"Zgodnie z żądaniem Doroty Wellman i wyrokiem "rozgrzanych" sędziów Sądu Okręgowego w Warszawie mam zapłacić prawie pół miliona złotych.. O procesie mnie nie zawiadomiono, nie wiedziałem o nim i nie brałem udziału..." - napisał na Twitterze pisarz Jacek Piekara.
Piekara informuje, że został pozwany przez Dorotę Wellman za wpis, który umieścił w październiku 2016 r. Napisał wówczas: "Do aborcji potrzebne jest zapłodnienie... Do zapłodnienia potrzebny jest seks... Dobrze wiedzieć, że Dorocie Wellman nie grozi aborcja!".
Pisarz wyliczał na Twitterze: "Czego żąda ode mnie Wellman: - 360 tys. - przeprosiny - 75 tys. - kolejne przeprosiny - 25 tys. - wpłata na fundację - 6 tys. - jej koszta procesowe".
Jak mówił Piekara w rozmowie z Tvp.info, Wellman miała domagać się m.in. publikacji przeprosin i przelewu na konto jednej z fundacji. Twierdzi, że o wyroku dowiedział się od komornika. "Pisma z sądu są wysyłane na adres, pod którym nigdy nie mieszkałem, nikt ich nigdy nie odbiera" - zapewniał.
Ostatecznie zapadł wyrok, który uwzględnił żądania Wellman. Można się jednak od niego odwołać, z czego pisarz chce skorzystać. "Adwokat pisarza złożył wymagane prawem pisma procesowe, wnioskując o przywrócenie terminu rozprawy" - czytamy na stronie TVP Info.
Próbowaliśmy skontaktować się z Dorotą Wellman. Manager dziennikarki poinformował, że na razie nie komentuje sprawy. Prawniczka Doroty Wellman zapowiedziała, że wyda oświadczenie w godzinach popołudniowych.
Jak mówi nam przedstawiciel jednej z kancelarii adwokackich, dość często zdarzają się podobne sytuacje, w których sąd wydaje wyrok zaocznie, bez obecności drugiej strony, w tym wypadku pozwanego. Najczęściej osoba poszkodowana w takim procesie, tłumaczy się, że nie odebrała wezwania i tym samym nie znała terminu rozprawy.
"Sąd sprawdza PESEL, aby doręczać na adres zameldowania. A gdy się nie dba o swoje interesy i nie bierze udziału w sprawie to: 1) twierdzenia w pozwie sąd uznaje za zgodne z prawdą; 2) wyrok jest wykonalny od razu po wydaniu - więc i komornik może działać" - skomentował z kolei na Twitterze adwokat Marcin Surowiec.
W czerwcu ub. r. doszło do podobnej sytuacji. Zapadł wtedy zaoczny wyrok ws. tekstu "Bulterierka prezesa", który ukazał się w tygodniku "Newsweek". Redaktor naczelny Tomasz Lis przegrał proces wytoczony przez posłankę PiS Krystynę Pawłowicz. Sąd nakazał przeprosiny i zapłatę 40 tys. zł zadośćuczynienia.
Naczelny "Newsweeka" twierdził, że jest zaskoczony wyrokiem, bo nie wiedział o samym procesie. "O tym, że był proces, dowiedziałem się po wyroku. Zawiadomienie poszło na zły adres. Będzie wniosek o proces od nowa" - napisał wówczas na Twitterze.