Dzisiaj pierwszy dzień ogólnopolskiego protestu policjantów. W związku z akcją protestacyjną funkcjonariusze zamiast mandatów za drobne przewinienia będą karali pouczeniami - dotychczas rzadszą formą kary.
Policjanci domagają się 650 zł podwyżki i corocznej waloryzacji płac. Funkcjonariusze chcą też, by powróciły uprawnienia emerytalne, które zakładają możliwość przejścia na emeryturę po 15 latach służby (teraz mogą to zrobić po 25 latach). Kolejne postulaty to 100 proc. wynagrodzenia chorobowego za pierwsze 30 dni, które teraz wynosi tylko 80 proc. oraz płatne nadgodziny. Policjanci żądają też uzupełnienia braków kadrowych.
O tym, jak duże poparcie ma akcja protestacyjna wśród funkcjonariusze najlepiej świadczy to, że w ankiecie referendalnej za otwartym protestem opowiedziało się 99 proc. spośród 30 tys. policjantów.
- Nie sądziłem, że ja, jako szef związku, który wprowadza akcję protestacyjną, będę musiał studzić głowy moich kolegów. Wzburzenie w środowisku jest przepotężne i ta czara goryczy już się przelała - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Rafał Jankowski, przewodniczący Zarządu Głównego NSZZ Policjantów. - Protest będzie trwał do odwołania, nie planowaliśmy końca. Może być tak, że go przerwiemy, ale najprawdopodobniej stanie się to wtedy, gdy nasze postulaty zostaną zrealizowane - dodał.
Do protestu odniósł się Joachim Brudziński. "Drzwi mojego gabinetu są zawsze szeroko otwarte dla strony społecznej. Rozmawiamy szczerze i na argumenty, wiele z tych argumentów przedstawianych przez przedstawicieli związków zawodowych uważam za zasadne. Liczę, że znajdziemy drogę do racjonalnego porozumienia" - napisał na Twitterze szef resortu.
Przewodniczący Jankowski przyznał, że rzeczywiście dopiero po objęciu urzędu przez Brudzińskiego rozmowy zaczęły się toczyć i wielu sprawach minister zgadza się z policjantami. - Problem w tym, że MSWiA przytacza liczbę rozmów, a ja bym chciał, żebyśmy się nie licytowali liczbą rozmów, a tym, co został zrobione - dodaje przewodniczący Zarządu Głównego NSZZ Policjantów.