Do TOPR zadzwoniła kobieta mówiąc, że jej mąż i jego kolega zostali porażeni piorunem na Giewoncie. Ratownicy mieli problem ze skontaktowaniem się z turystami przez telefon. W końcu wśród szumów i trzasków usłyszeli, że mężczyźni są mocno poparzeni. Turyści przekonywali jednak, że nie potrzebują pomocy i będą samodzielnie schodzić na Halę Kondratową.
Mimo to jeden z ratowników, który pomagał innej kontuzjowanej turystce, ruszył w kierunku mężczyzn. Spotkał ich tuż przed godz. 18 i stwierdził, że powinni trafić do szpitala. Po turystów wyjechał z centrali TOPR samochód i dwóch ratowników. Gdy turyści już byli w aucie, zmienili zdanie i uznali, że nie chcą jechać do szpitala.
"Podczas podpisywania druków o odmowie transportu do szpitala, jeden z turystów zasłabł i upadł na ziemię. Spowodowało to kolejną zmianę ich decyzji. O godz. 19.22 ratownicy dostarczyli ich do szpitala" - czytamy w komunikacie TOPR.
Według ratowników turyści dość późno zdecydowali się na wyjście na Giewont. "Podczas podejścia zaczął padać deszcze i słychać było oznaki zbliżającej się burzy. Mimo to kontynuowali wejście" - twierdzą TOPR-owcy.