Samolot turbośmigłowy Q400 należący do linii Horizon Air wystartował w piątek około 20:30 czasu lokalnego bez zezwolenia z lotniska w Seattle. Kilkadziesiąt minut później maszyna rozbiła się na wyspie Ketron położonej w systemie wąskich zatok Pacyfiku na południowych przedmieściach miasta.
Za sterami siedział 29-letni Richard Russell, który według śledczych mógł mieć skłonności samobójcze. Mężczyzna pracował m.in. przy wyładowywaniu bagażu, nie miał licencji pilota.
Trwa wyjaśnianie okoliczności tragedii. Zdaniem ekspertów, teoretycznie takich sytuacji jak w Seattle uniknąć nie można, także na innych, nowoczesnych i świetnie strzeżonych lotniskach. - Do kokpitu muszą wchodzić również osoby, które nie są pilotami. Trzeba na przykład wysprzątać to miejsce, zatem musi być tam wpuszczany także personel odpowiadający za porządek - mówi w rozmowie z Gazeta.pl ekspert lotnictwa Wojciech Łuczak z Agencji Lotniczej Altair.
- Po tym, co się wydarzyło z niemieckim pilotem Andreasem Lubitzem, który celowo rozbił samolot w 2015 r. i po tym, co stało się teraz, należy skierować uwagę na zdrowie psychiczne personelu naziemnego i latającego. To są tylko ludzie, poddawani stresowi wynikającym z ich zawodu, nacisku, w jakim żyją, rodzinnej sytuacji - dodaje Wojciech Łuczak.
Rzecznik Portu Lotniczego Poznań-Ławica Błażej Patryn zwraca z kolei uwagę, że "nie da się stworzyć paragrafów na wszystko". - Taka sytuacja jest teoretycznie możliwa wszędzie - twierdzi.
Dodaje, że są sytuacje, gdy w środku nie ma załogi: na przykład, gdy pilot dokonuje obchodu maszyny przed odlotem. - Dlatego tak ważne są kwestie zabezpieczenia samolotu przez linie lotnicze, chociażby poprzez zamykanie drzwi do kokpitu nie tylko na czas lotu, ale również na ziemi - twierdzi Błażej Patryn.
- Taka sytuacja jak Seattle teoretycznie mogłaby się zdarzyć, gdyby w Łodzi był zbazowany samolot. Nocą, kiedy załoga opuszcza lotnisko, do samolotu nieograniczony dostęp mają mechanicy, osoby sprzątające itp. - komentuje z kolei Wioletta Gnacikowska z Portu Lotniczego Łódź.
- Jednak ewentualne uprowadzenie raczej nie miałoby szans powodzenia. Nasze lotnisko nie jest duże i nawet gdyby jakiś pracownik wykonywał nietypowe czynności np. usuwał klocki spod kół, na pewno zostałby zauważony - podkreśla.
- Bardzo mało prawdopodobne, żeby na łódzkim lotnisku mogło dojść do podobnej sytuacji, jak w Seattle. Dostęp do płyty postojowej jest bardzo ograniczony i kontrolowany. Samoloty linii Ryanair, Lufthansa i przewoźników czarterowych stoją na płycie krótko. Załogi nawet nie wychodzą na zewnątrz. Wysadzają pasażerów, zabierają kolejnych i odlatują. W przypadku samolotów biznesowych i innych, które zwykle pozostają u nas na dłużej, załoga przed wyjściem z maszyny zamyka i plombuje drzwi - wyjaśnia Wioletta Gnacikowska.
Pojawia się także pytanie, jak mężczyzna bez licencji pilota mógł uruchomić pasażerski samolot i nim wystartować. Według byłego pilota Lesa Abenda, obecnie publicysty lotniczego, niewykluczone, że mężczyzna korzystał wcześniej z symulatora.
"Grupa hobbystów bierze udział w lataniu na "fałszywym samolocie". To, jak ta symulacja jest wyrafinowana, zależy jedynie od pieniędzy, które jesteś w stanie na to przeznaczyć. Programy komputerowe oferują różne możliwości, od samolotów Piper Cub do Boeinga 777" - zauważa w tekście opublikowanym na CNN.
- Dzisiaj ludzie są bardziej przystosowani do obsługi różnych urządzeń, niż jeszcze 50 lat temu. Kiedyś zawód pilota był zawodem czarodzieja, ludziom wydawało się, że to nadczłowiek. Teraz jest inaczej - mówi nam Wojciech Łuczak. - Wszystkie samoloty rejsowe są wyposażone w autopilota, którego trzeba umieć tylko obsługiwać - dodaje.