Pan Roman wylicytował podczas 26. finału WOŚP jedno ze złotych serduszek za prawie pół miliona złotych. Drugie tyle kosztowały go dwa inne serduszka wylicytowane już w poprzednich latach. Nie afiszuje się jednak ze swoją działalnością dobroczynną - mimo to udało się nam go odszukać i namówić na krótką rozmowę.
Tomasz Setta, Gazeta.pl: W niedzielę wylicytował pan jedno ze złotych serduszek WOŚP za blisko pół miliona złotych. Za sprawą tak dużej sumy zrobiło się o panu trochę głośno.
Roman Roszkiewicz: Czy to dużo? Wszystko zależy od punktu widzenia. W stosunku do potrzeb to jest bardzo, bardzo mało. Ledwie kropla w morzu.
Jednak mało kto może się pochwalić taką wpłatą. Pamięta pan początki Wielkiej Orkiestry?
- To było wiele lat temu , kiedy po raz pierwszy odwiedziłem siedzibę fundacji w Warszawie. I muszę przyznać, że to było coś nieprawdopodobnego. Atmosfera w biurze dosłownie wibrowała. A to nawet nie był dzień finału! Pracują tam kompetentni ludzie, którzy działają efektywnie.
Ich poziom zaangażowania jest niezwykły. Tam nie ma "urzędasów". To często ludzie, którzy udzielają się tam jako wolontariusze i oprócz fundacji mają na głowie jeszcze swoją pracę, rodziny.
26. finał WOŚP Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.pl
I to dlatego pański wybór padł akurat na WOŚP?
- Fundacja jest przede wszystkim bardzo transparentna. Publikuje wszystkie swoje dane finansowe, regularnie poddaje je kontroli biegłych rewidentów. I to mnie przekonuje do powierzenia WOŚP tak znacznych kwot. Po prostu wiem, że te pieniądze nie zostaną zmarnowane.
Przekonuje mnie też sam cel zbiórki, który nie jest nigdy "wymyślony". Współdecydują o tym lekarze, fundacja konsultuje to z nimi. I to jest świetne. Dzięki temu nie ma sytuacji, w której potem ktoś dostaje sprzęt, z którym nie wie co zrobić. Celowość wydawania tych pieniędzy to podstawa.
Słychać, że jest pan przedsiębiorcą z krwi i kości. To trochę pańska kolejna inwestycja.
- Pieniądze, które przeznaczam na Orkiestrę, to są moje prywatne, wypracowane środki, nie odziedziczyłem ich. A jeśli ktoś nie szanuje pieniędzy, to te lubią się obrazić (śmiech). Dlatego staram się je wydawać jak najbardziej racjonalnie.
I nie obawia się pan, że trafią one "na Przystanek Woodstock", zamiast na sprzęt medyczny? Tak - niezgodnie z prawdą - twierdzą od lat przeciwnicy WOŚP.
- To, jak przejrzyście prowadzona jest rachunkowość fundacji, oddala jakiekolwiek podejrzenia tego typu. Nie ma nawet powodów, by w ogóle przeszło przez myśl, że te pieniądze będą wydane niezgodnie z deklarowanym celem. Wystarczy tylko trochę poczytać. Dane na ten temat są dostępne dla każdego.
Sądzi pan, że krytycy Jurka Owsiaka do nich zaglądają?
- Prawdziwa krytyka jest rzeczą bardzo cenną, stymuluje rozwój, pozwala unikać błędów. Ale ona musi być konstruktywna i rzetelna: oparta na faktach i ich analizie, a nie na zwykłych pomówieniach i złośliwościach. Ja nie uznaję krytyki w wykonaniu przeciwników WOŚP za "krytykę". To jest po prostu coś niegodnego. To pomówienia.
JAKUB WŁODEK
Co robi na panu największe wrażenie w czasie finału?
- Kiedy Orkiestra gra, jestem dumny z bycia Polakiem. Nawet mecze naszej reprezentacji tak nie integrują, jak coroczny finał WOŚP. Ten dzień pokazuje, ilu jest w Polsce ludzi o otwartych, kosmopolitycznych umysłach. Ilu jest wśród nas zdolnych do pochylenia się nad losem drugiego człowieka, którego nikt nie pyta o wyznanie czy przekonania. I jest nas sporo.
Przeciwników WOŚP i przeszkód - zwłaszcza ostatnio - też nie brakuje.
- To prawda, wydaje się, że ich też jest dużo. Ale wierzę, że ci, którzy nie grają z Orkiestrą, robią coś innego, równie dobrego. Albo przynajmniej chcę w to wierzyć.
Wylicytował pan dotąd aż trzy złote serduszka za łączną sumę ponad miliona złotych. Z ciekawości - co się potem z nimi dzieje?
- (śmiech) Mam taki swój mały prywatny gabinet i bibliotekę, która była już w domu, kiedy się urodziłem. I tam stoją sobie na półce, dzięki czemu mogę na nie spoglądać z radością.
Za rok też pan zagra z Orkiestrą?
- Nie wiem czy stanę do licytacji, ale będę z Orkiestrą i wrzucę coś do puszki. Robię to od zawsze. Ta zbiórka to zjawisko jedyne w swoim rodzaju.
Jest coś, czego życzyłby pan Jurkowi Owsiakowi przed kolejnym finałem?
- Chcę przede wszystkim podkreślić, że Jurek Owsiak nie jest sam. Wiele pracy i serca w to wszystko od lat wkłada także jego żona Lidia. Może nie zawsze jest ona na pierwszej linii, ale jest dobrym duchem fundacji i współtworzy jej sukces.
Co do życzeń - trudno jakieś wymyślić dla takiego spełnionego faceta. Na pewno powiedziałbym mu: tak trzymać! I życzę mu, żeby chciało mu się chcieć.
Gazeta.pl, jak co roku, gra razem z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy! Zbierzmy razem rekordową sumę! Żeby wesprzeć WOŚP, kliknijcie w ten link: www.siepomaga.pl/gazetapl1