Znany trener personalnego z Gdańska, Miłosz P., miał dotkliwie pobić swoja partnerkę Katarzynę Dziedzic. Informacje o tym, a także zdjęcia kobiety z poranioną twarzą, pojawiły się najpierw w mediach społecznościowych. Po nagłośnieniu sprawy i zgłoszeniu jej na policję 36-latek został zatrzymany.
Z ofiarą rozmawiali reporterzy "Interwencji" Polsatu. Dziedzic opisywała dziennikarzom moment pobicia. - Pamiętam tylko ten moment, że próbowałam uciec do łazienki i zamknąć drzwi. To była najgorsza sekunda w moim życiu, gdy zorientowała się, że jest za późno. Zobaczyłam szał w jego oczach. Po tym rzucił mnie na podłogę - mówiła. - Wziął moje włosy, zaczął bić o podłogę. Pamiętam, że leciała krew, czułam, że coś mi w nosie pęka - dodała.
Miłosz P. usłyszał zarzut, ma dozór policyjny i zakaz zbliżania się do kobiety - nie został jednak aresztowany. Wczoraj opublikował oświadczenie na swoim profilu w serwisie społecznościowym.
"Myślę, że już czas, żebym się wypowiedział na ten temat. To historia tego, jak można zniszczyć komuś życie, reputację w pół godziny - mówi. Mężczyzna twierdzi, że dostaje "100 SMS-ów dziennie z groźbami". Zapewnia o swojej niewinności. - Nie zrobiłem tego i to udowodnię przed sądem. To nie przypadek, że wyszedłem z aresztu. Współpracuje z policją"
- podkreślił. Zaapelował o "powstrzymanie fali hejtu" i czekanie na wyrok sądu.
- Przykro mi jest, że moja była partnerka chce się w taki sposób rozsławić - mówił mężczyzna. Sugerował, że dowody jego niewinności mają być np. w wynikach obdukcji. Sugerował też zorganizowaną "nagonkę" na siebie.