Od czwartku trwa strajk części pracowników PLL LOT. Zdaniem władz spółki, która powołuje się na decyzję sądu, protest jest nielegalny. Dlatego w poniedziałek Rafał Milczarski wręczył 67 pracownikom wypowiedzenia w trybie dyscyplinarnym.
Wiele z nich zostało przesłanych drogą mailową w poniedziałek, kiedy trwały negocjacje między prezesem PLL LOT Rafałem Milczarskim, a przedstawicielami związkowców: Moniką Żelazik, Agnieszką Szelągowską i Adamem Rzeszotem. Gdy informacja dotarła do osób biorących udział w negocjacjach, zostały one zerwane, a konflikt się zaostrzył, gdy prezes próbował wręczyć rozmówcom wypowiedzenia, biegnąc za nimi przez korytarz.
W siedzibie LOT-u doszło do nietypowej sytuacji - w pewnym momencie Monika Żelazik przed obiektywami telewizyjnych kamer i aparatów uklękła przed prezesem Milczarskim i pocałowała go w rękę, a on odpowiedział tym samym.
"Cyrk na skrzydłach" - komentowano.
Monika Żelazik w rozmowie z Gazeta.pl wyjaśniła, dlaczego to zrobiła. Wytłumaczyła, że chodziło o dostęp do łazienek, do których protestujący otrzymali wstęp dopiero po wielu prośbach.
- Chciałam prezesowi podziękować, bo jeżeli walczymy o sedes, mamy walkę tak irracjonalną, tak absurdalną, to są Himalaje głupoty, tego, co się dzieje między pracodawcą a pracownikami - powiedziała zwolniona przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego.
- Pan prezes (...) poza kamerami przysłał posłańca do mnie, do przewodniczącej, z informacją, że ludzie będą mogli skorzystać z toalet, to ja rozumiem, że padam na kolana przed takim człowiekiem, no bo nie ma już nic innego. Ja nie mogę mu w żaden inny sposób podziękować - stwierdziła.
- Myślę, że on się zorientował, że było w tym trochę ironii, ale naprawdę odrobina. Zamknięcie przed ludźmi sanitariatów w państwowej spółce to jest jakiś absurd. To się nigdy nie powinno wydarzyć - dodała. - Ludzie nie odebrali tego jako farsę czy ironię. Farsą jest sam fakt, że nie mogliśmy skorzystać z toalety - podsumowała.