Studiował z Michnikiem i Macierewiczem. Z Marca '68 pamięta lęk i "najtrudniejsze decyzje w życiu"

Patryk Strzałkowski
Najpierw było pałowanie przez milicję, później antysemicka kampania i wyjazdy - w tym tych najbliższych. Dla Zygmunta Stępińskiego Marzec 1968 to trudne i osobiste wspomnienie. Wicedyrektor Muzeum POLIN dziś dostrzega echa propagandy tamtych czasów.

Po protestach studenckich w marcu 1968 roku władze PRL rozpętały antysemicką nagonkę. Pod pretekstem "antysyjonizmu" rozprawiano się z osobami żydowskiego pochodzenia w partii komunistycznej, ale represje i nagonka dotknęły praktycznie wszystkich polskich Żydów. Co najmniej 13 tys. z nich wyjechało z Polski i straciło obywatelstwo.

W Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN od 9 marca będzie można oglądać wystawę, poświęconą tym wydarzeniom. Gazeta.pl porozmawiała z Zygmuntem Stępińskim - wicedyrektorem muzeum, ale też świadkiem i uczestnikiem wydarzeń Marca 1968.

Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl: Kim był pan w marcu 1968 roku?

Zygmunt Stępiński, Zastępca Dyrektora ds. Komunikacji i Obsługi Klienta Muzeum POLIN: Byłem studentem drugiego roku historii na Uniwersytecie Warszawskim, miałem niecałe 21 lat. Trafiłem na wydział, który był dość mocno rozpolitykowany. Dość powiedzieć, że byłem w jednej grupie z Adamem Michnikiem i Antonim Macierewiczem. Wtedy wszyscy rozmawialiśmy i debatowaliśmy razem. Adam należał do najbardziej aktywnych. Był w grupie tak zwanych komandosów.

Pan także uczestniczył w tych wydarzeniach.

Ósmego marca pamiętam bardzo dobrze. Kilka tygodni wcześniej był ostatni spektakl "Dziadów" i demonstracja studentów przed pomnikiem Mickiewicza, w której brałem udział. Ósmego byłem na uniwersytecie przed południem, zanim zaczął się wiec studencki. Po nim, uspokojony słowami rektora, razem z większością byłem gotowy do opuszczenia kampusu. W tym momencie na dziedziniec UW wjechały autobusy z - jak się wtedy mówiło - bijącym sercem partii. I po prostu spuścili nam tęgie lanie. Nie szczędzili wykładowczyń ani studentek. Schroniłem się na wydziale historii. Dopiero późnym popołudniem mogliśmy wyjść przez bramę na ulicę Oboźną.

Na tym dopiero się zaczęło.

Później był strajk na uniwersytecie i na politechnice. Zaczęły do nas docierać informacje, kogo aresztowano. Wśród zatrzymanych było wielu moich znajomych albo znajomych znajomych. Krótko potem zaczęły się chwile dla mnie osobiście bolesne.

Antysemicka kampania propagandowa. I wyjazdy.

Najpierw jako wrogów partia wskazała syjonistów, ale dość szybko przerodziło się to w obrzydliwą antysemicką nagonkę. Kiedy osiągnęła poziom wrzenia najbliżsi znajomymi i przyjaciele stanęli  przed dramatycznym wyborem: jechać czy nie jechać, już, czy jeszcze trochę poczekać? Żydów wyrzucano z partii, później z pracy i studiów. Zaczynały się pierwsze sąsiedzkie szykany, np. chamskie zainteresowanie zwalnianym mieszkaniem. W każdym żydowskim w domu rozmawiało się o tym samym. 

Większość rodziców moich przyjaciół miała wtedy ok. 60 lat. Mieli za sobą wojnę, getta, obozy, utratę najbliższych, w tym również dzieci z pierwszych małżeństw. To, co spotykało ich ponownie, było bólem trudnym do zniesienia.

Wszyscy dostawali dokument podróży, bilet w jedną stronę, bez możliwości powrotu. Przez kilkanaście lat Polska odmawiała wjazdu nawet na pogrzeb rodziców. Moją przyjaciółkę przetrzymywano na granicy 48 godzin, by w końcu powiedzieć: pani już wybrała, pani nie ma prawa wjazdu.

Co pamięta pan z rozmów we własnym domu?

Większość moich przyjaciół i znajomych stanowili Polacy pochodzenia żydowskiego. Poznaliśmy się w szkole. Tymczasem moja mama, która była Żydówką, ukrywała swoje pochodzenie, więc w domu o sprawach żydowskich nigdy się nie rozmawiało. Dlaczego milczała? Pewnie przez traumę z okresu wojny. I przed nią. W latach trzydziestych, gdy studiowała, na wielu wydziałach obowiązywały ustawowe ograniczenia dotyczące liczby studentów Żydów tzw. numerus clausus i numerus nullus. Na wielu uczelniach antysemityzm był powszechny.

Zdawał pan sobie wtedy sprawę z żydowskich korzeni?

I tak i nie. O żydowskim pochodzeniu mamy dowiedziałem się czternaście lat po marcu ’68 od niej, w dość dramatycznej rozmowie. Prawie to na niej wymusiłem. Dlaczego tyle lat milczała? Chciała nas chronić. Czy wiedziałem? Koledzy ze szkoły w których domach otwarcie mówiło się o żydowskim pochodzeniu nie mieli wątpliwości. Więc tak, ale ostatecznym potwierdzeniem była mocno spóźniona rozmowa z mamą.

Czy pan rozważał wyjazd?

Tak się złożyło, że w marcu 1968 roku poznałem najważniejszą kobietę mojego życia. Kończyła wtedy studia i miała zostać asystentką. Przyjaciele i znajomi masowo emigrowali z Polski. Ona nie musiała opuścić Polski, ale w pewnym momencie zmieniła zdanie. Gdy jest się najlepszą studentką na roku, a nie dostaje się obiecanej pracy, lecz upokarzająco gorszą, a na koniec słyszy: "sama pani rozumie...", to przestaje się mieć wątpliwości.

Zdecydowałem się jechać za nią do Szwecji. Matka się o tym dowiedziała i stanowczo sprzeciwiała się emigracji, gdyż wiązałoby się z zrzeczeniem obywatelstwa, a ona musiałaby ujawnić pochodzenie. Sam miałem lęk, że rodziców wyrzucą z pracy, rodzeństwo ze studiów. Stanęło na tym, że wyjechałem do Szwecji jako… turysta.

Ale wrócił pan.

Wyjechałem jako student 5. roku, tuż przed obroną pracy magisterskiej. Na miejscu zdałem sobie sprawę, że nie jestem tak dojrzałym człowiekiem, jak myślałem. Nie byłem zdolny do podjęcia wówczas najtrudniejszej decyzji w życiu.

Matka co drugi dzień dzwoniła i pytała: dlaczego nie wracasz? A musi pan wiedzieć, że w roku 1970 rozmowę zagraniczną zamawiało się dwa dni wcześniej. Wróciłem do Polski z postanowieniem, że dokończę magisterium i wyjadę definitywnie. Ale zostałem sam. 

Jaka była atmosfera tego czasu?

Antysemicka kampania była we wszystkich mediach, przede wszystkim w jedynym wówczas programie publicznej telewizji, w Polskim Radiu i prasie, od Trybuny Ludu po gazety "przystawek" PZPR i lokalne. Warto przypomnieć kilka nazwisk: Tadeusz Kur, Kazimierz Kąkol, Tadeusz Walichnowski, Ryszard Gontarz.

Nagonkę antysemicką rozpoczęła partia, ale wykonawcami byli zwykli ludzie, Polacy, którzy robili to prawdopodobnie z własnej natury, a nie z partyjnego nakazu. Podłe, nawet drobne szykany spotykała emigrujących z Polski Żydów prawie na każdym kroku, podczas załatwiania kolejno wszystkich formalności w pracy i wielu urzędach, aż do urzędu celnego na granicy.

Czuł pan, że antysemicka propaganda jest wymierzona też w pana?

W mniejszym stopniu we mnie niż wobec niektórych przyjaciół. Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, czym jest i czym będzie dla nich emigracja. W domach przyjaciół wygnanie z Polski było głównym tematem  codziennych rozmów. Wielu z nich uważało, że są Polakami i że dzieje im się potworna krzywda. Czułem się okropnie widząc, na jakie upokorzenie są wystawiani ludzie, z którymi się wychowałem.

Co zabierano ze sobą?

Przeciętny spis wywożonych z Polski rzeczy ma kilkanaście stron. Kilka pokazujemy na wystawie "Obcy w domu". Na liście musiał być każdy przedmiot, każda książka. Jakie książki wywozili ze sobą wygnani z Polski Żydzi: Żeromskiego, Prusa i Sienkiewicza, Tuwima, Leśmiana, Orzeszkową. Wraz z "piątą kolumną" z Polski wyjechały w świat tysiące tomów klasyków literatury polskiej. To była symboliczna nić wiążąca ich z ojczyzną, której musieli się wyrzec. No i każdy mógł zabrać ze sobą pięć dolarów. Nowych rzeczy nie wolno było wywozić, więc jeśli ktoś kupił dywan to przed wyjazdem musiał go zadeptać!

Zostającym w Polsce zostawały kalendarze z adresami. Obrazują ubywanie przyjaciół. W ciągu trzech lat ze stu kilkudziesięciu zostało kilkanaście adresów i telefonów. Oczywiście pojawiły się nowe, w Nowym Jorku, Tel Awiwie, Kopenhadze i Sztokholmie.

Dziś mówi się że widać echa tamtej propagandy. Pan też to dostrzega?

Takich przykładów jest bez liku. Od momentu wybuchu sporu w sprawie ustawy o IPN powstała masa tekstów o stosunkach polsko-żydowskich. A w komentarzach pod nimi jest antysemickie szambo, wylewające się bez żadnej reakcji. Władz, kościoła. I niektóre rzeczy są bardzo podobne do tych sprzed 50 lat. Jest na to pewne przyzwolenie.

Na przykład?

W 1968 roku zajmowano się tropieniem Żydów według nazwisk. Dziś co mamy? Pani Magdalena Ogórek bierze się za senatora Marka Borowskiego i wypomina mu zmianę nazwiska, bo miał żydowskie. Dziennikarz radiowy domaga się, żeby ktoś, z kim się nie zgadza zrzekł się obywatelstwa polskiego i wyjechał. To przecież Gomułka mówił: Nie czynimy przeszkód obywatelom polskim pochodzenia żydowskiego w wyjeździe. Słowa "parch" nie słyszałem nawet w 1968 roku. Teraz mówi je pan Rafał Ziemkiewicz. Nikt z nich nie poniósł konsekwencji.

Poza kwestią ustawy toczy się też spór o odpowiedzialność za marzec: czy odpowiadają Polacy, czy “komuniści”.

To prawda, że komuniści wykorzystali, jak wtedy mówiono – antysyjonizm – do wewnętrznej walki, ale za sprawą wszczętej przez nich potężnej kampanii przerodziło się to w niekontrolowany już przez nikogo antysemityzm. Jego pokłady były budowane w latach 30., w czasie wojny i bezpośrednio po niej. Potem to przycichło i w 1968 roku wróciło z całą mocą.

A jeśli chodzi o polską odpowiedzialność za marzec, to mam jedną odpowiedź. Tu się urodziłem. Mój ojciec odbudował Warszawę. Wychował mnie w mądrym patriotyzmie, bez werbli i husarii. Tu chodziłem do szkoły, która dała mi podstawy uczciwego, lewicowego światopoglądu, który nie miał nic wspólnego z komunizmem. Tu byłem sekretarzem jednego z ważniejszych wydawnictw podziemnych. Tu razem  z kolegami stworzyłem "Muratora", który kompletnie zmienił polskie mieszkalnictwo. I jeśli jakiś polityk, zwłaszcza premier, mówi mi, że to wszystko nie była Polska, to ja się z tym nie zgadzam i uważam takie słowa za nieprawdziwe.

Marzec upamiętnia wystawa "Obcy w domu" w Muzeum POLIN. Zaczęliście ją tworzyć na długo przed obecnymi wydarzeniami. Jak wpłyną one na jej odbiór?

Paradoksalnie zawirowanie spowodowane przyjęciem skandalicznej ustawy o IPN spowodowało również wzrost zainteresowania historią i relacjami polsko – żydowskimi, w tym również Marcem’68. Szkoda, że nie jest to wywołane wyłącznie potrzebą mówienia o trudnych wzajemnych dziejach, a próbą wprowadzenia ograniczeń wypowiedzi niezgodnych z polityką historyczną jednej partii. To też skądś znamy.

Muzeum realizuje bogaty i wielowątkowy program edukacyjny, za który otrzymaliśmy prestiżową nagrodę Europa Nostra. Co roku organizujemy akcję "Żonkile", która upamiętnia powstania w getcie warszawskim. W tym roku, już po wszystkich złych słowach wywołanych ustawą o IPN zgłosiło o połowę więcej wolontariuszy. Szkoły zapraszają nas na spotkania ze świadkami historii o Marcu’68.  Kiedy młodzi ludzie słuchają o wydarzeniach marcowych, to otwierają szeroko oczy. Nigdy ich nie słyszeli. Ani od rodziców, ani w szkole. Zatem chodzimy i rozmawiamy.

Co chciałby pan, aby odwiedzający z wystawy wynieśli?

Z Polski wyemigrowało lub wygnano  ponad 13 tysięcy Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia. To 13 tysięcy historii. Każda inna. Inne było życie żydowskie w Warszawie i w małych miasteczkach na Dolnym Śląsku. Opowiemy je poprzez losy kilkunastu wybranych osób, pochodzących z różnych miast i różnych środowisk, kobiet i mężczyzn, emerytów i studentów. Ich historie są pomieszczone w centralnej część wystawy, w odtworzonym holu Dworca Gdańskiego, symbolu marcowych wyjazdów.

Liczymy, że na wystawę przyjdą tysiące młodych ludzi. Dlatego pokazujemy kontekst tych wydarzeń. Protesty od Kalifornii, przez Paryż i Pragę, aż po Warszawę i w końcu - wygnanie tysięcy Żydów. Protest jednego pokolenia, który ogarnął pół świata, w tym Polskę. I zmienił świat. Wierzę, że dobrze opowiedziana historia Marca‘68 zainteresuje młodych ludzi. To od nich zależy, w jakim kraju będziemy żyli za kilka lat.

Andrzej Duda prosi o wybaczenie za '68 rok

Więcej o: