Rohindżowie - muzułmańska mniejszość etniczna z Mjanmy (Birma) jest opisywana jako "najbardziej prześladowany lud na świecie". Od dekad są dyskryminowani, nie posiadają obywatelstwa w Mjanmie, a ich prawa nie są przestrzegane. Z tego powodu wielu uciekło z kraju. Na przełomie sierpnia i września 2017 roku w stanie Rakhine doszło do czystki etnicznej na Rohindżach. Pod pretekstem odwetu za działania bojowników Rohindża armia Mjanmy oraz buddyjscy ekstremiści zaatakowali cywilów. W zaatakowanych wsiach zabijano mężczyzn, kobiety gwałcono, a dzieci palono żywcem wraz z domami. Szacuje się, że zginęło 10 tys. osób.
Ludzie zaczęli masowo uciekać za najbliższą granicę - do Bangladeszu. W sumie schroniło się tam 900 tys. osób - ogromna większość Rohindżów. W sierpniu mija rocznica początku czystki i ucieczki z Mjanmy. Jak opisuje Reuters, ludzie nadal uciekają przed prześladowaniem.
W gigantycznych obozach dla uchodźców pracowała w tym roku Marta Kaszubska, konsultantka organizacji pomocy humanitarnej. Kaszubska współpracuje m.in. z czeską organizacją People in Need oraz Polską Akcją Humanitarną.
Marta Kaszubska: Bangladesz nie jest krajem dobrze prosperującym ekonomicznie i nie jest to łatwa sytuacja. Rząd Bangladeszu mimo to przyjął uchodźców. A zwykli obywatele odpowiedzieli na potrzeby przybyszów sami z siebie. Pierwsze pomagały lokalne organizacje. Ich pracownicy najszybciej byli na miejscu z podstawową pomocą. To było bardzo piękne i ludzkie zachowanie. Jak porównamy przyjęcie setek tysięcy uchodźców przez kraj, który nie ma na to funduszy z tym, co się dzieje np. w Europie, to robi wrażenie. Chciałabym, żeby europejskie rządy były tak samo otwarte na uchodźców.
Pojawienie się tylu uchodźców bardzo wpływa na społeczność lokalną. Ludzie, żyjący w rejonie przygranicznym, mieli swoje pola, uprawy, domy. Sami nie byli zamożni. To najczęściej rybacy, rolnicy. Teraz połacie terenu są zajęte przez obozy i nie ma jak uprawiać roli. Stracili swoje źródło utrzymania. Ale mimo wszystko goszczą Rohindżów i pomagają im.
Dochodzi do sytuacji, że Rohindżowie dostają więcej pomocy humanitarnej niż mieszkańcy i dzielą się z lokalną populacją. Chodziłam po obozach i widziałam, jak Rohindżowie przekazują ubrania czy jedzenie samotnym kobietom w trudnej sytuacji pochodzącym z lokalnej społeczności. To było wzruszające.
(Na mapie widać "mega-obóz" Kutupalong, gdzie mieszka ok. 600 tys. osób)
Działa tam coraz więcej organizacji, ale układ polityczny i biurokratyczny utrudnia inicjowanie działań pomocowych. Pomoc humanitarna jest niezależna i neutralna, kieruje się swoimi zasadami. A rząd ma swoje interesy, które czasem nie są z nimi zgodne. Pomagający chcą budować porządne domy i infrastrukturę, zapewniać edukację, szpitale. Z kolei władze Bangladeszu wolałyby, aby uchodźcy pozostali tam jak najkrócej. Ich obecność ma być tymczasowa, w związku z czym pomoc także powinna być tymczasowa.
W dalszym ciągu przybywają tam tysiące osób. Największym problemem jest to, że obozy są przepełnione i olbrzymie. Tymczasowe schronienia uchodźców zbudowano jedne przy drugich bo nie ma miejsca. Nie ma prywatności. Jest strasznie gorąco. Teraz do wszystkich problemów doszedł monsun. Obozy leżą na wzgórzach i schronienia mogą się zsuwać jedne na drugie. W dolinach tworzą się rzeki.
Monsun i cyklony są bardzo niebezpieczne. Organizacje pomocowe nie mogły wybudować niczego trwałego. Dopiero miesiąc przed porą deszczową rząd Bangladeszu zgodził się na budowę trwalszych struktur. Wtedy było już za późno.
Większość schronień jest zbudowana z bambusa, folii i blachy falistej na dachu. Jak przyjdzie cyklon, to wszystko będzie latało. To będzie bardzo, bardzo niebezpieczne. Na teraz jedynym rozwiązaniem jest po prostu zdjęcie tych dachów i schowanie ich, aby nie porywał ich wiatr, a takie rozwiązanie to jak wiemy nie jest bezpieczne.
Pomoc humanitarna jest już teraz na szczęście dość zorganizowana. Przeważnie instytucje ONZ-towskie koordynują pracę organizacji zagranicznych i lokalnych. Ta pomoc jest już dość sprofesjonalizowana. Cieszy mnie, że to nie jest już działalność, która polega tylko na wysyłaniu gdzieś konwoju, co nie zawsze jest trafne. Koszty tego były bardzo duże. Teraz patrzy się, jak wykorzystać lokalne zasoby i wspierać ludzi lokalnych w niesieniu pomocy.
Oczywiście rozmawiałam, choć trudno zadaje się te pytania. Moim zadaniem była współpraca z uchodźcami i planowanie projektu budowy schronień, a nie pytanie o to, co jak okrutne doświadczenia w Mjanmie wpłynęły na ich psychikę. Pierwsza zasadą pracy humanitarnej jest "nie szkodzić" i nie można wzmacniać traumy, przez wypytywanie o nią. Ale nawet z tego, co widziałam można zrozumieć, jak ludziom jest bardzo trudno. Kobiety przeważnie nie wychodzą ze swoich schronień. Na małej przestrzeni domostwa może siedzieć po 15 osób. Widać po twarzach, że są przestraszeni. Czytałam w raportach o kobietach, które teraz rodzą dzieci z gwałtów, popełnionych przez żołnierzy, trudno sobie wyobrazić jakie to straszne doświadczenie.
Obozy Rohindżów w Bangladeszu Fot. Marta Kaszubska / Archiwum prywatne
Na pewno jest to wyzwanie i psychologiczne, i fizyczne. Ale ta praca daje też bardzo dużo satysfakcji. Człowiek czuje, że robi coś sensownego. Historie ludzi, których spotykamy, są bardzo przygnębiające i w pewnym momencie pracownik humanitarny wyrabia w sobie taką zdolność patrzenia na to winny sposób. Zawsze jest uczucie, ale uczymy się żeby ono nie przeszkadzało nam w funkcjonowaniu. Gdybyśmy nad każdą osobą stanęli i zapłakali w momencie, gdy ją spotykamy, to niekoniecznie byłoby to dla tej osoby dobre, ani także produktywne. Mamy zadanie do wykonania. Aby utrzymać dobrą formę psychiczną, pracownicy humanitarni mogą korzystać z sesji terapeutycznych.
To bardzo ważny temat. Fakt, że obecnie pomoc humanitarna bierze pod uwagę wpływ na środowisko. Bangladesz jest przykładem tego, jak ten wpływ może być bardzo intensywny. W rejonie obozów masowo wycinane są lasy. Ludzie muszą mieć na czym gotować i nie ma alternatywnych rozwiązań. Inną kwestią są zwierzęta. W miejscu dzisiejszych obozów przebiegają ścieżki migracji słoni. Co jakiś czas zdarza się, że wielkie zwierzę wchodzi do obozu i niszczy schronienia, co rodzi popłoch.
Rząd Bangladeszu negocjuje z rządem Mjanmy i ale nie naciska uchodźców do powrotu dopóki nie zostanie ustalona umowa o repatriacji. Ale na razie władze nie zapewniają tego, co jest konieczne. Rozmowy na szczeblu politycznym są bardzo ważne i jeżeli odbędą się z sukcesem to są w stanie rozwiązać tragedię ludzką. W pracy humanitarnej zawsze trzeba podchodzić z nadzieją. Bez tego nie warto próbować. Ale z drugiej strony widzę, jak trudna jest obecna sytuacja. Nieprędko uda się zażegnać konflikt tak, by repatriacje były możliwe i bezpieczne.
Rohindżowie chcieliby wrócić, ale tylko wtedy, kiedy będą mieli po pierwsze obywatelstwo, po drugie dostęp do ziemi i do domów, a po trzecie podstawowe prawa - do edukacji, opieki zdrowotnej itd. czyli zapewnione im będą podstawowe prawa człowieka. Doświadczyli strasznych wydarzeń w Mjanmie, ale z drugiej strony Stan Rakhine w Mjanmie to ich ziemia, ich kraj. Ale repatriacja nie może się opierać tylko na deklaracjach. Muszą dostać obywatelstwo, mieć takie same prawa, możliwość głosowania, organizowania się, praktykowania swojej religii. By to osiągnąć, trzeba rozmawiać nie tylko z władzą, ale też społeczeństwem birmańskim.
Społeczność międzynarodowa bardzo atakuje Aung San Suu Kyi i wywiera presję, żeby zabrała głos. Są łamane prawa człowieka, ONZ uznaje sytuację za czystkę etniczną, a nawet ludobójstwo. Zdawałoby się, że laureatka Pokojowej Nagrody Nobla powinna się wypowiedzieć. Z drugiej strony większość Birmańczyków jest nieprzychylna Rohindżom, a to oni wybrali Aung San Suu Kyi i ona ich reprezentuje. Mi samej trudno jest oceniać to zachowanie, ale czysto po ludzku chciałabym, żeby zaangażowała się w ochronę mniejszości Rohindżów. Rozumiem też, że ona za dużo nie może. Żadne większe decyzje nie przejdą bez zgody wojska. Mogłoby dojść do ponownego przewrotu.
Obozy Rohindżów w Bangladeszu Fot. Marta Kaszubska / Archiwum prywatne
Buddyjska większość w Mjanmie boi się muzułmańskiej mniejszości. Wśród buddystów dochodzi do radykalizacji, czego przykładem jest mnich Wirathu. Buddyzm jest generalnie pokojową, inkluzywną religią. A Wirathu wprost szerzy mowę nienawiści i atakuje muzułmanów. Przekonuje społeczeństwo, że muzułmanie chcą przejąć władzę i zwyczaje w kraju i wygonić buddystów. To o tyle absurdalne, że wyznawcy islamu to zdecydowana mniejszość (ok. 4 proc. - red.) w kraju. Także radykalizacja części muzułmanów na świecie nie wpływa pozytywnie na to, jak ludność kraju postrzega Rohindżów. A rządowi daje argumenty.
Myślę, że można było wnioskować , że sytuacja zmierza w takim kierunku. Kiedy mniejszość jest źle traktowana, poniżana, nie ma dostępu do edukacji, rozwoju, normalnego życia, to mniejszość zaczyna walczyć o swoje prawa, ale też się radykalizuje. Ludzie chcą mieć wolność i móc żyć w spokoju. A sytuacja Rohindżów była coraz gorsza. Wiadomo było, że dojdzie do tragedii, tylko nie wiadomo było dokładnie kiedy.
Na razie władze zgadzają się, by Rohindżowie byli w Bangladeszu. Ale widać, że pozostaną tam dłużej niż jeszcze kilka miesięcy. Obawiam się, że to będą lata. Nie widzę, aby rząd Mjanmy miał zgodzić się na przyznanie im praw i obywatelstwa w najbliższej przyszłości. Za rok zagrażać będą uchodźcom cyklony i kolejna pora deszczowa. Dlatego potrzebne jest polityczne rozwiązanie lub przekonanie i wsparcie rządu Bangladeszu w trwalszej pomocy Rohindżom, by przebudować obozy. Nawet ze zgodą trudno będzie to zrobić. Tam jest ogromna liczba ludzi, a miejsca brakuje. Jakimś rozwiązaniem byłoby przesiedlenie uchodźców do innych części Bangladeszu, ale na razie rząd się na to nie zgadza. Ale wierzę, że jeśli Mjanma nie zgodzi się na nadanie obywatelstwa, to władze Bangladeszu bardziej się na nich otworzą.
Myślę, że najlepszą możliwością pomocy jest wpłacanie na organizacje humanitarne, które są godne zaufania. Nawet jeśli chcielibyśmy jechać i pomagać na miejscu, to może się okazać, że niekoniecznie mamy umiejętności czy zrozumienie sytuacji. Dlatego warto zaufać komuś, kto ma doświadczenie i struktury operacyjne do wdrażania efektywnej pomocy humanitarno-rozwojowej.
Polska Akcja Humanitarna apeluje o wsparcie programu pomocy dla Rohindżów szczególnie w okresie monsunu. Można ich wesprzeć przelewem na konto PAH: Alior Bank S.A. 02 2490 0005 0000 4600 8316 8772 z dopiskiem „SOS Rohingya”, przez stronę pah.org.pl, lub dołączając do klubu PAH SOS i wspierając PAH comiesięczną darowizną.