. Zobaczyłam, że się pieni, to ją wylałam. To nie były urojenia, bo ja siebie dobrze znam.

Artur, późniejszy konkubent Marty: Jerzy kilka razy pobił Martę. Gdy ich syn był mały, chciała wtedy pojechać z nim do znajomych. Jerzy wziął nóż i przyłożył go do gardła pani Elżbiety. Powiedział, że jeśli Marta wyjdzie, to on poderżnie matce gardło. Marta wyszła, Jerzy nic matce nie zrobił.

Jerzy: Kiedyś uderzyłem Martę, raz się zdarzyło, ale to było dawno temu.

Siostra Jerzego: Marta także piła i zaniedbywała swojego syna. Po alkoholu była jednak spokojna.

"Postał kilka sekund i upadł"

Jest lato 1995 roku. Jerzy nie może dostać się do mieszkania. Marek napity śpi i nie otwiera drzwi. Marta jest wtedy na praktykach jako kucharka. Elżbieta leczy się w szpitalu psychiatrycznym.

Mężczyzna się wścieka. Musi czekać przed domem dwie lub trzy godziny. Gdy Marta wraca, razem wchodzą do mieszkania. Co do dalszych wydarzeń, zeznania Marty i Jerzego nieco się różnią.

Marta: Tata leżał wtedy w dużym pokoju na łóżku. Pewnie spał. Poszłam do małego pokoju się rozebrać i zostawić rzeczy z praktyk. Przyszedł do mnie Jerzy i powiedział, że idzie mojego ojca zabić i będę miała w końcu spokój. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Byłam zdziwiona, że on ma takie postanowienie. Zaczął się na mnie patrzeć po tych słowach. Cała się trzęsłam. Nic do niego nie mówiłam. Poszedł do dużego pokoju. Usłyszałam jakby stłumienie, okrzyk. Przyszedł i powiedział, że go zabił. Zaczęłam się jeszcze bardziej trząść i powiedziałam, że nie chcę na to patrzeć. Wstałam i poszłam do toalety. Widziałam plamę krwi w okolicy serca taty.
Jerzy: Marta, jak zobaczyła ojca, to się troszkę zdenerwowała, że znowu nawalony. Później Marta do mnie, że może by się go pozbyć, coś takiego. Powiedziałem „jak chcesz” i wziąłem nóż. Marta dała mi jakby przyzwolenie, żeby go zabić. Ona po prostu chciała, żeby się go pozbyć. Nie to, że mnie prosiła, czy nalegała, po prostu chcieliśmy mieć w domu spokój. Wszedłem do pokoju, on się poderwał, bo mnie zobaczył z nożem w ręku, podniósł się, zrobił kilka kroków w moją stronę i wtedy go uderzyłem nożem w serce. Uderzyłem raz. Postał kilka sekund i upadł na podłogę. Nie uderzyłem drugi raz, bo z tego, co zauważyłem, to wystarczyło.

Marek w chwili śmierci ma 44 lata.

Prokurator 22 lata później daje wiarę zeznaniom Jerzego. Marcie zarzuca, że udzieliła Jerzemu "pomocy psychicznej" i niejako zgodziła się na zbrodnię. Według biegłych Marta miała jednak "ograniczoną w stopniu znacznym zdolność rozpoznania znaczenia czynu i kierowania swoim postępowaniem". Nie stwierdzono u niej ani niedorozwoju, ani zaburzeń psychicznych. Może brać udział w procesie, jest zdolna do samodzielnej obrony. Oboje z Jerzym wymagają za to leczenia odwykowego.

Ciało Marka trafia do małego pokoju. Według prokuratury zawlekli je oboje, Marta twierdzi jednak, że zrobił to Jerzy.

Jerzy: Minęły dwa dni, zaczęło już troszeczkę śmierdzieć, bo było ciepło. Ciało zaczęło się rozkładać. Doszliśmy do wniosku, że trzeba je rozczłonkować i powynosić, bo nie było innej szansy. Na ten pomysł wpadłem ja. Marta nie za bardzo chciała się zgodzić, ale nie było innego wyjścia.

Wykorzystują do tego tasak, nóż i młotek.

Jerzy: Robiliśmy to we dwoje, z jednej strony ja ciąłem, drugą rękę cięła Marta. Chcieliśmy jak najszybciej. No bo to jest taki niecodzienny widok i niecodzienne zajęcie. My cięliśmy go nożem, Marta miała jakby tasak. To trwało ze dwie godziny. Nie było wcale takie proste.

Na czerwcowej rozprawie prostuje swoje słowa dotyczące ćwiartowania zwłok: Marta nie obcinała ręki.

Marta plącze się w zeznaniach. Najpierw mówi, że nie wynosiła szczątków i ich nie ukrywała, później stwierdza jednak, że "pojechała tylko wyrzucić je na bagna".

Tułów trafia do torby, głowa do foliowej reklamówki. Marta i Jerzy wyruszają na podmokły teren Zakola Wawerskiego. Jerzy rzuca torbę foliową z głową Marka w stronę mokradeł. Korpus ukrywają w bagnie, przykrywając liśćmi. Wracają do mieszkania po nogi i ręce i znów jadą w to samo miejsce. Szczątki Marka są rozrzucone w promieniu ok. 200 metrów.

Marta i Jerzy zacierają ślady. Marta myje podłogę mokrą szmatką. Szmatkę wyrzuca do kosza. Sprzątanie jest łatwe, bo w domu nie ma wykładziny. Zdjęli ją wcześniej, żeby w upalne dni w mieszkaniu było chłodniej.

Wszyscy wiedzą, nikt nie mówi

Marta i Jerzy udają, że Marek po prostu gdzieś zniknął. W rodzinie panuje zmowa milczenia. O Marku nie mówi się podczas świąt i innych uroczystości. Tajemnicą poliszynela jest to, że w mieszkaniu coś się wydarzyło.

Gospodarz bloku: Nie kojarzę, aby rodzina komentowała jakoś zniknięcie Marka. Dla mnie było to trochę dziwne, na zasadzie: zniknął facet, a rodzina go nawet nie wspomina.

O męża dopytuje Elżbieta, która kilka tygodni później wraca ze szpitala. Zaginięciem interesuje się także kochanka, Lodzia. Szuka Marka nawet po więzieniach.

Marta: Odpowiadałam, że wyszedł z domu i go nie ma.

Elżbieta: On wcześniej nie wracał przez cztery dni, tym razem nie było go dłużej. Nie pamiętam, jak długo go nie było, zanim zgłosiłam zaginięcie.

Jerzy mówi Elżbiecie, żeby się nie denerwowała, bo ojciec Marty już nie wróci. Przebąkuje, że został zabity. Elżbieta nie drąży tematu.

Elżbieta: Marek bił mnie i córkę, znęcał się nad nami. Nie miałam z nim słodko. Ciągle się bałam, co to będzie, jak wróci, znowu się piekło zacznie.

Ojciec Jerzego: Jurek powiedział mi, jak byliśmy u mnie w mieszkaniu sami, że zabił Marka. Mówił, że poćwiartował go i wyrzucił, ale nie powiedział, gdzie. Powiedziałem mu "coś ty zrobił i dlaczego", ale nie odpowiedział. Po jakimś czasie chciałem powrócić do tej rozmowy, ale syn nie chciał.

O okolicznościach śmierci Marka wie również Artur, późniejszy konkubent Marty.

Artur: Nie zgłaszałem tego na policję czy do prokuratury, bo to jest sprawa Marty, a nie moja.

Marta: Jerzy szantażował mnie, że jeżeli z nim nie będę, to o wszystkim powiadomi policję. I tak trwało to kilkanaście lat. Matka dowiedziała się dopiero podczas awantury, kiedy Jerzy wykrzyczał, że zabił ojca i tak też zrobi z nią samą, jeśli z nim nie będę.

Jerzy zaprzecza. Nikogo nie szantażował, bo przecież wówczas sam by się wydał. Ale potem tak właśnie robi: wydaje samego siebie. I Martę także.

Prawda wychodzi na jaw

Marzec 2017 roku, niemal 22 lata po zabójstwie pana Marka. Marta i Jerzy od prawie dekady nie są już parą, chociaż czasem się spotykają. Mają też 19-letniego syna. Marta mieszka z matką i konkubentem Arturem. Pewnego wieczoru nachodzi ich Jerzy. Zostaje wezwana policja.

Z policyjnej notatki: Kobieta oświadczyła, że w mieszkaniu przebywa jej były konkubent. Groził, że ją zabije. Opuściła mieszkanie, konkubent nie chce jej wpuścić. Otworzył nam drzwi.

Jerzy wściekły za wezwanie policji straszy Martę, że wyjawi ich wspólny sekret. Początkowo nie chce rozmawiać z funkcjonariuszami. Ostatecznie w trakcie rozmowy na osobności przyznaje się do morderstwa. Oboje zostają zatrzymani. Jerzy ma w organizmie 1,5 promila alkoholu, Marta - 0,6.

Jerzy: Nie wiem, czemu powiedziałem to policjantom. Nie było żadnych powodów, to wyszło tak samo z siebie.

Areszt. Kobieta źle znosi pobyt za kratkami. Próbuje sobie jakoś radzić. Prosi prokuraturę o zgodę na otrzymywanie paczek higienicznych i farbowanie włosów. Lekarz stwierdza u niej ciężką depresję, ryzyko samobójstwa. Sąd zgadza się na wypuszczenie jej na wolność. Jerzy zostaje. Proces przed warszawskim sądem trwa.

W piwnicy wciąż jest walizka, służąca po morderstwie do przetransportowania zwłok. Śledczy znajdują w niej ślady krwi, podobnie jak w różnych częściach mieszkania. Ślady nie pochodzą ani od Marty, ani od Jerzego. 

Poszukiwania szczątków Marka nie przynoszą rezultatów. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się odnaleźć chociażby głowę denata.

Biegły: Fragmenty rozkładającego się ciała ludzkiego są łatwo dostępnym pożywieniem dla lisów lub błąkających się psów.  

Imiona niektórych osób zostały zmienione.

Czy wiesz, co robić w przypadku zadławienia?

Więcej o: