21-letni Kamil Jeż na tyle na ile może prowadzi aktywny tryb życia, uprawia kulturystykę i inne sporty sylwetkowe. - Całe moje życie to sport i zdrowy tryb życia - mówi w rozmowie z Gazeta.pl. Kiedy ma czas gra też na perkusji, np. na próbach punkrockowego zespołu Defekt Muzgó. Diagnoza, którą postawiono u niego miesiąc temu, sprawiła, że jego świat się zawalił.
Ponad miesiąc temu u 21-letniego Kamila Jeża z Wałbrzycha zdiagnozowano stwardnienie rozsiane. 8 lutego dostał pierwszego ataku, karetka musiała przyjechać po niego na przystanek autobusowy. Datę pamięta dokładnie, bo, jak sam mówi, akurat wtedy wypadał tłusty czwartek. Lekarze w szpitalu zaczęli podejrzewać, że Kamil choruje na tężyczkę, która objawia się skurczami w różnych częściach ciała. - Dochodzi do wykręcania kończyn, skurczów mięśni, mrowienia w całym ciele i duszenia się. Ogółem mówiąc, ból jest straszny - mówi nam Kamil. Ataki stawały się coraz częstsze. - Od paru dni jest spokój ponieważ biorę leki, ale w zeszłym tygodniu karetka potrafiła po 2-3 razy dziennie zabierać mnie z parku, ulicy czy domu – mówi. Choroba jest jeszcze diagnozowana, ale wszyscy lekarze, którzy badali Kamila zgodnie twierdzą, że prawie na pewno mają do czynienia z tężyczką.
W środę 21 lutego Kamil wraz ze swoim tatą i babcią udał się do przychodni w Wałbrzychu. Na ten dzień wyznaczono mu wizytę u neurologa. Tam dostał kolejnego ataku. – Zacząłem się dusić, stwierdzono zagrożenie życia. Pani neurolog zadzwoniła po karetkę, podłączono mnie do kroplówki, żeby złagodzić objawy, ponieważ ból był straszny. Przyjechała karetka, zabrano mnie na SOR do szpitala im. Alfreda Sokołowskiego, to główny szpital w Wałbrzychu - podkreśla.
Na oddziale ratunkowym cierpnie Kamila się nie skończyło. – Lekarze cały czas twierdzili, że zaraz zrobią badania, ale nie robili. W pewnym momencie dostałem silnego ataku.
Wizytę w szpitalu nagrywała dziewczyna Kamila oraz jego ojciec. Na filmie widać, jak Kamil zwija się z bólu i krzyczy. - Jest zagrożenie życia, a nie chcą nawet podejść do niego, on się wykończy - mówi niespokojnym głosem Ireneusz, ojciec Kamila.
W pewnym momencie ojciec 21-latka poszedł do lekarza z żądaniem pomocy. Na filmie widać, jak lekarz go wypchnął i coś powiedział, nie słychać wyraźnie, ale według Kamila oraz jego ojca z ust lekarza miał paść prosty komunikat: „chłopie wyjdź, bo ci zapier...ę”. Film pokazuje, jak w pewnej chwili z gabinetu konsultacyjnego wychodzi dyżurny lekarz. Jednak zamiast pomóc Kamilowi zatrzymuje się na szpitalnym korytarzu i mówi, że jest nagrywany „bez zgody”.
- Proszę iść do chorego - mówi do niego ojciec Kamila. Lekarz wraca do gabinetu.
- W momencie gdy dostałem pierwszego ataku na SOR, mój ojciec szybko pobiegł po doktora - opowiada Kamil. Według jego relacji na prośbę ojca o pomoc, dyżurny lekarz miał powiedzieć „i dobrze, że dostał ataku”, a później zamknąć się w gabinecie.
Bezradna rodzina Kamila wezwała do szpitala policję. Wałbrzyska komenda potwierdza, że doszło tego dnia do interwencji w szpitalu. - Doszło do awantury między lekarzami a pacjentem. Policjanci, którzy przybyli na miejsce pouczyli strony o możliwościach prawnych – usłyszeliśmy w KMP Wałbrzych. Według policji lekarze po przebadaniu Kamila nie stwierdzili u niego stwardnienia rozsianego, co miało spowodować „zdenerwowanie” pacjenta. Stąd awantura.
Zamiast pomóc na miejscu, lekarz dyżurny SOR wysłał pacjenta na oddział psychiatryczny. - Lekarz na złość wypisał mi dokument, w którym stwierdził, że jestem chory psychicznie, że mam omamy. Nakazał mnie wysłać do szpitala psychiatrycznego – mówi Kamil i na dowód przesyła nam kartę informacyjną, sporządzoną przez psychiatrę.
Możemy w niej przeczytać, że Kamil trafił na oddział psychiatryczny ponieważ miał zachowywać się „w sposób nieprzewidywalny, głośny i agresywny”. Lekarz na oddziale psychiatrycznym stwierdził jednak, że pacjent "nie ma zaburzeń świadomości, jest zorientowany wszechstronnie, bez cech agresji, spokojny, siedzi w jednym miejscu, odpowiada logicznie na pytania”. – Lekarz stwierdził, że jestem zdrowy i mam się leczyć neurologicznie, a nie psychiatrycznie – mówi Kamil.
Kamil miał spędzić na SOR w Wałbrzychu 6 godzin. Finał tej historii jest równie szokujący, co sam jej przebieg. Okazuje się, że Kamilowi, który przebywał cały czas na oddziale pogotowie, udzielono pomocy dopiero w... karetce. – Musieliśmy wezwać karetkę, bo tam nikt nie chciał nam pomóc, dopiero w karetce się udało. Później zabrali mnie do tego oddziału psychiatrycznego.
O wszystkie szczegóły zajścia z udziałem Kamila chcieliśmy zapytać władze szpitala. Dostaliśmy jedynie oświadczenie, dotyczące rozmowy jaką przeprowadziła Telewizja Dami z ojcem Kamila. Zastępca dyrektora ds. lecznictwa Romuald Komandowski w piśmie zaprzecza, jakoby stan Kamila powodował zagrożenie jego życia. "O kolejności przyjęcia pacjentów decydują wskazania medyczne. Stan pacjenta zgłaszającego się do obszaru Wstępnej Segregacji i Przyjęć Szpitalnego Oddziału Ratunkowego ocenia wstępnie ratownik medyczny SOR, a następnie lekarz dyżurny" - czytamy w oświadczeniu.
Oświadczenie Specjalistycznego Szpitala im. dra Alfreda Sokołowskiego Szpital
Władze szpitala podkreślają, że pierwszeństwo na SOR mają osoby "bez oznak życia, z krwotokami czy ciężkimi urazami". W takim właśnie stanie znajdowała się pacjentka przebywająca w gabinecie konsultacyjnym, do którego wchodził ojciec Kamila. Według Komandowskiego autorzy nagrań zachowywali się agresywnie i wulgarnie oraz "znacząco utrudniali działania medyczne personelowi szpitala".
Ponadto szpital twierdzi, że Kamil odmówił hospitalizacji. - Nie prawda, to oni odmówili mi hospitalizacji, mimo że miałem skierowanie od pani neurolog. Wysłali mnie na oddział psychiatryczny, gdzie również stwierdzono, że powinienem być leczony neurologicznie - zaprzecza Kamil.
Placówka w ogóle nie odnosi się do kwestii wzywania karetki na oddział ratunkowy, nie komentuje także zarzutu, że młody mężczyzna leżał tam 6 godzin bez opieki personelu.