Choć od wypadku lotniczego, do którego doszło 8 września w masywie leśnym na Magurce Wilkowickiej w woj śląskim, upłynęło trochę czasu, na jaw wychodzą nowe okoliczności. Fakt24.pl ma relację pana Michała, który feralnego dnia wynajął chatę na swoje wesele i chcąc nie chcą był świadkiem upadku wiatrakowca - lekkiego samolotu z wirnikiem, jak w śmigłowcu. Jak twierdzi, pilot nie pomógł rannej pasażerce. "Mówiła, że się wykrwawia, ale to w ogóle go nie obchodziło. Mój kolega wyciągnął ją z tej kabiny. Miała rozerwany mięsień na podudziu. Wezwaliśmy ratowników" - mówi w rozmowie z Fakt.24.pl zbulwersowany pan młody.
Według dziennika, pilotem maszyny, która rozbiła się w Beskidzie Śląskim, był znany ginekolog z Krakowa. Mężczyzna początkowo upierał się, że leciał sam, a ranna kobieta to przypadkowa poszkodowana. Dopiero podczas przesłuchania przez bielskich policjantów przyznał się, że miał pasażerkę.
Mężczyzna miał raz jeszcze zakłócić spokój weselników, kiedy wieczorem na miejscu wypadku zjawił się z lawetą. "Kazał nam przesunąć samochody, żądał, by go wpuścić. Żona wpadła w histerię, bo jeszcze jej lawety brakowało na weselu" - mówi świadek.
Co innego mówi lekarz. "Policja źle mnie potraktowała, a ludzie na weselu pijani krzyczeli, że zepsułem im imprezę, omal nie zostałem pobity" - mówi Fakt24.pl pilot wiatrakowca.
Główną przyczyną wypadku na Magurce Wilkowickiej była zła pogoda. Wstępnie ustalono, że pilot wiatrakowca zdecydował się na tzw. lądowanie zapobiegawcze ze względu na panujące złe warunki atmosferyczne: padający deszcz i gęstą mgłę. W czasie tego manewru maszyna zahaczyła o drzewo, spadając na ziemię.
Tydzień na Gazeta.pl. Tych materiałów nie możesz przegapić! SPRAWDŹ