O zamyśle utworzenia czwartej dywizji MON mówiło już od kilku lat. W niedzielę oficjalnie ogłoszono, że decyzja zapadła. Na uroczystości w Siedlcach minister Mariusz Błaszczak poinformował, iż będzie to 18. Dywizja Zmechanizowana. Ma to być nawiązanie do 18. Dywizji Piechoty, słynnej "Żelaznej Dywizji" z okresu międzywojennego i do obchodów stulecia odzyskania niepodległości w 1918 roku.
Na dowódcę tej nowej współczesnej dywizji wyznaczono generała brygady Jarosława Gromadzińskiego. Jego zadaniem na najbliższy czas ma być utworzenie nowego dowództwa w Siedlcach. Na razie przybędzie więc "wodzów". "Indian" przybędzie niewiele, a i tak będzie problem ze sprzętem dla nich. - Nie jest tworzone nic nowego czy dużego. Minister mówi, że tworzymy dywizję, ale faktycznie większa jej część już jest - mówi Cielma.
Nowa 18. Dywizja jest formowana ogólnie w południowo-wschodniej Polsce. Według deklaracji MON jest to wzmacnianie ściany wschodniej i zwiększanie sił na kierunku, z którego najbardziej prawdopodobna jest agresja. Ma to być naprawianie błędów poprzedników, ponieważ do 2011 roku funkcjonowała na tym obszarze 1. Warszawska Dywizja Zmechanizowana, jednak na fali redukcji wojska została zlikwidowana.
Rejon formowania nowej 18. Dywizji Zmechanizowanej Marta Kondrusik/gazeta.pl
Teraz nowa ma się oprzeć na tym, co zostało po tej starej. 18. Dywizja nie będzie bowiem budowana od podstaw, czyli nie będą tworzone trzy nowe brygady i dodatkowe oddziały wsparcia, liczące łącznie około 15 tysięcy ludzi. Do tej nowej zostanie włączona 1. Warszawska Brygada Pancerna (kiedyś w 1. Dywizji, teraz w 16. Dywizji) oraz 21. Brygada Strzelców Podhalańskich (po rozwiązaniu 1. Dywizji została samotna). Będzie brakować trzeciej brygady, która ma zostać utworzona (tą ze starej dywizji warszawskiej rozwiązano).
Brakującą jednostkę można też utworzyć sposobem, choć oficjalnie MON nic na ten temat nie ujawniło. Zarówno 1. jak i 21. Brygada mają niestandardową strukturę, ponieważ zamiast z trzech batalionów składają się z czterech. Wystarczy więc zabrać im po jednym, dodać jeden zupełnie nowy i już jest podstawa nowej brygady. Tym sposobem nowej 18. Dywizji można zapewnić pełen stan brygad, tworząc tylko jeden dodatkowy batalion liczący mniej niż tysiąc ludzi.
Schemat podstawowej struktury dywizji Marta Kondrusik/gazeta.pl
Większym problemem będzie stworzenie oddziałów wsparcia dla tychże brygad. Obecnie standardowa dywizja Wojska Polskiego ma poza trzema brygadami pułk artylerii i pułk obrony przeciwlotniczej. Dowódca dywizji może używać ich do wspierania poszczególnych brygad, które same w sobie mają jedynie ograniczoną artylerię i broń przeciwlotniczą.
Problem w tym, że nie ma skąd "sposobem" wziąć tychże pułków. - To największe i najdroższe wyzwanie - mówi Cielma. Wojsko nie ma w nadmiarze uzbrojenia dla takich pułków, zwłaszcza że to już posiadane w większości jest przestarzałe i oczekuje na modernizację. Nowe jest już kupowane w ramach programów Krab (armatohaubice) albo ma być kupowane w ramach programów Homar (wyrzutnie rakiet dalekiego zasięgu) i Narew (obrona przeciwlotnicza krótkiego zasięgu).
Być może MON nowy sprzęt skieruje do pułków 18. Dywizji, która jest w ocenie ministerstwa na kluczowym kierunku obrony. Pozostałe będą musiały dłużej używać przestarzałego. Jest też możliwe, że w miarę przekazywania nowoczesnego uzbrojenia do starych dywizji ich sprzęt trafi nie na złom, ale na wschód.
Jak mówi Cielma, poważnym problemem będzie też znalezienie ludzi do obsługi tego sprzętu. - Już dzisiaj brakuje kadr w pułkach artylerii i przeciwlotniczych, bo w ostatnich latach mocno ograniczono szkolenie nowych - tłumaczy ekspert. Sale wykładowe w toruńskim Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia mają świecić pustkami.
Pomimo tego pomysł wzmacniania wojska na wschodniej granicy Cielma określa jako dobry. - Siedlce, Zamość czy Przemyśl to bramy do Polski - mówi redaktor naczelny "NTW". Problem w tym, że wojsko ma wiele innych palących potrzeb. - Gdyby ktoś chciał realnie i szybko poprawić bezpieczeństwo Polski, to by wzmacniał to, co już jest, a idziemy w budowanie nowych struktur - mówi Cielma.
Ekspert zwraca uwagę, że dzisiaj większość z polskich brygad jest brygadami tylko na papierze, bo brakuje w nich ludzi i są "skadrowane". Część sprzętu stoi w garażach i magazynach, bo nie ma kto go obsługiwać. Nie wiadomo, jak jest dokładnie, bowiem stopień skadrowania jednostek to tajemnica.
Zdaniem Cielmy problemem jest też to, że polskie dowództwa dywizji są bardzo słabe. Choć mają kierować działaniami brygad oraz pułków i koordynować ich współpracę z sobą nawzajem oraz resztą wojska, to w praktyce mają za mało ludzi, aby robić to sprawnie. - Dobrze pokazują to podstawowe liczby. Dowództwo dywizji USA liczy około 800 ludzi. Polskie około 150 - mówi Cielma. Dobrze byłoby więc je wzmocnić i dać więcej oficerów do pracy w sztabie.
Dodatkowo tworzenie nowej dywizji, nawet przy użyciu tego co już jest, będzie kosztowało dużo pieniędzy. Podczas niedawnych targów zbrojeniowych w Kielcach podczas panelu organizowanego przez portal "Defense24" pokazano wyliczenia, z których wynikało, iż będzie to co najmniej 35 miliardów złotych w ciągu dziesięciu lat. Choć budżet MON ma systematycznie rosnąć, to pomimo tego jest napięty do granic możliwości przez zakupy bardzo drogiego nowoczesnego uzbrojenia i trzy już istniejące dywizje mają większość sprzętu przestarzałego.
Nowa dywizja jest więc co do zasady słusznym pomysłem, ale realnie w najbliższych latach nie wzmocni polskiego wojska. Co więcej, wymusi rozproszenie i tak już ograniczonych środków. - Krok w dobrą stronę, ale niewiele zmienia. Będzie dobrze wyglądało na slajdach. Wydaje mi się, że tu znów za dużo mieli do powiedzenia politycy, a nie wojskowi - podsumowuje Cielma.
Tydzień na Gazeta.pl. Tych materiałów nie możesz przegapić! SPRAWDŹ