Do niebezpiecznej sytuacji doszło z samego rana w środę. Ratownicy nie zdążyli nawet zacząć dyżuru - kończyli właśnie rozgrzewkę. Interweniowali natychmiast, kiedy okazało się, że dwie dziewczynki wpadły do rowu przy drewnianym falochronie. Ich czworo opiekunów w tym czasie rozkładało parawany. Dzieci nikt nie pilnował.
- To nagminne zachowanie. Niestety - mimo ostatnich dramatycznych przypadków utonięć i apeli w mediach - ludzie niczego się nie nauczyli - tak zdarzenie skomentował dla Wirtualnej Polski szef ratowników w Ustce, Piotr Wasilewski. - Przecież nawet pokazywaliśmy nagranie, że przy drewnianych palach dno nagle opada i może być tam ponad 3 m głębokości - zaznaczył.
Jak mówi szef ratowników, w odpowiedzi na ostatnie wydarzenia oraz tegoroczną ogromną liczbę utonięć, ratownicy na dyżurach stosują nową metodę zapobiegania tragediom - zwracają opiekunom uwagę tak, aby słyszeli to inni ludzie na plaży .
CZYTAJ TAKŻE: Tragedia w Darłówku potwierdziła straszne dane. Polska jest na dnie statystyk utonięć w UE
- Jeśli chodzi o dzieci przestaliśmy mieć skrupuły. Sięgamy za każdym razem za megafon i staramy się mówić dosadnie i głośno tak, aby inni też zwrócili uwagę na przykład nieodpowiedzialności - podkreślił Wasilewski. - Musimy jakoś wstrząsnąć ludźmi. Nasze uwagi przez megafon słyszy nie tylko rodzic. Wstaje też "pół plaży", żeby zobaczyć, co się dzieje. Dopiero wtedy ojciec - czerwony już ze wstydu - zdaje sobie sprawę, że chodzi o jego dziecko i zaniedbanie, którego się dopuścił - dodał.