Byłam w pierwszej klasie i wyleciałam z religii. Uznana za niereformowalną, bo mówiłam, że świat powstał w wyniku wybuchu, a krzyż namalowałam w kwiatki, żeby Jezusowi było wesoło. Darłam się, że to niesprawiedliwe, bo wszystkie dziewczynki będą miały ładne sukienki na komunię, a ja jedyna nie.
Rok później, kiedy moje koleżanki podchodziły do komunii, falbany przerobionej z szafy mojej mamy długiej sukienki szeleściły, kiedy robiłam w niej fikołki na trzepaku. Aż huczało. Miałam wymarzoną sukienkę. Bez komunii. Pochodziłam z domu, w którym był krzyż i menora. Na wakacje jeździłam w Bieszczady, a tam ksiądz pozwalał zbierać jabłka z ogródka prawosławnym, Łemkom, dzieciom milicjanta i wszystkim innym biegającym po wsi dzieciakom, w tym mnie. Ale wtedy, jako dziecko, dowiedziałam się po raz pierwszy, że religia wyklucza, odrzuca i można ją sprowadzić do kostiumu. Komunię i bierzmowanie miałam później. Bo, jak usłyszałam, "w Polsce trzeba mieć ten papier", na wszelki wypadek.
Teraz, gdy wychodziłam z kina po "Klerze", myślałam o tym, jak mądry i wyważony film zrobił Smarzowski. Jak wirtuozerski, a przy tym chrześcijański i pełen zrozumienia, choć nakręcony w kraju, w którym jedni nawołują, by kościoły palić, a drudzy chcą budowania kolejnych świątyń. On wyroków nie wydaje. Na szczęście.
'Kler' w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego MATERIAŁY PRASOWE
Dla Smarzowskiego Kościół to firma jak inne, korporacja, w której pracują zwyczajni ludzie, którzy idąc do pracy, ubierają się według dress code’u. Pracownicy agencji czy banków, noszą do pracy kostiumy. Pracownicy Kościoła zakładają sutanny i habity. Pod tymi ubraniami to nadal są żywi, pełni emocji i grzechu ludzie, jak my. Z tą tylko różnicą, że jeśli jesteś pracownikiem Kościoła, mówisz innym, jak mają żyć. Jesteś ich sędzią, decydujesz o tym, kto zasługuje na niebo, a kto nie, masz wzbudzać zaufanie i respekt.
Oto czterech pracowników korporacji. Jeden jest księdzem na wsi. Pije. Zawala robotę, zapomina o celibacie, choć nie o liczeniu pieniędzy od wiernych. Drugi to karierowicz, który gdyby nie koloratka, byłby modelem. Ulizany, wyżyłowany, modny korposzczur gotowy na wszystko, by osiągnąć cel, czeka tylko cierpliwie, wkuwając przydatne w Rzymie włoskie słówka, na swój moment. On nadejdzie. Trzeci to człowiek z ludu, prosty, empatyczny, który poniesie konsekwencje swoich czynów i przyjdzie mu zapłacić za grzechy swoje i innych. No i czwarty. Typowy twardy szef korporacji, dyrektor zarządzający, który broni firmy, w której pracuje, przed wszelkimi atakami; jeśli trzeba, zamiecie pod dywan, zapłaci, zadzwoni, wrzaśnie. Jest nietykalny, bo całe swoje, jak twierdzi, pełne poświęceń życie, działa przecież dla dobra swojej firmy, a jej dobro, Kościoła, jest najważniejsze i nie liczy się z niczym i nikim.
Znamy takich ludzi, widujemy ich codziennie. Tylko u Smarzowskiego mają oni sutanny, a nie garsonki za miliony monet i na tym polega wielkość tego filmu, który tytułowy kler pierwszy raz w polskim kinie i w dyskusji publicznej uczłowiecza. Pokazuje bez nakolannictwa, retuszu i litości, że to są zwykli ludzie, ich kręgosłupy moralne połamano w dzieciństwie, a emocje zbrukano. To zranione i poniżone, czasem żądne zemsty, dzieci w ciałach zwyczajnych mężczyzn, ale w sutannach. Dzięki wielkim kreacjom Gajosa, Więckiewicza, Braciaka i Jakubika to mężczyźni z krwi i kości. Jak nasi mężowie, ojcowie, sąsiedzi. Zwykli ludzie. Zmęczeni, gadający brednie, ulegający pożądaniu, brudni i spoceni, jak my. Bez sacrum.
'Kler' w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Robert Więckiewicz i Joanna Kulig BARTEK MROZOWSKI
To nie jest tylko film o pedofilii. To jest film o grzechach Kościoła, a tych jest sporo. Wierni rzucający co niedziela na tacę grosiki i odbębniający na mszy "Ojcze nasz..." zobaczą po raz pierwszy w polskim kinie sceny pokazujące to, co Kościół i jego pracownicy z ich daniną robią. Wiem jednov- Vito Corleone i bohaterowie serialu "Gomorra" mają więcej wdzięku. Wierni zobaczą, jak zamiata się pod dywan afery i jak można jednym telefonem zaszantażować ludzi władzy, policję i media. Zobaczą, że rządy się zmieniają, ale Kościół dogada się z każdym i za każdą cenę. Wierni zobaczą, jak to jest być urzędnikiem Boga na Ziemi, który ponad wszystko ceni sobie kostium, który czyni go bezkarnym. To jest film o ludziach, którzy są ponad prawem, ludzkim i boskim.
To też film o nas. Polskie kino od jakiegoś czasu, głosami artystów, których powinnością jest "wąchać swój czas", pokazywało płytkość wiary i sprowadzenie jej do pustego ceremoniału, który trzeba odbębnić, bo co ludzie powiedzą. Bo krzyż na ścianie w Polsce trzeba mieć. I pogrzeb katolicki. Takie filmy, jak "Wesele", "W imię", "Cicha noc", "Twarz" czy "Wieża. Jasny dzień", pokazują zaściankowość Kościoła i nienadążanie za zmianami, jego strach wobec wszelkiej inności, hermetyczność oraz jego wiernych, obębniających rytuały, modlitwy i bezrefleksyjnie odbijających kartę, jak w fabryce, co niedziela, na wejściu do świątyni, przy jednoczesnym niezaspokojonym pragnieniu sacrum.
Kościół to ludzie, a ta potężna instytucja nie ma nic wspólnego z tym, co widać w serialu "Ojciec Mateusz" albo w czytance na religii. To grupa ludzi, którzy stoją ponad prawem, mówiąc innym, jak żyć, samemu będąc utopionym w grzechu. To nie jest film o złej instytucji, to opowieść o ludziach, którzy dostali w swoje brudne ręce coś, co im się nigdy nie należało, o obrzydliwych oportunistach, materialistach, którzy tę instytucję hańbią i o wiernych, którzy się na to godzą. Bo nikt nie ma prawa i odwagi wystąpić przeciwko Bogu, prawda? Tak zostaliśmy nauczeni na religii, z której wyrzuca się dzieci mówiące, że to wybuch stworzył świat i gdzie każda najmniejsza wątpliwość wobec działań kościoła i jego urzędników interpretowana jest jako atak na Boga. Na wiarę i Polskę.
'Kler' w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego BARTOSZ MROZOWSKI
"Kler" to film wybitny i najlepszy, który Smarzowski zrobił. Jeśli prawdziwi artyści są po to, by nas wyrywać ze strefy komfortu i nami wstrząsać, to Smarzowski to właśnie robi. Mówi nam: "Nie lękaj się. Miej wątpliwości. Myśl".