"Porwanie kobiety" przy szpitalu w Sulęcinie. Okazało się, że prawda była zupełnie inna

Kobieta wybiega z auta, mężczyzna łapie ją, zaciąga do samochodu i odjeżdża - takie zdarzenie zgłosili świadkowie policjantom z Sulęcina. Zaczęło się śledztwo w sprawie porwania.

Późnym wieczorem w wielkanocny poniedziałek policjanci z Sulęcina (woj. lubuskie) dostali zgłoszenie o możliwym uprowadzeniu. Świadkowie widzieli, jak na parkingu obok szpitala w Torzymiu kobieta wybiegła z forda. Miała wołać o pomoc. Gdy mężczyzna - kierowca - dogonił ją, siłą zaciągnął kobietę do auta i odjechał.

Świadkowie uznali to za podejrzenie, zadzwonili na policję i przez jakiś czas sami starali się śledzić forda na drodze do Świebodzina. Po chwili jednak zgubili samochód. Tymczasem policjanci zaczęli śledztwo pod kątem możliwego porwania.

Zorganizowali obławę, sprawdzili teren, monitoring, przesłuchali świadków. Ponieważ funkcjonariusze dysponowali tylko częścią numeru rejestracyjnego, musieli wytypować właściwy samochód z ponad 400, do których pasował ten fragment. 

Na koniec - zaskoczenie

W końcu udało się ustalić i odnaleźć właścicieli samochodu. Okazało się, że to małżeństwo. Wyjaśnili oni policjantom, że w drodze powrotnej od rodziców mężczyzny doszło między nimi do kłótni. Kobieta chciała wysiąść z auta w czasie jazdy; kierowca zatrzymał się. Gdy małżonka - która była pod wpływem alkoholu - wybiegła z samochodu na ulicę, mężczyzna - jak relacjonował - zatrzymał ją, by nie zrobiła sobie krzywdy. Żona potwierdziła policji tę wersję. 

Policjanci podkreślają, że - choć okazało się, że nie doszło do porwania - to zachowanie świadków było prawidłowe i godne pochwały.  

Więcej o: