Początek sprawy sięga listopada 2017 r. Pod koniec tego miesiąca mieszkanka Łowicza zgłosiła na policję zaginięcie swojego brata. Łowiccy funkcjonariusze przystąpili do działania.
Według początkowych ustaleń 41-letni mężczyzna opuścił swój dom po kłótni z żoną. Jak informuje policja, mimo żmudnego dochodzenia do wyjaśnienia sprawy, przez dłuższy czas nie było przełomu. Podejrzenia w pewnym momencie zostały skierowane na 31-letnią żonę zaginionego. - W dniu 27 listopada 2017 roku zaniepokojona brakiem możliwości nawiązania kontaktu z 41-latkiem, jego siostra zgłosiła zaginięcie. Rozpoczęły się policyjne poszukiwania. Pozyskane następnie informacje wskazywały na to, że 41-latek mógł zostać zamordowany w miejscu swojego zamieszkania. Udział w zdarzeniu mogła mieć jego żona - informuje Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi. Jak dodaje prokuratura, małżeństwo nie żyło ze sobą dobrze, w momencie zaginięcia mężczyzny toczyło się postępowanie rozwodowe.
Ostatecznie kobieta sama przyznała, że jej mąż wcale nie zaginął. Postawiono jej zarzut zabójstwa. Ponadto, dowody zebrane podczas śledztwa wykazały, że mógł jej pomagać 36-letni konkubent kobiety. W związku z tym, że mężczyzna jest kierowcą i często przebywa za granicą, poszukiwania były prowadzone także za naszą zachodnią granicą. Ostatecznie 36-latka udało się zatrzymać w Niemczech.
Śledczy ustalili, że w nocy z 26 na 27 listopada 41-latek został porażony paralizatorem, następnie był bity i duszony. Później sprawcy zawinęli jego ciało w folię oraz kołdrę i umieścili w wynajętym garażu przy ul. Zygmuntowskiej w Łodzi. Sprawa wyszła na jaw, gdy właścicielka pomieszczenia nie dostała zapłaty za wynajem. - Przeprowadzone specjalistyczne badania, zwłaszcza opinia odontologiczna potwierdziły, że jest to ciało zamordowanego 41-latka. Z ustaleń posekcyjnych wynika, że zmarł na skutek uduszenia - wyjaśnia Krzysztof Kopania.
Obojgu grozi dożywocie.