Po kilka godzin trwały przesłuchania Marka Zuckerberga przed obiema izbami amerykańskiego parlamentu. Szef Facebooka został zaproszony w związku z aferą Cambridge Analytica i wykorzystaniem danych milionów użytkowników w próbie wpłynięcia na wybory. Jednak tematyka była znacznie szersza i dotyczyła działalność portalu i kwestii bezpieczeństwa w szerokim spektrum.
O przesłuchaniu Zuckerberga i możliwych konsekwencjach dla Facebooka i jego użytkowników rozmawialiśmy z doktorem Dominikiem Batorskim, socjologiem internetu z Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW.
Dr Dominik Batorski: Po pierwsze widać było, że szef Facebooka sprawnie sobie radził, był dobrze przygotowany. Co innego parlamentarzyści. Senatorowie często nie mieli pojęcia, o co pytają. Z kolei w Izbie Reprezentantów poszczególni kongresmani starali się załatwiać różne sprawy dla siebie. Ktoś zapraszał do swojego okręgu, ktoś mówił o budowaniu światłowodów. To pokazuje, że politycy też mają różne interesy, które chętnie załatwiliby z szefem Facebooka.
Ważny był wątek tego, kto jest "właścicielem" danych i co się z nimi dzieje. Zuckerberg starał się mówić o tym, co sami umieszczamy [np. zdjęcia, wpisy - red.], a nie tych danych, które Facebook o nas zbiera na stronach internetowych. Zapewniał, że każdy jest właścicielem swoich treści. Ale co innego w przypadku zbieranych np. ze stron informacji.
Pojawiły się wątki tego, że jego odpowiedzi są dobrze wyuczone, że odpowiada robotycznie. Są żarty z tego przesłuchania, ale memy czy komentarze pojawiają się dziś przy wszystkich istotnych wydarzeniach.
Nową informacją było to, że dane Zuckerberga również wyciekły do Cambridge Analytica. Ale trudno powiedzieć, na ile to prawda, a na ile zagrywka PR-owa. To na pewno bardzo zręczne, że pokazuje się jako taki sam, jak miliony innych użytkowników.
W Kongresie zapytano o to, dlaczego Facebook nie udostępnia użytkownikom danych o ich aktywności na innych stronach internetowych, które zbiera. Kiedy ściągamy zestawienie tego, co Facebook o nas wie, tych danych tam nie ma. Najpierw powiedział, że te dane też tam są, a dopiero po przerwie sprostował, że rzeczywiście takich informacji nie ma wśród tych, które możemy na swój temat zobaczyć, są tylko wnioski z nich wyciągnięte. Zapewniał jedynie, że surowe dane są przechowywane bardzo krótko.
Ponadto ktoś zwrócił uwagę, że nie każdy, kogo dane są przechowywane, ma możliwość ich zobaczenia. Nawet jeśli ktoś nie jest użytkownikiem Facebooka, to serwis może zbierać jego dane w innych miejscach. Te osoby nie mają prawa wglądu, ponieważ nie są użytkownikami. Takie działanie zostało niedawno zakazane w Belgii.
Kwestia GDPR [RODO - Ogólne rozporządzenie o ochronie danych, nowe unijne przepisy dot. ochrony danych - red.] była jednym z najciekawszych wątków. Przewijało się pytanie, czy Amerykanie będą mieć ten sam poziom ochrony, co Europejczycy. Zuckerberg mówił o takich samych rozwiązaniach, ale nie chciał potwierdzić, że użytkownicy w USA będą mieli ten sam poziom ochrony.
W Stanach Zjednoczonych prywatność nie jest wartością chronioną na poziomie krajowym. Nie ma federalnych regulacji. Użytkowników chronią jedynie regulaminy samych serwisów. W Europie to osoba jest właścicielem swoich danych, a w USA - firma, która te dane zebrała. Ponadto z RODO, które zacznie obowiązywać w maju, będziemy musieli być informowani o tym, jak zbierane i wykorzystywane są dane. W USA takich regulacji nie ma.
Deklarował, że Facebook się od tego nie uchyla i jest gotów do pracy z Kongresem.
Zdecydowanie tak. Moim zdaniem robienie takich rzeczy, jak Cambridge Analytica - a przynajmniej tego, co wiemy o ich działalności - już teraz nie byłoby w Europie możliwe. W USA było do teraz możliwe także wykorzystanie danych firm trzecich, które zajmują się gromadzeniem informacji o osobach. W Europie te firmy nawet nie działają w taki sposób.
Na pewno Facebook wcześniej wychodził obronną ręką z różnych problemów. Wprowadzano zmiany, które są dla niego korzystne. Co prawda Facebook ograniczył wyciąganie danych przez zewnętrzne firmy, co było mocno wykorzystywane. Ale za to teraz to serwis dostaje dane od innych. Wprowadzają je organizacje, które chcą dzięki tym danym kierować swoje reklamy do konkretnych osób. Np. bank, który chce reklamować się wśród części klientów, może wykorzystać ich adresy e-mail czy numery telefonów.
Po stronie użytkowników na pewno rośnie świadomość tego, jak korzystają z Facebooka. Trudno natomiast powiedzieć, czy to jakiś masowy ruch. Obawiam się, że raczej nie.
W którymś momencie szef Facebooka powiedział, że do końca roku będzie zatrudniał 25 tys. osób na świecie, których zadaniem jest filtrowanie i ocenianie treści. A co do różnic między krajami, to one są nie tylko na poziomie prawa czy języka, ale też w różnicach kulturowych. Trzeba rozumieć kontekst.
Na przykład w Polsce w ostatnich latach za istotny problem uważa się to, że Facebook blokuje niektóre konta. Że zablokował Marsz Niepodległości, że ważna jest wolność słowa, a konta są nadmiernie blokowane. Tymczasem w Niemczech dyskusja jest dokładnie odwrotna. Tam za problem uznaje się to, że Facebook zbyt wolno usuwa skrajne treści i mowę nienawiści. Wprowadzono drastyczne kary za nieusunięcie takich treści.
To całkiem trafne porównanie. Choć sporo się o takich akcjach mówi, to ja nie znam osobiście przypadków osób, które usunęły Facebooka. Najwyżej słyszałem o kilku. Nie sądzę, żeby to mogło mieć masową skalę. I to nie do końca jest odpowiedź. Jeśli mamy na Facebooku masę znajomych, wykorzystujemy go do komunikacji czy znajdowania ciekawych informacji, to trudno zupełnie się od tego odciąć. Dopóki nie ma realnej alternatywy, to trudno to zrobić.