Ireneusz M. zeznawał tuż po zbrodni w Miłoszycach. Zdradził coś, o czym wiedział morderca

Zarzut gwałtu ze szczególnym okrucieństwem i zabójstwa 15-letniej Małgosi Kwiatkowskiej postawili śledczy Ireneuszowi M. Mężczyzna w rozmowie z dziennikarzami Uwagi TVN stwierdził, że jest niewinny, choć jako jedyny znał pewien szczegół, o którym mógł wiedzieć tylko sprawca.

Do zbrodni doszło 21 lat temu we wsi Miłoszyce na Dolnym Śląsku. 15-letnia Małgosia Kwiatkowska wybrała się z koleżankami na swoją pierwszą imprezę do klubu "Alkatras", gdzie zorganizowano sylwestra.

Na imprezie bawiło się kilkaset osób. Z przepełnionego lokalu co i raz ktoś wychodził na zewnątrz, żeby zaczerpnąć powietrza. Małgosia była widziana po raz ostatni w towarzystwie dwóch mężczyzn, z których jeden stwierdził, że jest jej "bratem". Jak podał newsbook.pl mężczyzna przedstawił się jako Irek i miał nawet pretensje do dziewczyny, że ta za dużo wypiła. W pewnym momencie oznajmił, że musi ją odprowadzić do domu.

Ale Małgosia nie miała brata.

Zostawili ją nagą za stodołą na mrozie 

Niestety dziewczynka nie wróciła już do domu. W Nowy Rok znaleziono jej ciało za pobliską stodołą. Małgosia została pobita, pogryziona i brutalnie zgwałcona. A sprawcy, których - jak ustalili śledczy - było co najmniej dwóch, zostawili ją nagą w samych skarpetach na blisko 20-stopniowym mrozie. Dziewczyna zmarła.

Po trzech latach od zbrodni w Miłoszycach, umorzeniu śledztwa i jego ponownym wznowieniu  przez Prokuraturę Krajową i CBŚP, zatrzymano pierwszego podejrzanego. Tomasz K. początkowo twierdził, że choć był tego dnia na dyskotece w klubie "Alkatras", to jednak, żadnej Małgosi nie poznał. Potem odwołał zeznania. Ostatecznie jednak mężczyznę skazano w 2004 roku. Tomasz K. otrzymał wyrok 25 lat więzienia. Karę odsiaduje w Zakładzie Karnym w Strzelinie.

Dopiero po 20 latach udało się zatrzymać kolejną osobę. To 42-letni Ireneusz M., któremu postawiono zarzut gwałtu ze szczególnym okrucieństwem i zabójstwa 15-letniej Małgosi. 

Szczegół, który zdradził, mógł znać tylko sprawca zbrodni 

Skąd w sprawie znalazło się nazwisko Ireneusza M.? Mężczyzna był przesłuchiwany trzy dni po zbrodni w sylwestra 1996 roku. Był nawet jednym z podejrzanych, ale brakowało dowodów. Zeznał wtedy, że dziewczyna miała na sobie jasne skarpetki z charakterystycznym czerwonym paskiem. Wiedział o nich mimo, że ofiara nosiła je pod grubymi getrami. Mógł je widzieć jedynie sprawca, który zostawił zgwałconą i pobitą dziewczynę na mrozi.

W trakcie śledztwa ustalono również, że Ireneusz M. był wielokrotnie skazywany za gwałty. W chwili postawienia mężczyźnie zarzutów w związku ze sprawą Małgosi, odsiadywał on karę za inny gwałt. 

- Bawiłem się tam do czwartej rano. Po godzinie czwartej pojechałem do domu. Na następny dzień dowiedziałem się, że jakaś dziewczyna została zamordowana. Przyjechali do mnie na rewizję, zabrali mi wszystkie ubrania. Mija 20 lat i z powrotem do tej sprawy zostałem aresztowany - opowiada Ireneusz M. Dziennikarze Uwagi TVN, jako jedyni rozmawiali z podejrzanym. Mężczyzna, mimo mocnych dowodów, jakie przeciwko niemu zgromadziła prokuratura, twierdzi, że jest niewinny.

"Morderstwem tego nie można nazwać, bo ona zamarzła"

Ireneusz M. idzie w zaparte, a na pytanie o ślady jego DNA, które znaleziono prawie na każdej części garderoby ofiary, odpowiada, że pewnie je "ktoś podrzucił".

- Uważam, że morderstwem tego nie można nazwać, bo ta dziewczyna zamarzła. Nie została tam też pobita. To, że prokurator jest pewny mojej winy, to dla mnie jest to totalną głupotą. W życiu nikogo nie zgwałciłem - mówi podejrzany do kamery Uwagi TVN.  

Śledczy przypuszczają, że Ireneusz M. to nie kto inny, jak ów Irek, który feralnego dnia w 1997 roku przedstawiał się jako "brat" Małgosi.