Chłopcy z Polski sprzedawani w Niemczech za 50 euro. "Początkowo rzygałem. Do dziś mam koszmary"

"Superwizjer" wyemitował reportaż o polskich nastolatkach, którzy zachęcani fałszywymi ofertami pracy padali ofiarami handlarzy ludźmi. Trafiali do agencji towarzyskiej dla osób homoseksualnych w Essen. Opisują, co ich tam spotkało.

Jak podaje "Superwizjer", do agencji towarzyskiej w niemieckim Eseen w ciągu 13 lat trafiło co najmniej  29 nastolatków z Polski. Ofiary miały od 14 do 20 lat. Często pochodzili z rodzin tzw. dysfunkcyjnych lub z domów dziecka, co przestępcy chętnie wykorzystywali.

Zmuszali nastolatków do pracy w agencji towarzyskiej

Dziennikarze TVN i "Gazety Wrocławskiej", Marcin Rybak i Łukasz Frątczak, przeprowadzili wspólne śledztwo. Trafili na ślad grupy przestępczej, która początkowo wyszukiwała swoje ofiary we Wrocławiu, następnie rozszerzyła działalność na Poznań i Katowice.

Jak działali? Oszukiwali nastolatków i proponowali im pracę na budowie, w stolarni czy przy sprzątaniu. W rzeczywistości, gdy chłopcy trafiali do niemieckiego Essen, zabierano im paszporty, zamykano w mieszkaniu i zmuszano do męskiej prostytucji. Przestępcy robili zdjęcia nagim nastolatkom, po czym umieszczali je w internecie i tak reklamowali agencję. Chłopców codziennie - przez kilka miesięcy - faszerowali viagrą

"Początkowo rzygałem. Brzydziłem się tego"

Tomasz trafił do Essen jako 14-latek. Gdy po raz kolejny uciekł z domu dziecka, poznał Tadeusza Ł., który obiecał jemu i jego koledze Marcinowi pracę w Niemczech. O tym, co będą tam robili, dowiedzieli się na miejscu. Zabrano im paszporty i zmuszano do seksu z mężczyznami. Wmawiano, że mają dług do odpracowania.

Klientów było po kilku dziennie, zdarzało się, że przychodzili co godzinę i mijali się w drzwiach. Za godzinę płacili 80 euro. Relacje mężczyzn są porażające.

- Został pan sprzedany za 50 euro? - zapytał dziennikarz.
- Na to wychodzi. Za 200 zł - odpowiedział chłopak.

- Do tej pory mam koszmary - przyznał ze łzami Tomasz. Dodał, że jest osobą heteroseksualną. - Początkowo rzygałem. Brzydziłem się tego - opisywał w rozmowie z dziennikarzami. Dodał, że gdy odmawiał seksu, był bity. 

Tomasz, podobnie jak pozostali chłopcy, nie znał języka i nie mógł poprosić klientów o pomoc. W ciągu pięciu miesięcy tylko jeden z nich zwrócił uwagę na młody wiek chłopca.

W pewnym momencie Tomasz postanowił zmienić strategię. Zaczął udawać, że jest zadowolony z pracy, dzięki czemu zdobył zaufanie przestępców. Pozwolili, by jeździł do domów klientów. Uciekł. Udało mu się dotrzeć do granicy z Polską, gdzie opowiedział o tragedii, jaka go spotkała.

Prokuratura zawieszała i odwieszała śledztwo

Jak podają dziennikarze, Hans M., który miał być mózgiem agencji, dokładnie ewidencjonował swój przestępczy proceder. Zapisywał nazwiska i wszystkie dane, przechowywał zdjęcia paszportów, a także nagie fotografie ofiar. Dlatego, gdy policja wkroczyła do agencji, śledczy mieli mnóstwo dowodów.

Niestety, najwyraźniej dla prokuratury okazały się niewystarczające. W październiku 2008 roku Hans M. został zatrzymany i przewieziony do Polski. Rok później został zwolniony. Z kolei w lutym 2010 Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu zawiesiła śledztwo ze względu na zły stan zdrowia Tadeusza Ł., jednego z domniemanych członków grupy. 

Był kluczową postacią w zorganizowanej grupie przestępczej. Kierowanie aktu oskarżenia bez obejmowania nim również jego osoby nie tyle mijało się z celem, ale było niezasadne i z całą pewnością pogorszyłoby rozstrzygnięcie sprawy

- tłumaczyła w materiale "Superwizjera" rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, Małgorzata Klaus.

W 2012 roku śledztwo zostało odwieszone, bo stan zdrowia "Tabazy" poprawił się, jednak rok później znowu zostało zawieszone. Powód? Zeznania mieli złożyć wszyscy poszkodowani. To okazało się niemożliwe. Części nie można było odnaleźć.

W międzyczasie część grupy wróciła do przestępczego procederu. Wedle ustaleń dziennikarzy, w tym czasie ich ofiarą padło co najmniej dziewięciu chłopców z Polski, a proceder trwał do 2015 roku.

W prokuraturze ruszyła druga sprawa, która dotyczyła tylko lat 2014-2015. Po dwóch lat wszyscy - oprócz Hansa M. - zostali skazani prawomocnymi wyrokami i dostali od 4 do 8 lat więzienia. Hans M. odmówił przyjazdu do Polski.

Dziennikarze odnaleźli jednak M. w jego własnym mieszkaniu. Nie chciał komentować sprawy. Jeśli niemiecki sąd nie wyrazi zgody na ekstradycję, Hans M. nie stanie przed sądem.

O tej bulwersującej sprawie pisała też szeroko "Gazeta Wrocławska".

Więcej o: