PiS na koniec kampanii straszy spotem z uchodźcami. A w nim roi się od manipulacji

Patryk Strzałkowski
Gdy PO dojdzie do władzy, to zlikwiduje urzędy wojewódzkie, dzięki czemu wpuści uchodźców, a ci będą gwałcić i zabijać - taki przekaz płynie w nowego spotu PiS. Opiera się jednak na manipulacji. To od rządu - a nie od samorządów - zależy, kto zostaje wpuszczony do kraju.

Na końcówce kampanii przed wyborami samorządowymi PiS i kandydat na prezydenta Warszawy Patryk Jaki odwołują się do wątków antyimigracyjnych. W opublikowanych spotach atakują Platformę Obywatelską za deklaracje przyjmowania uchodźców. 

Spot snuje dystopijną wizję (okraszoną dramatyczną muzyką), w której PO wygrywa wybory, likwiduje urzędy wojewódzkie, przez co do Polski przyjeżdżają masowo imigranci z państw muzułmańskich. To skutkuje wybuchem przestępczości i terroryzmu. Spot został ostro skrytykowany. Dziennikarze i inne osoby na Twitterze zarzucają szerzenie nienawiści wobec obcokrajowców i muzułmanów.

Serwis uchodźcy.info opisał go jako przykład strategii propagandowej, nazywanej "zarządzaniem strachem". "Polegającą na instrumentalnym wykorzystaniu emocji strachu, w celu kontrolowania i manipulowania" - czytamy w serwisie. Na Twitterze wiele osób przy okazji spotu przypomniało zdjęcie pierwszej damy Marii Kaczyńskiej z 2007 roku. Małżonka prezydenta odwiedziła wtedy uchodźczynię z Czeczenii i jej dziecko, jedyne zczwórki, które przeżyło tragiczną przeprawę przez "zieloną granicę" do Polski. - Tu teraz jest jej dom - powiedziała o muzułmance. 

Jednak spot PiS to nie tylko budowanie strachu przed obcokrajowcami. Jest on też oparty na manipulacji.

Deklaracja prezydentów, nie "samorządowców PO"

PiS w spocie ogłasza, że "samorządowcy z PO chcą przyjmować migrantów i potwierdzili to specjalną deklaracją". Rzeczywiście pokazana w nim deklaracja istnieje. 

Jednak po pierwsze, podpisali ją nie tylko "samorządowcy PO", a prezydenci Unii Metropolii Polskich. Wśród nich byli politycy należący do PO, ale też bezpartyjni. Po drugie, nie była to "deklaracja przyjęcia migrantów". Prezydenci pisali w niej o potrzebie "odpowiedzialnego i bezpiecznego zarządzania migracją". W dokumencie zadeklarowano wymianę informacji i doświadczeń ws. migracji oraz m.in. współpracę z rządem. 

To od rządu zależy, kto może przebywać w Polsce

W spocie pada zdanie: "samorządy przyjęły uchodźców". To zupełna manipulacja, gdyż prezydenci miast (czy władza samorządowa w ogóle) nie mogą decydować o wpuszczeniu lub niewpuszczeniu cudzoziemców do kraju. To należy do kompetencji władz centralnych.

Po pierwsze, o samym wjeździe do Polski cudzoziemca decyduje Straż Graniczna. Taka osoba musi posiadać dokument, który zezwala na wjazd (wizę, pozwolenie na pobyt itd.), a straż może odmówić wjazdu z powodu nieodpowiednich dokumentów lub gdy uzna, że może on stanowić zagrożenie. Straż powinna wpuścić osoby ubiegające się o status uchodźcy, by umożliwić im złożenie wniosku, jednak w praktyce nie zawsze to robi. Później w kwestii uchodźców - czyli nadania statusu uchodźcy lub innej ochrony międzynarodowej, co umożliwi pozostanie w Polsce - decyzję podejmuje szef Urzędu ds. Cudzoziemców. Urząd podlega ministrowi spraw wewnętrznych i administracji. Zatem to administracja rządowa ma kontrolę nad tym, kto w Polsce zostanie uznany za uchodźcę. 

Rzeczywiście - jak głosi spot PiS - to wojewoda i działający w jego urzędzie wydział ds. cudzoziemców rozpatruje sprawy większości imigrantów w danym województwie. Chodzi o zezwolenia na pobyt i pracę, pobyt czasowy i stały itd. To na tych zasadach przebywa w Polsce zdecydowana większość cudzoziemców. Tyle, że trudno zrozumieć, jak ewentualne zlikwidowanie tych urzędów wojewódzkich przez PO miałoby wpłynąć na przyjmowanie imigrantów. Nie oznaczałoby to, że z automatu kwestia przechodzi w kompetencje prezydentów - za kwestie imigracji tak czy siak odpowiada władza centralna. 

Samorząd nie może zlikwidować rządowych urzędów

Wreszcie manipulacją jest sugestia, że PO - nawet, jeśli tego chce - może zlikwidować urzędy wojewódzkie po zwycięstwie w wyborach samorządowych. Wymagałoby to zmiany ustawy o wojewodzie i administracji rządowej w województwie, o ile nie także zmiany konstytucji, w której umocowany jest organ wojewody. Bez większości (lub nawet większości konstytucyjnej) w Sejmie Platforma nie ma jak zlikwidować urzędów wojewódzkich.

"Muzułmański imigrant"... Bułgarem

Spot ilustrują niepodpisane filmiki, które mają pokazywać imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki w Europie. Widać przemoc, kolejki ludzi obok strażnika w maseczce chirurgicznej (co może sugerować, że migranci "przynoszą choroby", o czym mówił w kampanii w 2015 roku Jarosław Kaczyński). Jest wiele scen przemocy, ale co najmniej jedna jest manipulacją. W pewnym momencie widać mężczyznę, który kopniakiem zrzuca kobietę ze schodów w metrze. Stało się to w berlińskim metrze. Sprawca okazał się migrantem, jednak nie był muzułmaninem czy uchodźcą, ani nawet nie podchodził spoza Unii Europejskiej - był to Bułgar Świętosław Stojkow. Tymczasem spot sugeruje, że pokazuje przemoc "muzułmańskich uchodźców".

Poza tym spot łączy uchodźców z przestępczością. To co najmniej wątpliwe. Po pierwsze, choć np. w Niemczech rzeczywiście są dane o częstszym łamaniu prawa  przez imigrantów, to zdaniem ekspertów sytuacja jest złożona i inne czynniki - jak młody wiek, trudna sytuacja, frustracja - mogą przyczyniać się do łamania prawa. Po drugie, samo słowo "uchodźca" jest prawnym terminem określającym osobę, która musiała uciec ze swojego kraju z obawy przed prześladowaniem. Nie jest to jednolita grupa i sugerowanie, że wszyscy uchodźcy to potencjalni przestępcy jest manipulacją. 

PiS igra z ogniem

Historyk i dziennikarz Daniel Tilles w niedawnym artykule zwrócił uwagę na potencjalnie niebezpieczną grę, jaką PiS prowadzi w kwestii uchodźców. Antyimigracyjna retoryka nie jest niczym nowym. PiS (i inne partie prawicowe) wykorzystały ją już w kampanii w 2015 roku, w szczycie tzw. kryzysu uchodźczego, kiedy do Europy przybyły około miliona osób. Wtedy to zadziałało. Ogromna część społeczeństwa w kilka miesięcy zmieniła swoje nastawienie do uchodźców, a po zwycięstwie PiS nie przyjął kilku tysięcy osób, do czego zobowiązał się poprzedni rząd. Rząd od tego czasu przedstawia się jako antyimigracyjny.

Jednak - o czym pisze Tilles - polityka rządu być może jest antyuchodźcza, ale (w praktyce) nie jest antyimigracyjna. Polska pod rządami PiS o wiele zwiększyła liczbę przyjmowanych migrantów spoza UE. W 2017 roku wnioski i pozwolenie na pobyt w Polsce złożyło 192 tys. osób. To 78 proc. więcej, niż w 2015 roku. W zeszłym roku cudzoziemcom wydano cztery razy więcej pozwoleń na prace, niż w 2015 roku. Zdecydowana większość to Ukraińcy, ale znaczącymi grupami są też obywatele Indii i Nepalu. Także politycy rządu przyznają, że imigranci są niezbędni dla dobrej kondycji polskiej gospodarki. Co prawda wiceminister Paweł Chorąży za takie słowa stracił pracę, jednak także sam Mateusz Morawiecki mówił, że "Polska potrzebuje imigrantów". Jego rząd negocjuje m.in. sprowadzanie pracowników z Filipin.

Z jednej strony mamy zatem ostrą, antyimigrancką retorykę, która pokazuje obcokrajowców jako zagrożenie. Z drugiej - liczba cudzoziemców w Polsce stale rośnie, za zgodą, a nawet zgodnie z planami rządu. 

"Rząd próbuje stosować metodę sytego wilka i owcy całej – po cichu pozwalać na masową imigrację, zaś publicznie twierdzić, że jest jej przeciwny. Nie zda to egzaminu na dłuższą metę. Prędzej czy później opinia publiczna nie wytrzyma napięcia i wybuchnie, czując, że istotne zmiany w społeczeństwie zaszły bez jej przyzwolenia" - pisze Daniel Tilles. Ocenia, że w Polsce potrzeba dialogu władzy i społeczeństwa na temat migracji w jej różnych formach, by uniknąć problemów, które pojawiają się na Zachodzie. Tyle, że "sama idea imigracji jest teraz skażona do tego stopnia, że trudno o niej konstruktywnie rozmawiać" - zauważa.

Więcej o: